Rzeczpospolita Alternatywna

Radogród


#1 2015-08-08 13:35:36

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Long time ago - zakończenie

Od strony morza wiał silny wiatr, który rozganiał białe postrzępione chmury. Jakiś czas temu fale wyrzuciły na brzeg, znajdujące się w stanie głębokiego rozkładu, zwłoki. Nikt nie wiedział, kim był za życia ten człowiek ani jaki przypadek doprowadził do jego śmierci. Być może był to pijany marynarz, który podczas sztormu wypadł za burtę. Może zdradzony kochanek, który szukał spokoju w królestwie Neptuna. Mógł to być również kapitan barki, która zatonęła na Vistuli wioząc zborze do Danzig. Tym bardziej niejasne było, dlaczego zwłoki pozbawione zostały nóg. Dla stada mew, które pożywiało się padliną było to kompletnie bez znaczenia. Ptaki obsiadły trupa i szarpały kawałki mięsa oraz wnętrzności. Jedna z mew była większa niż pozostałe i wzbudzała w tym towarzystwie respekt. Był to stary wyjadacz, herszt bandy zbójów. Szef cieszył się, że ciało było zepsute i się rozłaziło, dzięki temu nie trzeba było się zbytnio namęczyć. Pojedzony i wesoły Szef postanowił wzbić się w powietrze i oblecieć swój rewir. Porywisty wiatr umożliwił szybowanie przy minimalnych ruchach skrzydeł. Dosłownie chwilę zajęło minięcie dużego miasta, które ludzie zwali Danzig. Dalej, w głąb lądu wiodła droga, zwykle dość ruchliwa, ale w ostatnich dniach niewiele się na niej działo. Wszystko przez zamieszki w mieście. Ogólnie mewom i innym padlinożercom było to bardzo na rękę, gdyż często można było napotkać niepogrzebane mięso. Ptasi herszt wypatrzył na trakcie trzy postacie.
- Za następnym pagórkiem będzie widać Danzig. Patrzcie w górę to mewa. - Albrecht poczuł zapach morza. Ledwie dwa lata temu, po odbyciu wyroku postanowił opuścić Pomorze. Udał się na Południe, gdzie próbował ułożyć sobie życie. Nic z tego nie wyszło. Teraz wracał i pomimo całej swojej odrazy do wszystkiego co wiąże się z pływaniem po wodzie stwierdził, że jakaś część jego udręczonej duszy cieszy się na myśl o usłyszeniu szumu fal.
- Nigdy nie byłem nad morzem ale słyszałem, że w portowych miastach nieźle można się zabawić. Marynarze pomiędzy rejsami mają niewiele czasu aby zaszaleć, więc wszystko co robią, muszą robić bardziej intensywnie i szybciej niż szczury lądowe. Tawerny i zamtuzy sporo zarabiają. Więcej picia. Więcej dupczenia. Etc., etc. Drżyjcie portowe kurwy! Wetożka nadchodzi!
Albrecht tylko głęboko westchnął. Zaniepokoiło go to, że w jakimś sensie przyzwyczaił się do swego obrzydliwego towarzysza. Otrząsnął się szybko z tego uczucia.
- A ty, Halbrosie? Czy kiedykolwiek krzyk mewy nad topem wytyczał ci kurs? - Zagadnął Albrecht.
- Poetycko to zabrzmiało.
- Kto z kim przystaje takim się staje.
- Coś mi się wydaje, że twój nieodłączny pesymizm osłabł nieco pod wpływem morskiej bryzy. Swego czasu brałem udział w rejsie przez Mare Nostrum do Aleksandrii ale strasznie rzygałem po drodze. Od tego czasu wolę podróżować drogami.
- Pierdolcie se dalej swoje farmazony. Ja mam zamiar w końcu się zabawić. I tym razem mi w tym nie przeszkodzisz Galerniku. - Wetożka był zdeterminowany.
Było już południe, jak doszli do bramy. Krata była podniesiona. W podcieniu ustawiony był spory stół przy którym z ożywieniem dyskutowało trzech strażników uzbrojonych w gizarmy. Jeden z nich zoczył przyjezdnych.
