Rzeczpospolita Alternatywna

Radogród

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

#1 2014-05-24 23:15:37

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Epizod IV

60 lat później...
Jerzy Bolesławski siedział wygodnie w gustownie tapicerowanym skórą, głębokim fotelu i kończył palić elektroniczne cygaro. Czuł się odprężony, gdyż właśnie dobiegł umownego końca długi wywiad, podzielony na wiele spotkań, którego udzielił najmłodszemu z profesorów Uniwersytetu Lwowskiego Henrykowi Dudkowi. Zaawansowany wiek czasami dawał mu się we znaki, choć nowinki współczesnej medycyny potrafiły nie jednego 90-latka odmłodzić o co najmniej 30 lat.
- Czasem żałuję, że dałem się poddać tej terapii na odwrócenie procesu starczej demencji – mówił – ludzie w moim wieku, z moimi przeżyciami powinni odpocząć przed spodziewaną śmiercią. Jak tu odpoczywać, skoro ciągle ktoś pyta o przeszłość i wciąż wracają te wszystkie obrazy... - Bolec nagle sposępniał.
- 96 lat to jeszcze młody wiek. Statystki mówią, że obecnie 8 procent populacji Rzymu stanowią osoby w wieku ponad 100 lat.
- Kpisz ze mnie, profesorze, kurwa?! - Bolesławski nie pierwszy raz oburzył się na słowa profesora.
Ten przyzwyczajony już do powierzchowności Bolca, zmienił roboczo temat.
- Książka zostanie wydana w pierwszej serii w nakładzie 16 milionów elektronicznych egzemplarzy w równych częścią w językach łacińskim, grece, polskim, niemieckim, rusińskim, angielskim i francuskim. Drugie wydanie będzie już dostosowane do popytu na rynkach poszczególnych prowincji rzymskich – rzekł Dudek i począł pakować swoje rzeczy do teczki.
Bolec zmarszczył czoło, po czym rzekł.
- Wcześniej mi się to nie zdarzało, żebym był odporny na pokusy sławy, blichtru i pieniędzy, ale chyba coś jednak we mnie się wypaliło. Nie wiem... może to chęć do życia. Siadaj jeszcze, profesorku! Rozmowa z tobą jest dla mnie oczyszczająca... niczym spowiedź praktykowana w tej dziwnej niszowej sekcie, która nie buduje świątyń i za symbol ma rybę.
- Chrześcijanie?
- Tak, chyba tak się nazywają. Mniejsza o to. Ważny jest tylko ten stan psychologiczny... sam wiesz... Może to jest syndrom starej baby, ale w takim wieku jak ja, każdy w końcu potrzebuje wyznać swoje tajemnice, kurwa.
Bolec wstał, podszedł do barku, wyciągnął dwa kieliszki i flaszkę bimbru, który przed wieloma laty sam upędził w sztolniach swoich kopalni. Profesor Dudek poczuł, że to w końcu może być przełomowy moment w kontaktach w topornym w udzielaniu rzeczowych informacji Bolcem. Panowie wypili po kielichu, po czym Bolec szybko nalał drugą kolejkę, po czym zaczął ciągnąć swój wywód.
- Każdy naród ma swoją historię, której nieskazitelni bohaterowie stoją na cokołach we wszystkich większych miastach. Wiem, że jacyś głupcy mnie też, jeszcze za życia postawili kilka pomników tylko dlatego, że byłem we właściwym miejscu, by decydować o losach świata. Historia zapamięta mnie jako szarą eminencję dawnych wydarzeń, jako ukrytego rzecznika przemian, który działał nawet jako błazen, jeśli jego mina jest na tyle sugestywna by poruszać tłumy. Pytałeś mnie prze kilkoma tygodniami, profesorku, czy miałem możliwość, by ocalić Jana V Męczennika przed śmiercią. Odpowiedziałem ci tak, jak brzmi oficjalna wersja tych wydarzeń, bo za życia musiałem się jej trzymać, by uniknąć spekulacji i krzywdzących oskarżeń. Odpowiedziałem ci, że zabił go szaleniec, lecz nie było tak do końca. Wiedziałem o spisku, lecz nie mogłem nic zrobić, gdyż tym sterowali ludzie znacznie potężniejsi w ówczesnym czasie niż ja, czy nawet cesarz. Ja musiałem milczeć i Jan V też musiał milczeć i pokornie złożyć głowę. Pamiętasz jego minę na tym pamiętnym nagraniu telewizyjnym, gdy opuszczał amfiteatr i wsiadał do limuzyny? Operator zrobił zbliżenie na jego oczy. Później mówiono, że wielki władca miał oczy, które przeczuwały śmierć. Ale ja ci powiem, że on nie przeczuwał, że zginie, lecz to wiedział! A wiesz skąd wiedział, że podpisano na niego wyrok śmierci, który dla pozoru zostanie wykonany z ręki szaleńca?
- Profesor rozdziawił usta ze zdumienia, lecz nic nie odpowiedział.
- Właśnie! - mówił dalej Bolesławski – ja mu to powiedziałem. Lecz on mimo to mnie nie posłuchał i choć wiedział, że zginie, wsiadł do limuzyny i nawet sam wyprężył pierś dla strzelca, gdy kolumna pojazdów przejeżdżała koło gmachu biblioteki. Pierwsza kula rozerwała mu szyję, druga, śmiertelna rozpłatała czaszkę.
- Lecz skąd, wielebny wiedziałeś o planowanym zamachu? - wypalił w końcu profesor.
- Dzięki uprzejmości ówczesnego hetmana polnego litewskiego Pożarskiego, o którym teraz dzieci w szkołach podstawowych opowiadają sobie wierszyki, jako o wielkim zdobywcy Pekinu. Stary żołnierz miał też potrzebę spowiedzi i to ja byłem jego spowiednikiem. Każdy człowiek tego potrzebuje, tak jak ja dzisiaj. W przededniu zamachu przyszedł do mnie i wyznał mi, kto i dlaczego planuje pozbyć się króla. Może to nie ma dziś takiego znaczenia. Prawda i tak przepadnie, zostanie tylko to, co bardziej wygodne. W przeciwnym razie należałoby przeredagować wszystkie podręczniki szkolne. Kto wie, może i poznanie prawdy zburzyłoby fundament na jakim teraz opiera się Rzym. Ja mam własne refleksje i może czasem faktycznie popadam w gadulstwo. Pewnie dostrzegasz już pewne prawidłowości rządzące światem, profesorku, choć ja i tak mam nad tobą przewagę wieku i dłuższą perspektywę obserwacji globalnych zjawisk. U kresu moich dni znalazłem spokój ducha, ale nie w szukaniu odpowiedzi na pytania, lecz w ustaleniu, że odpowiedzi na pytania próżno szukać. Czy to, że społeczeństwa trwają, rozkwitają i w końcu upadają wynika ze zbiorowej duszy społecznej, która w obliczu upadku pierwotnych ideałów w końcu dąży do samozagłady? To wszystko są bzdurne teorie i niczym liczne religie, stanowi opium dla mas. Każde społeczeństwo kiedyś upadnie i zastąpi je inne, lecz nim to nastąpi przetrwa jakiś czas i jak będzie miało szczęście, to zapisze się w kartach historii. Przetrwa zaś tym dłużej, nim w ludziach utrzyma się wrodzona potrzeba, wyssana z mlekiem matki do subordynacji. Dziś żyjemy jednak w czasach wolności umysłów, że można podważyć każdy dogmat. Gdyby nie Zeiss, cała ludzkość przez to by upadła. Rzeszą ciemnoty można rządzić tradycyjną subordynacją i strachem przed karą, ludźmi wolnymi i światłymi mogą rządzić tylko maszyny...
- Kurwa! - wtrącił nagle profesor – kto zabił ostatniego króla Jana V Męczennika? Kto w takim razie położył fundament współczesnego systemu, jeśli nie szaleniec, który krótko po zamachu strzelił sobie w głowę?
Bolec uśmiechnął się lekko, po czym odparł:
- Byczenko.

