Rzeczpospolita Alternatywna

Radogród


#1 2014-03-29 22:22:04

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Epizod III

I.
Nowa Wieś leżała nieopodal Buska Zdrój. Rodowitych mieszkańców było tam niewielu – w większości starsi ludzie. Co młodszy, to wyjechał do miasta albo karierę robić do jakiejś kolonii. Cesarski Fundusz Weteranów wykupił w okolicy spore tereny. Zbudowano tam niezwykle malownicze osiedle, gdzie w funkcjonalnie zaprojektowanych domach zamieszkiwali zasłużeni dla Rzymu, coraz już mniej liczni, bohaterowie wojenni. W jednej z takich willi znajdował się sporych rozmiarów, staromodnie umeblowany salon. Była zima. Za oknami było już ciemno i padał śnieg. Na fotelach ustawionych przy kominku siedziały dwie osoby – młody mężczyzna i starsza kobieta.
-    Pani Tatiano, to najlepsza szarlotka, jaką kiedykolwiek jadłem. - Henryk Dudek, młody doktorant Uniwersytetu Lwowskiego, zdawał się szczerze zachwycony kawałkiem jabłecznika.
-    No co też pana opowiada. - Bez mała osiemdziesięcioletnia, zacna niewiasta, uśmiechnęła się zalotnie ukazując rząd śnieżnobiałych porcelano – tytanowych implantów zębowych i niby mimochodem podciągnęła nieco w górę i tak dosyć krótką spódnicę. Zdobycze nowoczesnej chirurgii plastycznej sprawiały, że wyglądała co najmniej 30 lat młodziej.
-    Mówię absolutnie szczerze. Proszę mi obiecać, że zapakuje mi pani kawałek na wynos.
-    To miło, że docenia pan mój talent cukierniczy ale są inne dyscypliny, gdzie jestem prawdziwą wirtuozką. Może ty mi zapakujesz? - Tatiana obdarzyła młodzieńca powłóczysty spojrzeniem, tak że mało się nie udławił kawałkiem ciasta i nie wiadomo jak cała sytuacja potoczyła by się dalej, gdyby do pokoju nie wszedł starszy dżentelmen w kraciastej marynarce i z białym szalem wokół szyi – mąż Tatiany.
-    Ledwo człowiek pójdzie się wysrać a ty już się tu kurwić zaczynasz. Idź no przynieś jaką butelkę z piwnicy. Tylko z tych, co bardziej omszałych. - Paweł Arymanowicz Byczenko, na odchodnym wymierzył swojej żonie solidnego klapsa w dupę, co w wyraźnie ją ucieszyło a do ucha szepnął jej czułe słowa – Wziąłem dzisiaj tabletkę, więc wieczorem twój króliczek będzie mógł schrupać moją marcheweczkę.
Młodzieniec poderwał się z fotela i stał na baczność nie mogąc wykrztusić choćby jednego słowa. W końcu wyjąkał.
-    Pan, pan... generał Byczenko, zaszczyt to dla mnie wielki.
-    Nie pierdol, tylko siadaj. - Byku rozparł się w fotelu.
-    Pana żona poczęstowała mnie pysznym jabłecznikiem...ja...ja... nic jej...
-    Ach! Tatiana, Tatiana. To moja druga żona. Pierwsza kobita rzuciła mnie dla bułgarskiego potentata na rynku trzody chlewnej. Po Wielkiej Wojnie jakoś tak człowiek potrzebował trochę stabilizacji i pojawiła się Tatiana. Znaliśmy się zresztą już wiele lat wcześniej.
-    Chłopcy przyniosłam wam koniaczek. Tylko się nie spijcie za bardzo. Ja jadę do Buska na zakupy - Pani Byczenko postawiła butelkę i dwa kieliszki na niskim stoliku i wyszła.
-    Nalej no kolego tylko nie żałuj. To mówisz, że czym to się tam zajmujesz na tym uniwersytecie?
-    Pracuję w Instytucie Mnemohistorycznym. Piszę pracę doktorską.
-    Jakim instytucie?
-    Wie pan, zajmujemy się podejściem psychologicznym w historii. Z jednej strony chodzi o to, jak są kształtowane, przechowywane a potem odtwarzane, wspomnienia dotyczące wydarzeń istotnych z punktu widzenia wiedzy historycznej oraz...