- A zatrzymajcie się na chwilę. A co to do miasta zachodzicie? - Niezbyt miłym tonem zapytał jeden z bramowych.
- Chcieliśmy się zatrzymać w gospodzie a za czym przybywamy to nasza sprawa. Widzisz przecie, że nie na handel zajechaliśmy. Jeno to mamy, co na sobie. - Albrecht był zdziwiony pytaniem, bo onegdaj, w ciągu dnia, jak brama była otwarta, to nie wypytywano pieszych. Tylko kupcy z wozami bywali indagowani a to w celu aby stosowne cło opłacić.
- Niech się obywatel uspokoi. - Z wieży wyszedł niski gruby jegomość z niemiłosiernie utłuszczonymi włosami. - Widzę, żeście przyjezdni, więc musicie wiedzieć, że sporo się w Danzig zmieniło. - Zaraz wyjaśniła się sprawa jego owłosienia, gdyż grubszy jegomość mówiąc to wyjął z kieszeni skórkę od słoniny i przygładził sobie fryzurę.
- Myśmy są tylko ubodzy podróżni. Parobkami byliśmy na barce, co z Krakowa zboże wiozła. Jeno się krypa obaliła a my ledwie z życiem uszli. - Wetożka przejął inicjatywę w obawie, że krnąbrność Albrechta doprowadzi do rozróby.
- Parobkowie powiadasz? Trochę mi nie wyglądacie ale niech wam będzie. Słuchajcie zatem obywatele. Wolny lud Miasta Danzig zrzucił kajdany. Szlachta i duchowieństwo wystarczająco długo nas gnębiło ale już nigdy więcej. Pozbyliśmy się tego robactwa i teraz będziemy budować nowe, lepsze jutro. Miło nam powitać każdego, kto nie mienia się lepszym od innych. Przechodząc do konkretów. Pobieramy tu dobrowolny datek na słuszną sprawę. - Pan Tłuste Włosy zmierzył naszych bohaterów, starając się odgadnąć ileż to im brzęczy w trzosie. - To wychodzi po 10 guldenów od łebka.
- A jak kto nie ma tyle pieniędzy. - Niepoprawnie zapytał Halbros.
- Nie chcecie chyba powiedzieć, że odmawiacie wsparcia dla słusznej sprawy. Wyście to chyba jakiś cudzoziemiec, co poznaje po mowie. Może jeszcze jakiś szlachcic co? - Pan Tłuste Włosy znacząco zerknął na bramowych.
- Jaki tam z niego szlachcic. Przed biedą uciekał z Italii aby w naszych stronach zarobić na kromeczkę suchego chleba i kubek wody. - Starał się ratować sytuację Wetożka.
- Ja się nie upieram zaraz przy guldenach. Może być równowartość w innej monecie, byle nie była za bardzo pookrawana.
Drużyna postanowiła wesprzeć finansowo rewolucję i pozwolono im przekroczyć bramę. Miasto nosiło ślady niedawnego tumultu. Niektóre domy, szczególnie te zacniejsze często miały porozbijane okiennice. Na ulicach były jeszcze resztki barykad. Wypytali się o lombard Zygfryda von Khady i podążyli w jego kierunku. Po drodze Wetożka założył na szyję medalion z księżycem. Ustalili, że to on będzie Irwinem, o którym była mowa w liście z kostnicy. Lombard okazał się przysadzistym budynkiem z ciosanego granitu. Na szyldzie widniał, między innymi, wizerunek półksiężyca.
- No to jesteśmy. - Wetożka wskazał na wymalowany półksiężyc.
- Postaraj się tego nie spierdolić. - Burknął Albrecht.
Wetożka trzy razy uderzył masywną mosiężną kołatką.
- Czego chcecie. Już opłaciłem się tej waszej rewolucji i to dwa razy. - Ozwał się tubalny głos zza drzwi.
- Jestem Irwin. Otwórz. - Pewnym głosem podjął Wetożka.
- Jaki Irwin. Nie znam nikogo takiego.
- Z pewnością mnie nie widziałeś ale mam znak.