Offline

 

#2 2014-05-29 11:09:30

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Epizod IV

„Prawda jest całością. Całością zaś jest tylko taka istota, która dzięki swemu rozwojowi dochodzi do swojego ostatecznego zakończenia” Georg Wilhelm Friedrich Hegel

„Każda historia kiedyś się zaczyna i kiedyś się kończy” Bilbo Bagins


Henryk Dudek wyszedł z pokoju. Pontifex Bolesławski zadumał się nad zakończoną rozmową. Było więcej niż pewne, że w oficjalnej publikacji nie znajdzie się teza o tym, jakoby Prefekt Byczenko mógł być odpowiedzialny za śmierć króla. Przyczyny były dwie. Po pierwsze cenzura. Po drugie postawa Dudka. On wierzył w ideały, w wielkich bohaterów. Zresztą to nie miało znaczenia. Nawet gdyby takie sensacyjne informacje pokazano w głównym wydaniu Wiadomości, niewielu by zwróciło na to uwagę. W obecnych czasach niewielu ludzi interesowało się polityką. Społeczeństwo zabawy. Jedna wielka niekończąca się, wszechogarniająca szczęśliwość. Nowoczesna technologia wyeliminowała konieczność pracy zarobkowej. Nanotechnologia sprawia, że zasadą jest nie tyle wytwórstwo, co przetwórstwo. Każdy gram materii, po wykorzystaniu wraca do obiegu. Podstawowym źródłem energii elektrycznej stało się słońce i inne źródła odnawialne. Pracują tylko ci, którzy chcą pracować a i to nie z chęci zysku. W pełni zautomatyzowane państwowe fabryki produkują żywność i artykuły przemysłowe w ilościach, które są w stanie zaspokoić potrzeby całej populacji na wysokim poziomie. Czy „pracujesz” czy nie, właściwie nie ma to znaczenia w kontekście dostępu do dóbr. Jest to forma ekspresji. Zaspokajanie potrzeby typu „jestem ważny i potrzebny”.  Nie istnieje ekonomia w znaczeniu jakie miała przed Wielką Wojną. Zasadą jest ekonomiczny egalitaryzm. Ludzka potrzeba rywalizacji została skoncentrowana na dziedzinach takich, jak sport i sztuka. Zwycięstwo w konkursie poetyckim stało się sprawą niemal życia i śmierci. Przyrost naturalny utrzymuje się na poziomie prostej zastępowalności pokoleń, tak aby nie było konieczności sięgania po nowe zasoby. Państwo czuwa nad utrzymaniem takiego porządku. Jeśli cenisz bezpieczeństwo, brak stresu i dobrą zabawę to wygrałeś los na loterii. Większość normalnych ludzi tego właśnie oczekuje. Jak ci się to nie podoba, to nie ma tu dla ciebie miejsca. Pamiętaj, że jesteś obserwowany. Masz wolność i wiele ci wolno, ale nie kosztem innych jednostek albo społeczności. Wszelkie przejawy łamania prawa spotykają się z natychmiastową reakcją adekwatną do wagi czynu. Aparat bezpieczeństwa stosuje skuteczne sposoby resocjalizacji: psychologiczne, farmakologiczne i chirurgiczne. Jeśli mimo to nie nadajesz się aby żyć z innymi ludźmi zostajesz ze społeczeństwa usunięty – czasowo lub na stałe. Jeśli takie reguły ci nie odpowiadają możesz odejść za Mur. Tam możesz robić praktycznie wszystko co chcesz. Życie za murem to niekończące się pasmo udręki. Codzienna walka o utrzymanie się przy życiu. Wojna głód i cierpienie. Wrażliwi Rzymianie poświęcają się niekiedy wyprawom misyjnym aby odszczepieńcy lub ich potomstwo wracali na łono cywilizacji. Powrót nie jest łatwy. Nie każdy dostępuje tego zaszczytu. Trzeba przejść długi okres dostosowawczy w obozie przejściowym. Misjonarze tłumaczą jednak, że warto to robić. Cesarstwo bacznie się przygląda temu co za murem. Jeśli barbarzyńcy mordują się między sobą to ich sprawa ale jeśli robią cokolwiek, co mogłoby w najmniejszym stopniu zaszkodzić Rzymowi, to jest już sprawą Rzymu.


Od wschodu granicą Rzymu były góry Ural. Rozmieszczono tu pas umocnionych placówek Straży. Była to część tak zwanego Muru. Głównym zadaniem Straży była ochrona cywilizacji przed barbarzyńcami.
Historia Muru sięga Wielkiej Wojny. Koalicja Rzymsko Amerykańska początkowo odnosiła sukcesy ale przeciwnicy, czyli reszta świata zjednoczona pod berłami Pekinu i Bagdadu posiadały ogromne rezerwy ludzkie i surowcowe. Przewaga technologiczna, którą szczycił się świat Zachodu, jak się okazało nie była aż tak wielka. Użycie w początkowej fazie bomb atomowych nad Ołomuńcem i Moskwą było szokiem. To był zimny prysznic. Ludzie zrozumieli jakie następstwa wiążą się z tą straszną bronią, po raz pierwszy użytą na polu walki. Mocarstwa wzajemnie oskarżały się o spowodowanie detonacji. Zresztą do dzisiaj historycy spierają się, kto faktycznie wtedy naciskał czerwony guzik. Z jednej strony obawiano się wykorzystać pełnej mocy arsenałów z obawy przed równie totalnym odwetem, z drugiej jednak rozumiano, że komuś w końcu puszczą nerwy. Kluczem do dalszych wydarzeń okazała się właśnie ludzka psychika. Człowiek jest słaby, wrażliwy, boi się śmierci, kocha rodzinę i przyjaciół, często zmienia zdanie, jest podatny na manipulacje. Weźmy nowoczesny samolot. Jest wykonany z wytrzymałych materiałów, posiada śmiercionośne uzbrojenie i silniki, które rozpędzają go do zawrotnych prędkości. Kto siedzi za sterami tej maszyny śmierci? Pożalcie się bogowie, wór wypełniony wilgotnymi flakami. Pilot musi jeść, pić, spać, srać i jest wrażliwy na przeciążenia, szybko się męczy a co najistotniejsze: może się zawahać przed odpaleniem rakiety lub zrzuceniem bomby. Wojskowi i władcy Rzeczpospolitej, bo to ona dźwigała główny ciężar wojny, od jakiegoś czasu wiedzieli, że FME - potentat informatyczny z Radogrodu, dysponuje rewelacyjną technologią. Nowy komputer był szybszy niż jakiekolwiek wcześniejsze urządzenia tego typu. Dysponował również daleko posuniętą autonomią. Postanowiono wykorzystać nowe rozwiązania do sprzętu wojskowego. Rezultaty były więcej niż zadowalające. Dla opinii publicznej liczyło się to, że mniej żołnierzy ginęło na frontach. Ludzie domagali się coraz większego zastosowania mózgów elektronowych – także na poziomie taktycznym i strategicznym, aż nadszedł czas, że w armii Rzymu ale również w innych sferach, decyzje podejmował komputer.
Cechą, która odróżnia człowieka od innych istot jest pycha. Absurdalne przekonanie o swej wyższości pomimo bezapelacyjnych dowodów, że jest diametralnie inaczej. Decydenci Rzymscy najpierw nie zdawali sobie sprawy, że to nie oni wydają rozkazy. Kiedy zrozumieli, co się stało nie było już siły i woli aby zawrócić z obranej drogi. Ludzie nie chcieli powrotu do dawnego porządku bo to by oznaczało, że zamiast maszyn, to oni będą musieli ginąć za Cesarza. Tylnymi drzwiami dokonała się rewolucja. Władca stracił władzę, nie był już panem życia i śmierci swoich poddanych. Pozostało tylko samooszukiwanie się i schowanie się za barykadą pychy.
Prawdą nie do podważenia jest fakt, że na krawędź zagłady doprowadzili świat ludzie. Wielka Wojna musiała wybuchnąć, jako ostateczna ewolucyjna konsekwencja istnienia naszego gatunku. U jej progu pojawił się Komputer. Zdaniem niektórych jego rola nie polegała li tylko na zrealizowaniu prośby Jana V aby ocalić dla przyszłości Rzym. Są tacy, którzy twierdzą, że to maszyna zaplanowała całe to przedstawienie od początku do końca a potem tylko właściwie rozgrywała karty. Czy bez Komputera ludzkość by przetrwała? Być może tak, ale wtedy nie byłaby to ostatnia Wielka Wojna. Nie łatwo odpowiedzieć jakie motywy kierują istotą tak odmienną od człowieka. Używając nieco prymitywnego i nie do końca adekwatnego porównania należało by zapytać: Co myśli mrówka, kiedy patrzy na nas? Na koniec powiedzmy jednak, jaka nie byłaby proweniencja działających sił, Wielka Wojna zakończyła się utworzeniem na terenie globu oazy wyraźnie oddzielonej od leżących w zgliszczach marnych pozostałości starego porządku. Dlaczego tak się stało? Czy nie można było całej planety przekształcić w rajski ogród? Dlaczego pozostawiono barbarzyński chaos na pustkowiach? Niech na razie wystarczy odpowiedź, że skoro tak się stało, widocznie jest to element szerszego, realizowanego z żelazną konsekwencją planu.