Chwila się dłużyła. Po czym drzwi ze skrzypieniem się uchyliły.
- Pokarz to. - Zakomenderował mieszkaniec granitowego domu.
Wetożka z pewnym wahaniem podał medalion. Usłyszeli coś jakby węszenie, choć być może tylko im się tak wydawało. Drzwi się otwarły i zostali zaproszeni gestem dłoni. Mężczyzna bez słowa skierował się korytarzem w głąb domu a potem schodami zeszli do piwnicy, która oświetlona była sporą ilością wiecznych lamp. Znać właścicielowi nieźle się powodziło, bo takie rzeczy nie były tanie. Właściciel lombardu był gruby ale poruszał się szybko i sprawnie. Pomimo, iż jego głowa była łysa jak kolano to posiadał imponującą brodę, która była tak długa, że musiał ją zatknąć za pas. Jeśli już jesteśmy przy pasie to ten element garderoby również robił spore wrażenie, ponieważ nie oszczędzano przy jego robocie na srebrze i obficie okraszono go sporymi bursztynami. Pomieszczenie w piwnicy było bardzo obszerne. Przy ścianach poustawiano mnóstwo regałów, na których piętrzyły się różne dobra. Duże ilości wszelkiego rodzaju broni. Począwszy od prostych noży i kordów, miecze, szable, broń drzewcowa, topory, kusze, broń palna i amunicja do niej, zbroje, tarcze. Poza tym ubrania, koce, futra i całe mnóstwo innego sprzętu. Na środku pomieszczenia stał rzeźbiony dębowy stół.
- A więc jesteście przysłani przez Lothara. Mieliście być dwa dni temu... Zresztą. Nie lubię gadać bez sensu więc od razu przejdę do rzeczy. Na Wyspie Grobów znajduje się nieużywana nekropolia. Wszystko co można była tam ukraść zostało zabrane w ciągu ostatnich pięciuset lat. Jest jednak grobowiec którego nie splądrowano. Pochowano tam istotę, której zwłoki dla pewnego zainteresowanego gentelmana są sporo warte w złotej monecie. Chcę abyście przywieźli mi tego trupa. Resztę, co znajdziecie to wasze. To jest zaliczka. - Mówiąc to Zygfryd wyjął z szuflady w stole dużą skórzaną sakiewkę, którą łupnął na blat stołu. - Po robocie każdy z was dostanie na głowę jeszcze jedną taką. Jeżeli trzeba wam czegoś z ekwipunku możecie nabyć to u mnie za jedną czwartą ceny rynkowej. Nie mam zbytnio potężnych przedmiotów ale znajdzie się trochę solidnego oręża. Poza tym mikstury, jedzenie, liny i inne duperele. Jeśli chodzi o transport na wyspę. Musicie to załatwić we własnym zakresie. Mój współpracownik niestety został powieszony za kontrrewolucję. Proponuję zajść do Tawerny pod Lunetą. I na koniec najważniejsze. Mapa. Pokazuje wejście do krypty. Dodatkowo, tylko trzymając w ręku mapę można wejść do środka. To dlatego jestem pewien, że nasz towar jest nie tknięty. Jakieś pytania?
- Eee... - Wetożka jak i inni nie spodziewali się aż tak konkretnej rozmowy. - To znaczy ja raczej nie mam pytań.
W Tawernie pod Lunetą zasiedli w kącie izby przy niewielkim kwadratowym stole i osuszali właśnie po drugim kuflu legendarnego piwa jopejskiego. Miejsce było oddzielone od reszty sali przepierzeniem z plecionej wikliny.
- To co, dzielimy się tym co dostaliśmy i olewamy temat, czy brniemy dalej w ten absurd? - Zapytał Halbros.
- Jeśli o mnie chodzi to na pewno należy się tym podzielić. Jestem również za tym aby kontynuować misję. Słyszeliście. Po robocie każdy z nas dostanie po takiej całej jak teraz mamy na trzech. - Argumentował Wetożka.
- Jak przeżyjemy. - Ponuro stwierdził Albrecht.
- No to decyzja podjęta. Płyniemy na Wyspę Grobów. - Wetożka opróżnił kufel do dna. - Poza tym biorę swoją część i idę na kurwy.