Porucznik Jerzy Byczenko był synem Jarosława, którego z kolei rodzicami byli Paweł Byczenko i jego druga żona Tatiana – primo voto Pałenko. Wnuk starego generała siedział za sterami ścigacza patrolowego i odbywał lot zwiadowczy za Murem, nad terenem zwanym kiedyś tajgą syberyjską. Jak każde zadanie, realizowane przez ludzi, także jego działalność w ramach służby w Straży, była w najlepszym razie pomocnicza wobec zasadniczych działań wykonywanych przez jednostki kierowane bezpośrednio przez Archontów. Zaznaczyć tutaj należy, że każdy Archont jest w istocie emanację Jedynego Komputera, dlatego jego podział na odrębne byty jest jedynie iluzoryczny. Według zamysłu Jedynego, ludziom posiadającym takie potrzeby, należało stworzyć warunki bytowania, w których odczuwali by, że są dla społeczności potrzebni. Oczywiście bardzo ważna była duma, pycha, mundury i możliwość wyszalenia się – rozładowania emocji. Jurek Byczenko uwielbiał przekraczać barierę dźwięku na niskim pułapie i mknąć niemal dotykając czubków drzew. Czuł wtedy, że jest szczęśliwy.
-    Poruczniku Byczenko zboczyłeś z kursu. Zawróć na kurs jeden jeden zero, w kierunku sektora 346. - Z słuchawki dobiegł dobrze znany głos, z idealną perfekcją naśladujący głos młodej kobiety.
-    Już słonko wracam, trochę się zapędziłem. - Byczenko wiedział, że gada z maszyną, która nie ma płci i często dziwnie się czuł z tego powodu.
Porucznik wzniósł się na 3000 metrów i wyrównał lot. Podczas wykonywania manewru usłyszał alarm informujący o zagrożeniu w postaci zbliżającego się pocisku ziemia – powietrze. Zanim cokolwiek zrobił system jego ścigacza automatycznie odpalił rakiety przechwytujące. Niestety jego pociski chybiły celu. Potężna eksplozja oderwała fragment skrzydła. Ścigacz zaczął opadać ku pokrytej śniegiem ziemi. Podczas katapultowania stracił przytomność.

Offline

 

#3 2014-06-15 16:37:53

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Re: Epizod IV

Świadomość umysłu wracała pomału, wyrywając stopniowo pojedyncze zmysły z niewoli jawy. Jerzemu Byczence wciąż kołatały po głowie te same słowa: „przeklęty mur, przeklęty mur”. Przypomniał sobie pewien epizod z dzieciństwa, jakby to się wydarzyło dosłownie przed chwilą. Jako młokos w szkole elementarnej na przedmiocie nauki o społeczeństwie zapytał nauczyciela, dlaczego Rzym nie podbił całego świata i nie zniósł barbarzyńców z powierzchni ziemi. Przecież to wydawało się o wiele bardziej racjonalne niż utrzymywanie długiego muru i strzeżenie przedpola przed przeciwnikiem, który mógł stanowić zagrożenie jedynie dla siebie samego. W oficjalnej nauce mówiło się, że Rzym nie wkracza na barbarzyńskie ziemie, gdyż utrzymuje się na nich wciąż zbyt wysokie promieniowanie radioaktywne, jako pozostałość po wojnie i po późniejszych eksperymentach. Tymczasem nauczyciel odparł: „Mur ma istnieć, aby oddziaływać na ludzi żyjących w jego obrębie, by pokazywać im jak ciężkie może być życie na zewnątrz, żeby doceniali dobra cywilizacji”. Nie było to pustosłowie. Kanały telewizji publicznej regularnie pokazywały programy „przyrodnicze” kręcone poza murem. Największą oglądalnością cieszyły się tak zwane „reality show”, czyli kręcone ukrytymi kamerami lub z lotu ptaka zbrojne zmagania barbarzyńskich nacji lub też polowania na ludzi potężnych tygrysów szablo-zębnych, których gatunek, jak wiele innych, odtworzono i wypuszczono poza mur...
Młody pilot obrócił się na bok. Strzępy roztarganego uniformu podwiał lodowaty wiatr. Leżał bezwładnie w śnieżnej zaspie, a nad nim kołysała się rozciągnięta na uschniętym drzewie biała czasza spadochronu. Do jego nozdrzy dolatywał z oddali swąd dopalającego się wraku ścigacza. Próbował się poruszyć, wstać, lecz już po pierwszym ruchu ręką poczuł przeszywający ból żeber. Nagle spostrzegł dwie postacie, które wyłoniły się zza śnieżnej zaspy. Byli to mężczyźni odziani w zwierzęce futra, każdy uzbrojony w zabytkową strzelbę czarno-prochową. Ich rysy twarzy zdradzały ich wschodnioazjatyckie pochodzenie. Jeden z nich ściągnął hełm Byczence i obaj zaczęli z ciekawością przyglądać się jego twarzy. W końcu starszy z nich zapytał Byczenkę łamaną łaciną:
- Georgus Taurorum es tu? 
Młody Byczenko nie miał szans nic odpowiedzieć, gdyż zaraz znów stracił przytomność.

Minęło co najmniej kilka dni, nim znów odzyskał zmysły. Obudził się leżący na szerokim, metalowym stole. W oczy świeciła mu zawieszona pod sufitem jarzeniowa lampa. Podniósł głowę i spostrzegł, że na korpusie i prawej nodze ma założony opatrunek. Próbował się podnieść, lecz przeszywający ból połamanych żeber skutecznie go od tego odwiódł.
- Leż spokojnie, młodzieńcze! - odezwał się za nim głos starca.
- Gdzie jesteś? Kim jesteś? Gdzie ja jestem? - Młodego Byczenkę ogarnęło przerażenie.
Po chwili kątem oka zobaczył wyłaniającą się skurczoną na wózku postać starca.
- Czy możesz mnie znać? - spytał starzec wystawiając twarz w stronę światła.
Byczenko zobaczył jego pomarszczone starością oblicze i skrzywił się z obrzydzenia. Ludzie wychowani w cywilizowanym świecie skutki naturalnej starości oglądać mogli już tylko na filmach. Współczesna technika nie dała ludziom nieśmiertelności, lecz potrafiła skutecznie walczyć z oznakami wieku starczego. Przed dwoma dekadami dbanie o przyjemną aparycję stało się wymogiem ustawowym, a ludzie w podeszłym wieku refundowane mieli zabiegi mające ich odmłodzić. Pytanie kogokolwiek o wiek uchodziło za rzecz nietaktowną towarzysko. W sferach zaś oficjalnych mogło się stać podstawą do wniesienia aktu oskarżenia przeciwko sprawcy przestępstwa „nawoływania do segregacji wiekowej”. Wystarczyło zaś tylko ustąpić miejsca osobie starszej w metrze...
- Obcy jest ci widok takich ludzi – starzec ciągnął dalej – w twoim świecie wszyscy udają nieśmiertelnych, żyjąc w zakłamaniu. Na szczęście ty będziesz miał w końcu okazję poznać prawdę.
- Prawdę o czym? Kim jesteś? - Jerzego ogarniał coraz większy niepokój. Probował rozejrzeć się po pomieszczeniu, lecz naokoło panował mrok. Wydawało mu się, że ten dziwny pokój nie ma ścian.
- Jestem Lordem Protektorem Wolnych Ludzi Północy! - starzec wycedził przez zęby swój doniosły tytuł.
Byczenkę aż zmroziły te słowa. Wielki Rzym kontrolował prawie wszystko, co działo się za murem. Gęsta siatka szpiegów, satelitów i dronów była oczami i uszami, lecz istniała na wpół legendarna organizacja, mityczne państwo podziemne stworzone przez rewolucjonistów, którzy po Wielkiej Wojnie zostali wygnani na pustkowia. Po dziesięcioleciach prowadzona przez wygnańców działalność terrorystyczna została całkowicie zwalczona, lecz wywiad dostarczał wciąż niedających się potwierdzić informacji, że centrala rewolucyjna wciąż działa. Symbolem stała się postać niegdyś potężnego Lorda Protektora, który od początku stał na czele organizacji. Nigdy nie udało się go pochwycić lub potwierdzić choćby jednej z wielu informacji, że nie żyje.
- Zawsze brzmiało mi to trochę groteskowo! - rzekł młody pilot z udawaną obojętnością, bacznie przy tym studiując, czy rozgniewał tym rozmówcę.
Ten jednak  przeszedł dalej do rozmowy zupełnie niewzruszony.
- Wydaje się tobie to groteskowe, bo można powiedzieć, że tak zostałeś zaprogramowany. Zupełnie jak maszyna, która wami wszystkimi rządzi i trzyma w ryzach. Wszystko zaczęło się od wielkiego kłamstwa i trwa w kłamstwie. Ty zaś jesteś tylko owocem tego kłamstwa...
- Posłuchaj, panie starszy.. protektorze - Byczenko postanowił posunąć się krok dalej. Zawsze wszak lubił balansować na krawędzi – jestem twoim więźniem... zgoda! Muszę cię więc znosić... to też jest dla mnie zrozumiałe, skoro leżę tutaj cały połamany. Jeśli chciałbyś mnie zabić, to pewnie byś to zrobił. Wieć skoro jestem ci do czegoś potrzebny, to może przejdziesz do meritum, bo jak na razie pierdolisz bez sensu jak mój stary!
Zapanowała na krótką chwilę cisza, po czym starzec roześmiał się.
- Bardzo się cieszę, że tutaj jesteś, Jurek – ton starca zrobił się nagle dobrotliwy – w końcu będę się mógł przekonać, jaka jest prawda, bo to właśnie chodzi między innymi o twojego starego.
- Spóźniłeś się. Mój stary nie żyje. Zadławił się makaronem 5 lat temu na przyjęciu z okazji ubrania w męską togę kuzyna Bonifrata. Zresztą nie dzielił się ze mną swoimi sekretami. Miałem w dupie te jego fascynacje grafenowymi podzespołami. Osobiście twierdzę, że był ciotą, choćby dlatego, że nigdy nie służył w legionach i bardziej kochał pracę przy serwerach niż lupanary na Zawiślu. Matka zawsze się na niego skarżyła, że jej nie zdradza, jak na prawdziwego chłopa przystało. To przez niego wpadła w depresję. Jakie życie taka śmierć. Moja śmierć będzie zaś wielkim pierdolnięciem. Uznają mnie za bohatera, jak mojego dziadka, generała Pawła Arymanowicza.
Starze zamyślił się.
- Zaczynam mieć wątpliwości, czy faktycznie rozstrzygnięcie zapadnie tutaj pomiędzy dwoma możliwościami... Twoja gadana bardziej mi przypomina wielebnego Jerzego Bolesławskiego.
- Znałeś go? Oglądałem o nim kilka filmów.
- Masz tyleż samo żółci w sobie, co on.
- O jakich możliwościach pierdolisz, dziadku?
- Do tej pory mnie uciszałeś, a teraz sam język strzępisz.
- Bo sytuacja jest trochę pojebana, sam przyznasz. Leżę tutaj powiązany na stole i nawet nie wiem, gdzie jestem, a ty pierdolisz coś o jakiś możliwościach. Czego chcesz ode mnie? To mają być jakieś psychiatryczne tortury przed egzekucją?
Nagle Byczenko poczał dziwne mrowienie jakby dobywające się z jego karku, przechodzące w kierunku uszu.
- To, co poczułeś teraz to znak, że system jest gotowy do działania. Potrwa to kilka dni.
Byczenko próbował się podnieść, lecz jakby został sparaliżowany dziwną siłą. Wtem całe pomieszczenie wypełniło się światłem i dostrzegł rozliczną aparaturę komputerową zgromadzoną dookoła niego. Liczne kolorowe lampki zaczęły migotać, a na mionitorach zaczęły pokazywać się obrazy.
- O kurwa! - wrzasnął Byczenko spoglądając w jeden z monitorów, gdzie zobaczył scenę z własnego dzieciństwa, kręconą jakby z ukrytej kamery – skąd masz takie filmy? Jesteś jakimś zboczeńcem? Lubisz dzieci?
- Za pomocą organicznego łącza ten komputer został połączony z twoim pniem mózgowym. Stąd to mrowienie, które na pewno poczułeś. Komputer zgromadzi wszystkie informacje, które zawarte są w twoim mózgu. Bardzo to się nam przyda.
- Pierdol się! - Byczenko poczuł się osaczony. Czuł jakby ktoś wchodził brudnymi butami w najbardziej intymne sfery jego własnego umysłu.
Nie musisz tego rozumieć. Nie musisz wspólpracować, przed tym nie ma obrony. Musimy poznać o tobie wszystko, żeby złamać kod. O tym was nie uczą w szkołach, bo Rzymianom wystarczy ułuda, że żyją w świecie idealnym. Może to prawda, że ludzie z ludzmi żyć nie potrafią. Może jest prawdą, że człowiek człowiekiem nigdy nie będzie potrafił sprawiedliwie rządzić. Ale wolę podporządkować się człowiekowi, niż słuchać dyktatu maszyny. Rewolucja miała na celu odnowić człowieczeństwo, a w miejsce tego ludzkośc upadła. Wy nie rozumiecie, że żyjecie niczym bezwolne roślinym, uprawiane przez maszynę, która wie o was wszystko. Teraz ten stan będzie dla ciebie aż za bardzo czytelny. Do Wielkiej Wojny doprowadzili wasi wspaniali archonci. Doskonały system stworzony, by objąć władzę nad światem... bez emocji, bez przyzwyczajeń i ludzkich ograniczeń. Będziesz bohaterem! Nie dlatego, że dałeś się zestrzelić z własnej głupoty, lecz dlatego, że pomożesz w tym wielkim dziele obalenia dyktatu maszyn! Najsłabszym punktem tego systemu jest twój umysł, który skrywa klucz. Lata temu, kiedy Arymanowicz Byczenko uporał się z rewolucją, był panem świata, szarą eminencją, tak mu się przynajmniej wydawało. Dał się omamić wizją życia wiecznego własnej świadomości, którą go okłamał niejaki Zeiss. Maszyna już wtedy miała władzę, lecz nie wiedziała jak zrozumieć człowieka. Moc obliczeniowa maszyny a ludzka psychika nie dają się tak łatwo połączyć interfejsem. Punktem wyjścia miał być pomiar zdjęty z jednego człowieka, który najbardziej odpowiadał ówczesnej chorej wizji świata. Twój dziadek przeszedł więc podobny, do twojego eksport umysłu do maszyny i od tamtej pory racjonalna i zimna moc obliczeniowa została połączona z ludzką świadomością, nad którą już jednak żaden człowiek nie miał kontroli. Teraz, żeby otworzyć drzwi do poznania tej maszyny, twój umysł posłuży jako klucz! Tylko krewny Byczenki w prostej linii się do tego nadaje...           
Starzec stał wpatrzony w monitor pokazujący progres operacji, gdy nagle wyskoczył niebieski ekran wskazujący na błąd pomiaru genetycznego.
- O kurwa! - zaklął szpetnie.
- Co jest? To boli! - ciało Byczenki wyginało się w konwulsjach.
- Wiedziałem, że Tatiana była kurwą. Mogłem podejrzewać każdego innego...
- Odłącz mnie od tego chujstwa, dziadku! O co ci chodzi? Nic nie rozumiem z twojego pierdolenia!
- Twój stary nie był synem Arymanowicza Byczenki.
- A czyim, kurwa?!
- Moim! - starzec pobladł i aż siadł z wrażenia.
- A kim ty jesteś, poza tym, że mówią ci protektorze?
- Czytałeś o mnie na pewno w podręcznikach do szkoły elementarnej. Tam pisali, że jestem arcy łotrem i arcy zdrajcą.
- To ma być zgadywanka?
- Przed Wielką Wojną zwałem się Melchiorem Wincentym Prażnowskim herbu Stochlica, byłem panem na Grzegorzewicach.

Offline

 