- Za to się z tobą napiję. Też bym sobie poużywał co nie co. Albrecht nie bądź jak twój stary. - Atakował już nieco podchmielony Halbros.
- Bierzcie swoje złoto, a ja narychtuję nam jakiś transport na wyspę. To kawałek drogi, na północ od Helu. Mapę mi zostawcie, bo jak się okaże, że wylądujecie znowu w lochu to sam dokończę tą robotę. Proponuję, również abyście nie przejebali całej kasy aby zostało wam na rejs.
Wetożka i Halbros ruszyli w miasto a Albrecht zamówił kolejny kufel piwa. Miał mocną głowę i potrzebował sporo w siebie wlać aby się najebać. To jednak uważał za coś pozytywnego bo lubił smak dobrego trunku. Przeniósł się teraz do sporego kontuaru, gdzie nalewano browary aby obserwować salę. Jego zamiarem było wyszukanie jakiegoś szypra, który mógłby ich zawieść na Wyspę. Już miał podejść do stolika, przy którym siedziało kilku marynarzy rozmawiających z gardłowym akcentem z Norski, kiedy jak petarda wpadł na niego Izmir.
- Gdzie on jest? Gdzie ten morderca? - W oczach Izmira widać było szaleństwo.
- Uspokój się, bo robisz widowisko. Usiądź tu i napij się piwa. - Albrecht usadził siłą swoich żelaznych ramion zdenerwowanego Izmira i wcisnął mu w rękę kufel. Nalał z dzbana po brzegi. Zainteresowani klienci wracali do swych spraw. Izmir patrzył na kufel, po czym opróżnił go jednym haustem.
- No widzisz. Tego było ci trzeba. Piwo jopejskie to najlepszy likwor na skołatane nerwy.
- Właściwie niepotrzebnie staram się zapobiec temu co nieuniknione. Jesteście młodzi. Nie wiesz co oznacza symbol który tamten nosi na piersi. Nie wiem jak dostaliście się do tej organizacji, ale wydaje mi się, że nie do końca zdajecie sobie sprawę, z tego co się dzieje. Wydaje mi się, że zamieszki w tym mieście to nie tylko bunt mieszczaństwa i podburzonej biedoty. Ktoś za tym stoi. Wiele lat temu w północnej części imperium wybuchło wielkie powstanie. Powiadają, że stały za tym siły, których nazwy nikt nie ośmiela się wymówić. Głód, wojna, zaraza i bezsensowne rzezie wytrzebiły ponad połowę mieszkańców tych ziem. Tylko cudem udało się odeprzeć chaos. Teraz czuję, jednak że coś odrażającego powraca. Nie mogę was do niczego zmusić. Dla mnie i tak jest już za późno. Sami zdecydujcie po której jesteście stronie.
- Jesteś szalony. Dlaczego nazywasz mojego towarzysza mordercą? Co możesz mi powiedzieć o medalionie, który on nosi?
Izmir nic nie odpowiadał tylko wpatrywał się w Albrechta starając się ocenić czy jego pytania faktycznie wynikają z niewiedzy, czy też może są jakimś wybiegiem.
- Niepotrzebnie w ogóle z tobą rozmawiałem. Myślę, że to już nie moja sprawa. Jutro wypływam. Być może Stary Świat nie zasługuje na jeszcze jedną szansę. - Izmir był zrezygnowany.
- Jeszcze raz powtórzę: jesteś szalony.
Jeszcze tego samego wieczoru udało się Albrechtowi wynająć statek z norskimi marynarzami. Na drugi dzień rano Wetożka i Halbros wrócili do gospody po całej nocy imprezowania. Nieprzyjemnych skutków kaca udało im się uniknąć dzięki solidnemu klinowi składającego się z halby gorzałki. Przed południem wsiedli na statek i ruszyli ku Wyspie.