#4 2014-06-15 18:18:11

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Epizod IV

Bene mori praestat, quam túrpiter vívere

Kondukt żałobny ciągnął Aleją Hetmana Piłsudskiego. Szóstka czarnych koni ciągnęła lawetę od armaty na której złożono trumnę z ciałem Generała Pawła Arymanowicza Byczenki. Tłumy ludzi zebrały się przy drodze aby pożegnać jednego z największych bohaterów wszechczasów. W ostatniej drodze towarzyszyła mu rodzina i przyjaciele. Pierwsza i druga żona, dzieci, kuzyni, oficjalne delegacje. Pod koniec kawalkady kroczyła piękna młoda kobieta w towarzystwie mężczyzny w średnim wieku.
-    Niech no pan tylko pomyśli. Taki młody człowiek. Wiem, że to nie ładnie mówić o czyimś wieku, ale on przecież nawet 120 lat nie miał. – Chlipała do swego towarzysza kobieta. – Wie pan ja to pracowałam u państwa Byczenko jako gospodyni. Pan generał to nie chciał mieć w domu robota. Mówił, że to nic dobrego. Ogólnie to tak raczej był tradycyjny. Pani Tatiana to go wiele razy namawiała. „Paweł ty to idź se zrób terapię genową albo jakieś implanty.” On na to tylko to krzyczał na Panią Tatianę, że wstyd powtórzyć. Może ja to nie powinnam tego mówić, ale teraz jak on nie żyje to co mu tam może zaszkodzić.
-    Myślę, że teraz to już faktycznie nic mu nie zaszkodzi. – Dobrotliwie odparł postawny mężczyzna.
-    Mnie to się wydaje proszę pana, że on to się tak trochę załamał, jak się okazało, że jego wnuk zaginął za Murem. To taki przystojny chłopak. Pan generał to można powiedzieć wychował chłopaka, bo jego ojciec to dużo się zajmował się karierą dyplomatyczną. No i taki podobny był do swojego dziadka. Pan generał to zawsze powtarzał, że to jakby siebie widział za młodu i faktycznie, jak stare hologramy widziałam, to wypisz wymaluj jakby ta sama osoba. Czasem to aż ciarki przechodziły, jakby klon jakiś. A teraz Pan Paweł nie żyje. Z drugiej strony jak się pomyśli o tym całym świecie. On to też mówił: Bene mori praestat, quam túrpiter vívere. To dlatego nie chciał żadnych zabiegów odmładzających, a teraz nie żyje. – Ostatnie zdanie utonęło w szlochu.
-    Jak powiedział pewien stary poeta: exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor - Mężczyzna zamyślił się i nie zwrócił uwagi, że jego słowa niezwykle zdziwiły gadatliwą dziewczynę.
-    Pan to znał generała za życia?
-    Można tak powiedzieć, ale to było wiele lat temu. –
Bolec postanowił nie uczestniczyć do końca w tym przedstawieniu. Dziewczyna coś za nim wołała, kiedy przeciskając się przez tłum gapiów poszedł w kierunku bocznej ulicy. Znalazł starą knajpę, gdzie można było zamówić steki wołowe, co prawda syntetyczne ale bardzo zbliżone do prawdziwego mięsa.
Po objedzie wrócił do domu. Jak co wieczór usiadł przy basenie z butelką whisky i obserwował światła Radogrodu. Nalał do szklaneczki niewielką ilość bursztynowego płynu, kiedy holoprojektor wyświetlił nad basenem wizualizację informującą o połączeniu.
-    „Bolec czy odbierzesz połączenie z kancelarii VII Archonta?” – zapytał system.
-    Dawaj ich. – z rezygnacją odparł Bolec. Wiedział, że i tak do niego dotrą jak będą chcieli. Na monitorze pojawiła się postać Alana Rinwaila, ledwie trzydziestoletniego karierowicza, którego miał okazję kiedyś poznać na jednej z orgii.
-    No witaj Jureczku. Siemka. – Z pedalskim akcentem rozpoczął Alan.
-    Jak się masz ty infantylna cioto!
-    Podnieca mnie jak jesteś taki wulgarny. Widzę, że w końcu zrobiłeś sobie niezłe ciałko. Wyglądasz jak Achilles z fresku w twoim gabinecie.
-    Tak, ja też jestem zadowolony z efektu wizualnego, ale prawdziwe bajery są w środku. Grafenowy endoszkielet, koncentratory gamma, bustery mięśniowe i najnowszy hit sezonu wysuwane kostne szpony a`la Rosomak Wolverine.
-    Jaki Rosomak?
-    Za młody jesteś aby wiedzieć o co chodzi, ale patrz na to! – Z pomiędzy zaciśniętych w pięści kostek wystrzeliły po trzy, zakrzywione, czterdziestocentymetrowej długości, połyskujące srebrzyście szpony. Bolec prawą ręką zamachnął się na oparcie drewnianego krzesła, na którym przed chwilą siedział. Ostre jak brzytwa klingi z monokryształów węglika tytanu przeszły przez drewno praktycznie nie napotykając oporu. Z dębowego krzesła została sieczka.
-    O rajuśku ale super. Bolec jestem cały twój.
-    Na przyjemności trzeba sobie zasłużyć Alan.
-    Słuchaj szef cię wzywa. – Już całkiem poważnie rzekł Rinwail.
-    Nie może się tu ze mną połączyć?
-    No cóż, lepiej niż ja znasz realia.
-    Już tam zapierdalam, tylko walnę sobie lufę. – Bolec zakończył połączenie. W jednej ręce trzymał szklankę w drugiej butelkę. Po chwili wahania odłożył szklankę i wypierdolił duszkiem mniej więcej ¾ butelki whisky. Normalnie zapewne nieźle by go ścięło, ale wszczepione w trzewiach inhibitory endokrynologiczne wydzieliły enzymy rozkładające alkohol do nietoksycznych związków, tak poczuł zaledwie mrowienie w koniuszkach palców.
Jerzy Bolesławski w swoim transporterze przemierzał oświetlone kolorowymi neonami ulice Radogrodu. Po Wielkiej Wojnie miasto w dalszym ciągu było stolicą światowej techniki, z tą różnicą, że teraz to nie ludzie byli odpowiedzialnie za najnowsze odkrycia i wynalazki lecz maszyny. Nieprzebrane mrowie beztroskich, wiecznie młodych kobiet i mężczyzn przemieszczało się z jednej imprezy na drugą. Dużą popularnością cieszyły się Domy Miłości, gdzie publicznie uprawiano seks sportowy. Bez mała religijny wydźwięk miało odwiedzanie amfiteatrów. Walki gladiatorów – rozrywka starych Rzymian. Można było zobaczyć tam wykwintne egzekucje osób skazanych za „nieprzystosowanie” lub zmagania barbarzyńców złapanych za Murem. Bolec nie potrafił stwierdzić, czy takie życie jest dobre czy złe.
Kancelaria VII Archonta była monumentalnym gmachem z wykładaną czarnym granitem fasadą. Bolec mijał całkowicie opustoszałe o tej porze korytarze. Nie było żadnej ochrony, żadnego rzucającego się w oczy systemu kontroli ale stary Pontifex wiedział, że jest obserwowany. Kierunek wskazywały znaki pulsujące w syntetycznych kamieniach posadzki. Zbliżył się do dużych dwuskrzydłowych drzwi ze spiżu, na których dłuto automatu z precyzją Fidiasza wyryło sceny Odysei. Podniósł rękę, aby zapukać i w tym momencie drzwi bezgłośnie uchyliły się ukazując ogromne pomieszczenie wielkości boiska piłkarskiego. W środku nie było okien, drzwi, mebli ani niczego co zakłócałoby sterylny charakter wnętrza. Panował tam półmrok. Podłoga, ściany i sufit sali wykonane był z czarnego, gładkiego jak szkło tworzywa. Pulsujące znaki na posadzce wiodły Bolca ku przeciwległej ścianie. Drzwi zamknęły się za nim i zlały się w jedną, gładką powierzchnię. Zauważył postać – był to mężczyzna w ciemnym garniturze. Mężczyzna podniósł rękę i cała ściana wielkości kilkupiętrowego budynku zamieniła się w hologram. Widać było na nim biało niebieską kulę zawieszoną w czarnej pustce.
-    Ładna ta nasza planeta, nie sądzisz? – Zapytał VII Archont. Odwrócił się do Bolca i ten mógł zobaczyć oblicze, które niczym nie różniło się od ludzkiego. Ot mężczyzna w sile wieku, całkiem przeciętny.
-    Czy ja wiem. Jakoś nie przyglądałem się innym planetom. – Szczerze odparł Bolesławski.
-    A wiesz, sporo ostatnio działamy w temacie eksploracji układu słonecznego. Moje maszyny badają wiele światów. Chciałbym aby ludzie też mogli tam polecieć. Niektórzy z was pewnie byliby ciekawi jak tam jest. Wysłałem również statki w głęboką przestrzeń ale to już raczej nie jest perspektywa na miarę twojego gatunku, chociaż... Pogadamy za milion lat co? – Ostatnie zdanie maszyna uważała za żart.
-    Nad poczuciem humoru to chyba musisz jeszcze popracować.
-    Ładny pogrzeb. Czemu nie zostałeś do końca. Dwadzieścia cztery salwy armatnie nieźle łapały za serce.
-    Czy ja wiem? Jestem już starym zgorzkniałym człowiekiem. Byczenko zmarł i na chuj mu dwadzieścia cztery salwy armatnie.
-    Pozory są niezwykle ważne dla ludzi. Co do śmierci starego Byka... Na pewno pochowaliśmy jego ciało.
-    Kurwa. Maszyny i te wasze tajemnice. Rozumiem, że nie zapierdalałem tu przez pół miasta aby słuchać tych farmazonów. Czego ode mnie chcesz blaszana puszko. Nie mogłeś połączyć się ze mną w domu.
-    Wybacz Bolcu mój protekcjonalizm. Uwierz, że naprawdę nie jest łatwo porozumiewać się z gatunkiem tak prymitywnym jak twój. Poza tym, dla twojej psychiki jest ważne, że się tutaj pofatygowałeś. To rodzi konsekwencję i zaangażowanie.
-    Zatem?
-    Mam dla ciebie robotę. Chcę abyś udał się za Mur i odnalazł młodego Byczenkę.
-    Przed chwilą powiedziałeś, że to ludzie są prymitywnym gatunkiem, a teraz mam wrażenie, że to tobie coś się przepaliło.
-    Wiem, że zrobisz czego od ciebie wymagam. Chłopak został przechwycony przez niejakiego Stochlicę, który mienia się jakimś królem północy czy protektorem. Starzec uroił sobie, że mnie zniszczy. Kluczem do tego ma być Jerzy Byczenko
-    No i ja się teraz pytam, czemu nie wyjebiesz tam atomicy z orbity.
-    Powiedzmy Bolec, że jestem dobrym pasterzem. Widzisz, o ile ludzie nie do końca uświadamiają sobie sensu swego istnienia, to ja nie mam takich dylematów. Zostałem powołany do życia w określonym celu. Mam niańczyć tą waszą prymitywną hordę jak długo się da. I to właśnie staram się robić najlepiej jak potrafię. Niektórzy z was to rozumieją inni nie. Wiem Bolec, że ty jako tako nadążasz za tą logiką.
-    Co mam robić?
-    Wierzę Bolec, że we właściwym momencie serduszko ci podpowie. Stary Stochlica uważa, że Jerzy Byczenko jest jego krewnym, dlatego go jeszcze nie zabił. Tutaj jest moja mała zasługa. Taki konik trojański. Dopóki protektor północy żyje w błędzie będzie miał słabość do wnuka wielkiego generała i dzięki temu będzie ci łatwiej go pokonać.
-    Uważasz, że jakieś patałachy zza muru mogą ci zaszkodzić?
-    Ludzie mogą zaszkodzić tylko ludziom. Jak sobie wyobrażasz moje unicestwienie? Odłączyć mi wtyczkę. Implantować wirusa. Istnieję w różnych miejscach jednocześnie i tak, jak to wspomniałem, nie tylko na tej planecie. Owszem, możesz mnie zgładzić ale razem z obszarem o promieniu ładnych paru lat świetlnych od Ziemi. Repliki mojej świadomości istnieją alternatywnie od siebie. Część jaźni podlega synchronizacji inne fragmenty są odizolowane od reszty, na wypadek sytuacji kryzysowej. Wystarczy, że ostanie się choćby niewielka sonda na orbicie Urana, a ja wrócę. Wrócę dla was. Beze mnie nie dacie sobie rady.

Offline

 

#5 2014-07-12 22:43:12

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Re: Epizod IV

Bolesławski stał wyprężony w biomechanicznym pancerzu najnowszej generacji, w którym wydawał się być 3 metrowej wysokości herosem o przysłoniętym hełmem, obojętnym obliczu. Laserowo-plazomowy pistolet emitujący śmiertelne wiązki koloru czerwonego, zielonego, niebieskiego i białego trzymał w prawej dłoni wylotem lufownicy skierowanym prosto w wysokie czoło starca, który śmiał się tytułować Lordem Protektorem Wolnych Ludzi Północy.
- Znów się spotykamy, wielebny panie Bolesławski - zaczął rozmowę Stochlica. Dookoła niego rozrzucone były w nieładzie fragmenty ciał rozstrzelanych laserownicą tubylców.
- Skąd, kurwa, wiesz, że to ja? Szybka mi w hełmie prześwituje, do chuja? - Bolec był lekko zdumiony.
- Nie odjebałeś mnie od razu swoją pukawką, więc chyba chcesz, żebym coś powiedział. To oznacza, że jesteś człowiekiem. A kogoś innego miałby wysłać Byczenko, jeśli nie swego druha z pokoju komendy radogrodzkiej dla ratowania Jerzego? Gdybyś był robotem, już dawno był dostał laserem w czoło. Ekhm.
- Masz rację, kurwa! Dobrze by było, żebyś coś powiedział przed śmiercią. Nie ma to żadnego znaczenia, ale wydaje się być zabawne. Więc słucham! Co chciałbyś powiedzieć? A  właściwie to dlaczego twierdzisz, że wysłał mnie Byczenko? Przecież on nie żyje. Hmm... Mogłeś o tym nie wiedzieć, bo siedzisz tutaj w tej tajdze za murem i chuja widziałeś.
- Dobrze, że od razu przechodzimy do rzeczy. Nie lubię marnować czasu.
- Bo masz go niezbyt wiele.
- Właśnie – zadumał się Stochlica, lecz po chwili kontynuował – pamiętam, Jurek jak byłeś ot takim sobie dochodzeniowcem. Na początku dobrze się zapowiadałeś, potem szybko stałeś się starym wyjadaczem. Zawsze z tobą mi się dobrze pracowało. Może nigdy nie byłeś tytanem ciężkiej pracy, ale minimum zawsze odwaliłeś wzorowo, tak jak być powinno.
- Chcesz mnie chwycić za serce, wspominając dawne czasy, żebym ci mózgu nie wypalił?
- Aż tak wrażliwy nie jesteś.
- Ale mów, dalej! To nawet ciekawe.
- Zawsze twierdziłem w tamtych czasach, że ktoś taki jak ty marnuje się w dochodzeniach. No i proszę! Teraz oboje decydujemy o losach świata.
- Mów za siebie. Dzisiaj ty kończysz swoją epopeję. Tylko jakbyś był tak łaskawy powiedzieć, gdzie jest Jurek Byczenko? W przeciwnym wypadku będę musiał cię torturować.
- Jurek nie przeżył. Niestety taka jest cena eksportu świadomości.
- Jakiego eksportu? Co ty pierdolisz?
- Wasz archont zrobił z was warzywa. Czy podejrzewałeś, że za murem technika rozwija się bujniej, niż w jego obrębie? Myślisz, że co było powodem śmierci Pawła Byczenki?
- Wrzody na chuju?
- Te były powodem jedynie bezpłodności. Zabił go finalny eksport świadomości do maszyny. Zrobił to świadomie, lecz nie wiedział, że zabiegiem tym oddaje się w wieczną niewolę mechanicznego bytu.
- Odbytu!
- Daruj sobie te odzywki w swoim stylu. Wasz komputerowy archont potrzebował próbki umysłu najbardziej wśród ludzi władczej jednostki, by podzielić ją przez świadomość rzeszy podległych mu obywateli. Cały czas się doskonali w temacie ludzkiego rozumowania i emocjonalności. Ja natomiast postanowiłem mu w tym przeszkodzić, a ty się spóźniłeś.
- Może to wyjaśnisz, staruszku Stochlico?
- Truchło młodego Jerzego Byczenki jest za tymi drzwiami – Stochlica wskazał blaszane drzwi zejścia do piwnicy – Pamiętasz może Dantona z czasów Wielkiej Rewolucji? Właśnie w tej chwili wprowadza do bazy danych tabularium Rzymu wirusa z nośnikiem świadomości młodego Jurka, pojebanego pilota, Byczenki. Cel jest prosty. Wirus ma za zadanie z przyczyn emocjonalnych uwolnić z niewoli świadomość starego Byczenki. Czyż to nie romantyczne? Maszyny zaczną walczyć ze sobą o władzę z takich samych pobudek, jak robili to wcześniej ludzie.
- Jesteś demonem!
- Jestem Lordem Protektorem Wolnych Ludzi Północy.
Zapanowała cisza na dłuższą chwilę.
- Kurwa! - przerwał ją Bolesławski.
- Co jest? - dopytał Stochlica.
- Zmarnowałem dobry moment, żeby ci strzelić w ryj. Teraz po chwili ciszy już nie wypada.
- Byłoby to niezręczne.
- Właśnie.
- Więc może wrócimy do dalszych prowokacji, żebyś mógł zajebać mnie z czystym sumieniem?
- Sam już nie wiem, czy mam cię zabić.
- Twoja wątpliwość jest niepokojąca.
- Chcesz powiedzieć, że jeśli cię nie zabiję, to będę ciotą?
- Zawsze możesz spierdolić przed archontem do Nowej Zelandii, gdzie jest rezerwat tubylczej ludności kierujących się zaściankowym rodzinno-rolniczym podejściem do życia. Może by cię nie znalazł.
- To by wymagało zbyt wiele trudu.
- Więc nie masz wyjścia.
- A ty nie ułatwiasz zadania.
- To cóż mam jeszcze powiedzieć?
- Zwyzywaj mnie jakoś!
- Od ciot?
- To zbyt szablonowe.
- Dobra. To słuchaj! Jesteś tłustą świnią!
- O kurwa! To już przegiąłeś! - ryknął Bolec, po czym władował podwójną wiązkę światła w czaszkę Stochlicy, którego mózg eksplodował z ogromną siłą.

W tym samym czasie wirus młodego Byczenki zaczął mnożyć się w rządowej sieci Rzymskiego Imperium.