- Kiedyś grzebano tam zmarłych. Później zalęgły się tam ghule, więc zaprzestano pochówków. Jeszcze później ghule zdechły bo nie było już nowych trupów. Klasyczny przykład braku równowagi w przyrodzie. Potem przyszli ludzie i zabrali to czego nie zjadły ghule. Takie opowieści słyszałem od miejscowych. Myślicie, że zostało tam jeszcze coś co można sprzedać? Pamiętajcie czekamy tylko do wschodu słońca. - Ragnar szyper statku był wesołym, szczerym człowiekiem. Nie doczekał się jednak odpowiedzi na swoje pytania. Szanował prywatność.
Na wyspę dotarli, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi. Przybili do zerodowanego kamiennego nabrzeża. Wyspa była niewielka. Obejście jej dokoła zajęłoby nie więcej niż kilka godzin. Nie rosło tam żadne drzewo. Tylko gdzieniegdzie widać było powykręcane krzewy. Z trawy wystawały setki posągów wykutych z czarnego kamienia. Wiatr i woda zatarły ich rysy. Pewnie przedstawiały ludzi, których dawno temu pochowano. W miejscu gdzie mapa wskazywała wejście do podziemnej krypty rosła tylko trawa. Postanowili kopać. Kamienna płyta znajdowała się około sążnia pod ziemią. Zgruchotali ją za pomocą młotów.
- Dzisiejszy dzień to dzień zapłaty. - Zarechotał Wetożka.

Dalszą część historii czytelnik zapewne kojarzy, gdyż to od niej nasza opowieść się zaczęła. Proponuje sobie przypomnieć jak przebiegały dalsze wydarzenia.

No i co? Już wiemy jak to wyglądało? Przejdźmy do momentu jak nasi bohaterowie przestępują masywne srebrne drzwi a na pięty następuje im tłuszcza złożona z monstrów. W ostatniej chwili udało im się zamknąć odrzwia. Albrecht przełożył przez metalowe uchwyty gruby łom. Oczekiwali, że Kaan-Muluc zaraz zacznie szturmować odrzwi. Zapanowała jednak głucha cisza.
- Halbrosie zrób jaśniej. - Cicho powiedział Albrecht i wnet stało się światło.
Pomieszczenie było niewielkie. W samym środku stał sarkofag. Gładki prostopadłościan z kamienia. Nigdzie żadnych napisów, znaków.
- Wyczuwam tu dziwną siłę... Halbros dotknął sarkofagu i zaraz zabrał rękę.
- Coś więcej bardzie. - Zapytał Wetożka.
- Za mało znam się na czarach. Wiem tylko, że to coś bardzo potężnego.
- No i znowu w czarnej dupie. Ktoś ma jakiś pomysł jak się stąd wydostać? - Podjął Albrecht.
Halbros wyjął z kieszeni zwitek z zawartością śmierdzącej substancji, który znaleźli kiedyś w kostnicy. Chwilę zajęło mu przekonanie towarzyszy aby wspólnie zażyli po działce. Ludzie w beznadziejnej sytuacji czepiają się wszelkich sposobów. To co działo się potem trudno opisać słowami. Nikt z nich nie zapamiętał tych wydarzeń w ten sam sposób. Była to chora plątanina wizji, snu i objawień. Doświadczenie boskiej siły i mocy a potem niesamowita słabość i upadek.

Ze snu obudziły ich poszturchiwania Ragnara. Leżeli zaledwie kilka metrów od nabrzeża.
- W nocy nadciągnęła gęsta mgła. Kiedy nastał świt i wiatr rozgonił opar zobaczyłem was leżących w trawie. Mówiłem, że nic tu nie znajdziecie. Wszystko, co można było zrabować zostało zrabowane. Ale pieniędzy wam nie zwrócę. Chodźcie na statek.
   
Późnym popołudniem zauważyli na horyzoncie łunę. To płonął stary Danzig. Ragnar stanowczo odmówił płynięcia do portu. Statek z Norski skierował się na zachód w kierunku cieśnin wiodących na Morze Północne. Okolica stała się w ostatnim czasie stanowczo nieprzyjazna.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.wychfiz1.pun.pl www.gdynskie-orly.pun.pl www.brotherhoodofsteel.pun.pl www.dietetyka2010.pun.pl www.budownictwo-wst.pun.pl