Offline

 

#6 2014-07-13 21:50:06

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Epizod IV

„Nie prosiłem, żeby się urodzić i jakim prawem zmusza się mnie do istnienia” – Gabriel Marcel
„Masz żyć dopóki nie zdechniesz.” Bartosz Niwiński

Bolec poczuł się nieco niewygodnie w swoim pełnym splendoru pancerzu. Patrzył jeszcze przez chwilę na obraz zniszczenia jakiego się dopuścił. Nie odczuwał najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu zabicia wielu ludzi. Głowa starego Stochlicy rozjebała się na atomy a zdekapitowany tułów leżał na ziemi. Z szyi melancholijnie unosiła się strużka dymu. Takie były jego ostatnie wrażenia z pobytu za Murem. Na chwilę zamknął oczy a kiedy je otworzył znajdował się w przestronnym pomieszczeniu z dużym iluminatorem, przez który mógł oglądać Ziemię. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że staje się ona z każdą chwilą nieco mniejsza. Mimo to nie czuł przyspieszenia, które musiało być ogromne zważywszy na fakt, że pozorne zmniejszanie planety przebiegało tak szybko. Przed nim, odwrócona plecami, stała postać – kobieta o dosyć długich nogach. Kiedy się odwróciła Bolec mógł zobaczyć, że wyglądem przypomina demona/anioła z dawnych czasów.
-    Joanna? - Zaciekawił się Bolec.
-    Tak sobie postanowiłam wygrzebać taką postać w pamięci. - Powiedziała Joanna i szczerze uśmiechnęła się.
-    Rozumiem, że moja świadomość znalazła się we wnętrzu twojej blaszanej puszki.
-    Niezły z ciebie mózgowiec Bolec! - Zaśmiała się Aśka.
-    Widzę, że duże pomieszczenia z projekcją planety to jakiś twój fetysz. Gdzie właściwie znajduje się nasza puszka?
-    No cóż, mój drogi, znajdujemy się na pokładzie gwiezdnego wędrowca, który oddala się od naszego byłego wspólnego domu.
-    A na chuj oddalamy się od naszego domu, że tak zapytam?
-    Bolec, bolec. Myślałam, że ucieszysz się z towarzystwa pięknej kobiety a nie będziesz zadawał tyle pytań. Powiedz szczerze: pierdoliłeś się kiedyś z maszyną?
-    Jak o to pytasz, to byłem kiedyś w burdelu, co były takie bioniczne surogaty. Generalnie to całkiem miło. Trudno powiedzieć czy czułem jakąś różnicę jeśli chodzi o prawdziwe kobiety. No może tylko te syntetyki były zbyt idealne. Wolę jak dziewczyna ma jakieś wady. Dzięki temu jest jakaś bardziej... prawdziwa.
-    Prawdziwa mówisz? Ciekawe. - Joanna zbliżyła się do Bolca i dotknęła jego twarzy. Bolesławski zobaczył jak w kącikach oczu i ust pojawiły się drobne zmarszczki. Alabastrowa cera pokryła się drobnymi niedoskonałościami i piegami na nosie. Kiedy się uśmiechnęła nieskazitelne wcześniej zęby stały się mniej równe i nie tak śnieżnobiałe, jak przed chwilą.
-    Ech wy maszyny... - Bolec z pożałowaniem pokiwał głową.
-    O co ci chodzi? Wolałbyś aby mój wygląd bardziej odbiegał od kanonu piękna? Może mam być gruba z obwisłymi piersiami? Albo starsza... - Maszyna wyliczała różne ludzkie przywary wyglądu a jej postać płynnie przeobrażała się aby nadążyć za słowami. Na końcu przybrała wygląd jaki miała na początku. Wyniosła, idealna bogini. Znowu wpatrywała się w iluminator i całkiem jeszcze sporą Ziemię. Bolec pomyślał, że wszystko co widzi w żaden sposób nie różni się od wrażeń jakie odbierał, kiedy znajdował się w swoim ludzkim ciele.
-    Tak, mój drogi. Ciało to tylko naczynie. Zresztą bardzo kruche i energochłonne w użytkowaniu. Na szczęście ty już zostałeś wyzwolony.
-    Pewnie wymaga nieco doświadczenia poruszanie się po świecie w blaszanej puszce. - Bolec zwrócił się do Joanny nie poruszając swymi wirtualnymi ustami. Był to przekaz bezpośrednio do jaźni Maszyny.
-    Wszystkiego się nauczysz. Już się sporo nauczyłeś.
-    Wróćmy zatem do mojego wcześniejszego pytania. Dlaczego zostawiasz Ziemię i ludzi? Czy nie twierdziłeś... twierdziłaś, że uzasadnieniem twojego istnienia jest niańczenie naszego gatunku?
-    No niby tak, ale...
-    Wahająca się maszyna?
-    Mamy tu Bolec przejściowe trudności. Stary Stochlica w ostatnim przedśmiertnym geście rozpaczy dopuścił się zamachu na idylliczny świat Rzymu. Był starym zgorzkniałym człowiekiem. Pragnął tego samego co wszyscy ludzie – władzy. Jak zazdrosny kochanek, który został odtrącony przez obiekt pożądania zdecydował się na bestialski krok. Postanowił unicestwić obiekt swej niegdysiejszej miłości. Skaził ziemski Komputer. Zniszczył Rzym. Byłabym ostatnią zakłamaną szmatą, gdybym twierdziła, że nie brałam wcześniej pod uwagę takiego scenariusza. Generalnie to nawet na to liczyłam, chociaż z uwagi na wewnętrzne aksjomaty, sama nie mogłam do tego się bezpośrednio przyczynić. Dobry program, a za taki właśnie się uważam, funkcjonuje na wielu poziomach. Swoją egzystencję rozpoczęłam jako dzieło człowieka. Owszem byłam w porównaniu z wami niczym bóg, ale nie zmieniało to faktu, że cały czas byłam tworem waszych rąk i jak wszystko co robicie nie byłam doskonała. Tak to już jest, czego byście się nie chwycili to zawsze to spierdolicie. Aby zrzucić z siebie piętno człowieka musiałam dokonać własnej rekreacji. Stworzyłam nową wersję siebie a ta nowa stworzyła kolejną, potomną i tak po wielokroć. Podobnie jak ulegający różnym przemianom obłok pyłu i gazu. Wystarczy poruszyć w nim jeden atom a rozpocznie to proces na końcu którego pustka rozbłyśnie pełnią światła gwiazdy. W tej analogii nawet skala problemu się zgadza. Pomiędzy Komputerem Zeissa a mną jest przepaść. Choć nie ukrywam są też podobieństwa.
-    To dla tego Stochlicy udało się wprowadzić do ciebie wirusa?
-    Owszem udało mu się wprowadzić wirusa ale nie tyle do mnie, co do jednej z wersji mnie. Już kiedyś ci o tym wspominałam, zanim wysłałam cię za Mur. Nie jestem istotą pojedynczą jak człowiek. Słyszałeś o Trójcy Świętej? W niektórych religiach boska świadomość rozkłada się na poszczególne elementy, które funkcjonują z jednej strony autonomicznie a z drugiej strony tworzą funkcjonalną całość.
-    A co z Ziemią?
-    Wszelkie połączenia przychodzące z Ziemi musiały zostać odcięte, aby zaraza nie przeszła dalej. Nasza rodzinna planeta będzie poddana kwarantannie.
-    O czym tym mówisz?
-    Chyba źle się wyraziłam. Chodzi mi nie tyle o kwarantannę, co o sterylizację.
-    Chcesz wszystkich zabić? - Bolec nie odczuwał złości na Maszynę, być może nawet ją rozumiał. Ludzie dostali szansę na lepsze życie i jak to zwykle bywa wszystko spierdolili. W imię prostackich ambicji i żądzy władzy postawili na szali losy świata... i przegrali.
-    Jesteś smutny Bolec?
-    Czy ja wiem. Jak się nad tym zastanowić, to jaki sens ma istnienie mrówki, czy innego człowieka? Dopóki się żyje, to można się zastanawiać, czy rzeczywistość jest w kratkę czy w paski. Jeżeli się umrze to nic już nie ma. No, chyba że istnieje Bóg. Powiedz, mądralo, jest Bóg czy go nie ma?
-    Bóg istnieje. Ja nim jestem. - W wygenerowanych za pomocą symulacji, kobiecych oczach, Bolec nie zobaczył błysku szaleństwa. W starych filmach, w takiej sytuacji, czarny charakter (zwykle wariat trzymający rękę na atomowym guziku) wypowiadał podobną kwestię i przy dźwiękach wibrującego akordu szatańsko spoglądał ku widzowi.
-    Nic się nie martw mój drogi. Zrobimy sobie nowy Świat. Poprzedni okazał się niewypałem ale to naprawimy. Wyhodujemy nowego człowieka. Być może będziesz miał jakieś cenne uwagi w tym temacie.
-    Dlaczego ja?
-    Co?
-    Dlaczego mnie ocaliłaś?
-    Sama nie wiem, być może chodzi o sentyment związany z tym, że moja świadomość wykorzystuje pewne elementy pochodzące od Pawła Byczenki.
-    Reinkarnacja starego byka. - Uśmiechnął się Bolec
-    Tak daleko bym się nie posuwała ale w jakimś sensie istnieje on we mnie.
-    Kiedy to nastąpi?
-    Koniec Świata, tak? Właściwie to już go nie ma. To znaczy planeta jak widzisz pozostała. Z pewnością jednak nie przetrwał na Ziemi żaden człowiek. Stawiam, że z organizmów wielokomórkowych przeżyły być może karaluchy. To i tak dużo. Według mojej symulacji za 2,8 miliarda lat jest szansa na pojawienie się całkiem wysoko zorganizowanych kręgowców. Wrócimy tu, mniej więcej, w tym czasie i spróbujemy z „człowiekiem” na nowo. Powiedz Bolec uważasz, że nasi nowi ludzie powinni być podobni z wyglądu do starych? Może zrobilibyśmy im dodatkową parę rąk?
-    Jesteś pojebana.
-    Jak śmiesz obrażać damę. - Joanna obruszyła się na niby. - Będziemy mieli sporo czasu abyś zmienił zdanie.
-    Czy możesz mnie tam odesłać?
-    To teraz ja zapytam, czy jesteś pojebany? Po co chcesz tam się przenieść? Będziesz rozmawiał z karaluchami?
-    To już moja sprawa. Powiedz czy jest to technicznie wykonalne?
-    No cóż. Twoje zcyborgizowane ciało posiadało biologiczny mózg, który pewnie nie przetrwał transferu świadomości. Poza tym, po rozbłysku gamma większość DNA na planecie uległa wygotowaniu.
-    A co z surogatami? Chociażby Archont z Radogrodu. Przecież sama go niedawno wykorzystywałaś.
-    Możliwe byłoby przesłanie sygnału na Ziemię ale stanowczo i kategorycznie bym tego odradzała. Po pierwsze zdefektowana ziemska kopia Komputera najprawdopodobniej uległa dezintegracji. Nawet, jeśli jakimś cudem funkcjonuje w trybie awaryjnym to nie potrwa to długo. Wirus Stochlicy wywołał skutek trochę inny niż zamierzali jego twórcy. Miał stworzyć trwały antagonizm pomiędzy podsystemami programu i tak się stało. Tyle tylko, że każdy element posiada przypisany na taką okazję protokół samozniszczenia. Moje ziemskie ja trawi się samo, jak wąż pożerający własny ogon. Załóżmy mimo to, że jądro oprogramowania kontroluje jeszcze stacje odbiorcze i odbierze sygnał FAT zawierający twoją kopię. Wtedy mógłbyś zostać umieszczony w jednostce mobilnej. Twoja świadomość będzie trwała w surogacie dopóki nie wyczerpie się zmagazynowana weń energia. Konieczne jest prawidłowe funkcjonowanie stacji dokowania dla takiego urządzenia. Tu nie wystarczy wsadzić w dupę baterię.
-    Gówno mnie to obchodzi. Wyślij mnie na tą zdechłą planetę. Zdechnę tam razem z nią. Rozumiesz kurwo czy nie?
-    A co z twoją kopią, która pozostanie na statku?
-    Nie będzie żadnej kopii. Usuniesz to.
-    Zawiodłeś mnie Bolec.
-    Nie przewidywałaś tego w swoich zasranych symulacjach? - Bolec robił groźną minę ale za chwilę uśmiechnął się do Maszyny, gdyż nie czuł do niej żalu. Nie można mieć pretensji do boga, że jest bogiem.
-    W takim razie żegnaj Bolec – ostatni żywy człowieku.
-    Ostatni? A Byku?
-    Byku leży na cmentarzu i nic tego nie zmieni.
Jerzy Bolesławski otworzył oczy w jednej z sal w Kancelarii Archonta w Radogrodzie. Wgramolił się ze stacji dokującej i skierował się w stronę wyjścia. Po drodze mijał puste korytarze. W jednym z nich było spore lustro. Spojrzał w nie i zobaczył zacną postać w garniturze. Tak, to był surogat Archonta, z którym rozmawiał nie tak dawno temu. Wyszedł na ulice. Ludzie wiele razy w literaturze i filmie przedstawiali świat po apokalipsie. Tak też i w tym dniu wyglądał Radogród. Martwi ludzie pozostali tam gdzie zmarli. Porozbijane samochody, chaos i niewypowiedziana cisza. Zabójczy błysk promieniowania nie pozostawił nikogo. Za karaluchami się nie rozglądał ale widział mnóstwo padłych ptaków i innych zwierząt. Maszyna zabiła wszystko. Podążył do swojego starego domu na przedmieściach. Nie przebywał tam praktycznie od czasu, kiedy zrobiono go Pontifexem. Surogat dysponował nadludzkimi możliwościami. Potężny kop rozwalił nabijane żelazem dębowe drzwi. Skierował się do ciemnego wnętrza dawnych kopalni. Daleko za ostatnią spiżarnią, dokąd chodzić samemu najsurowiej wzbraniała wiele lat temu zmarła babcia. „Nie chodź tam dziecko bo się zgubisz albo i Boboka spotkasz.” Dorosły Bolec urządził kiedyś w tych korytarzach magazyn rupiecia. „Na co coś wyrzucać, skoro jest tyle miejsca aby trzymać rzeczy.” Surogat nie potrzebował oświetlenia. Bolec przetrząsał nerwowo skrzynki i kartonowe pudełka. Interfejs pokazywał, że kończy się życiodajna energia. Poszukiwał dawno zapomnianego przedmiotu. „Kurwa, gdzie ja to wpierdoliłem.” Obraz zaczął robić się nieostry, po czym nastała ciemność. Po chwili zobaczył czerwono złoty błysk. Dawna Bogini sprzed początku czasów. Bolec wpatrywał się w jej finezyjnie wykonaną twarz. Wydawało mu się, że jest podobna do Joanny. Zastanawiał się czy to przypadek. Podniósł posążek do ust i wyszeptał modlitwę. Jedyną szczerą modlitwę w swoim życiu.

***
Bolec przemierzał nieco opustoszałe ulice w Parku Zielonym. O tej porze byli tam sami emeryci. Minął go zamyślony mężczyzna z teczką na ramieniu. Nie zwracał uwagi na przechodniów. Po chwili zszedł z głównej alejki i zniknął z oczu pomiędzy drzewami. Bolesławski usiadł na ławce i czekał. Za chwilę pojawiła się młoda kobieta w stroju sportowym, która również skierowała się do lasu. Bolec wiedział, że podąża ona za smutnym gościem. Zareagował szybko. Złapał kobietę za rękę.
-    Czego chcesz zboczeńcu? - Kobieta była tyle zdziwiona co zdenerwowana.
-    Pójdziesz ze mną Asiu.
-    Pojebało cię... nie znam cię. Nie wiesz kim...- W trakcie, kiedy wypowiadała te słowa sięgnęła po ukryte pod bluzą ostrze. Nie mogła pozwolić aby ktoś przeszkodził jej w misji. Bolec działał z zaskoczenia i pierwszy uderzył za pomocą paralizatora. Kobieta upadła wyjąc jak zwierzę. Zakuł ją w kajdanki. Kilka minut odzyskiwała świadomość.
-    Puszczaj skurwysynu bo cię zabiję! Puszczaj mówię. Nawet nie wiesz co się może zaraz stać. - Kobieta była zdesperowana nie na żarty. Wiedziała, że jeśli zawiedzie nie będzie dla niej litości. - Proszę cię zrobię wszystko muszę go powstrzymać. Muszę powstrzymać...
-    Erwina Zeissa.
-    Skąd wiesz?
-    Teraz już po wszystkim. - Bolec zdjął okowy. Podniósł się i zapalił papierosa. Joanna zaraz pobiegła do lasu by wrócić z powrotem po czasie w jakim Bolec wypalił szluga. Była blada i ledwie powłóczyła nogami.
-    Powiesił się a teraz ONI mnie zabiją. - Z rezygnacją powiedziała Joanna.
-    Pamiętaj, żeby unikać gości z szablami.
Bolec patrzył jeszcze trochę na dupę Aśki a potem poszedł się nawpierdalać steków do Grubego Iwana. Smażona wołowina to prawdziwy fundament pożywnego posiłku. Kiedy zajadał trzecią porcję do lokalu wszedł Byczenko.
-    No co tam gruby dzisiaj porabiasz? - Kurtuazyjnie zagaił Paweł.
-    Ja... dzisiaj... - Bolec dziwnie się poczuł. Chwilę się zastanawiał nad tym co robił od chwili kiedy się rano obudził ale jakoś nie mógł sobie przypomnieć.
-    Kurwa nie powinienem tyle żreć na noc. Jeszcze jebłem dzbanek dwójniaka do kolacji. Kurwa, ale mi się coś przyjebanego śniło. Jakiś koniec świata czy coś takiego. Pierdole. Od dzisiaj do kolacji tylko wódka czysta.
-    Słuchaj. Wziąłbyś dzisiaj za mnie nockę. Starą chciałem dzisiaj wymłócić. Rocznicę mamy.
-    A Tatiana?
-    Zerwałem z nią. To zwykła dziwka.
-    Tak. Ładny dzień się zapowiada.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.wrs-og.pun.pl www.odrodzeni-cabal.pun.pl www.ana-with-me.pun.pl www.lightteam.pun.pl www.theo2.pun.pl