-    Ja pierdolę żałuję, że w ogóle zapytałem. Myślałem, że tylko chciałeś posłuchać ględzenia starego dziada o starych rowerach?
-    To znaczy, właściwie to tak. To znaczy nie uważam, że ględzi pan jak stary dziad. Wychowałem się na historiach o bohaterach – takich, jak pan. Ludziach, dzięki którym współczesny świat ma przed sobą przyszłość. Bez wojen, mordowania i oceanów krwi, które o mało nie zatopiły całej ludzkości. Gdyby nie ludzie pana formatu nie byłoby dzisiaj zjednoczonej Europy, nie byłoby Tysiącletniego Rzymu.
-    O kurwa widzę, że nieźle się nakręciłeś.
Heniek Dudek nie zważał na złośliwe docinki starego Byka. Postanowił, że zniesie wszystko byle zebrać materiał do pracy. Faktycznie się podjarał. Wstał i podszedł do kominka. Byczenko patrzył na niego. Nieco ciapowatego, chudego chłopaka w okularach. Przypomniał mu się Klepka – demon z antycznego świata. Oby sczezł w dziewiątym piekle. To było tak dawno.
Na gzymsie kominka stał rząd holofotografii. Na jednej z nich widać było uśmiechniętą postać Jana V w towarzystwie dwóch mężczyzn w mundurach oficerów Policji Koronnej.
-    Na Jowisza. Przecież to Boski Jan V Męczennik. Ten z prawej to pan, prawda?
-    Tak mój chłopcze. Zdjęcie zrobiono niedługo po jego tryumfalnym powrocie z wygnania. Niestety, ledwie miesiąc później dosięgnęła go kula zamachowca.
-    Ten trzeci mężczyzna to zapewne również bohaterski weteran?
-    Co? Bolec bohater? - Byczenko dostał ataku panicznego śmiechu. - Powiem ci mój drogi, gdyby ten stary chuj Bolesławski słyszał, jak nazywasz go bohaterem pewnie nieźle nakopał by ci do dupy.
-    Czy on jeszcze żyje?
-    Od paru lat nie mam z nim kontaktu. Ostatni raz, jak go widziałem, to zrobili go, o zgrozo, Arcykapłanem Radogrodzkiego Kościoła Bachusa. Ten zgrzybiały satyr hektolitrami chlał wódę i praktycznie bezustannie uczestniczył w orgiach. Pewnie zmarł z przedawkowania środków na potencję albo zaćpał się kokainą. No dobra kolego. Chcesz usłyszeć kilka opowieści o czasach Wielkiego Niepokoju, to nalej jeszcze staremu człowiekowi trochę tego pysznego koniaku.
II.
50 lat wcześniej.
Plac apelowy Wyższej Szkoły Rycerskiej w Krakowie wyłożony był, na przemian, płytami czerwonego granitu i białego marmuru. Czarne bazaltowe kamienie tworzyły linie, wzdłuż których rozwijały szyki pododdziały. Stu kadetów stało na baczność w równych szeregach. Przed frontem kompani ustawiono podium obite czerwonym aksamitem. Stali tam Komendant Rektor oraz oficerowie wykładowcy. Obok podium zebrała się niemała grupa członków rodzin. Gościem honorowym był Hetman Wielki Jan Konstanty Jaworski herbu Strzegomia, który miał odebrać ślubowanie od przyszłych oficerów. Nad wszystkimi powiewał Wielki Gonfanon Rzeczpospolitej. Żołnierze po raz pierwszy przysięgać mieli podług nowej roty. W oficjalnej retoryce państwowej coraz częściej rezygnowano z podkreślania różnic pomiędzy poszczególnymi krajami związkowymi Rzeczpospolitej. Rzadziej również odwoływano się do klasycznego podziału na Trzy Narody.
Hetman dał znak buławą i kadeci za Komendantem Rektorem powtarzali słowa przysięgi.
„Ja obywatel Rzeczypospolitej, świadom podejmowanego rycerskiego trudu, uroczyście przysięgam służyć wiernie Królowi, co Panem jest wszystkich swych Wolnych Narodów. W obronie Ojczyzny krwi i życia nie szczędzić...
Jan V nie ukrywał swoich imperialnych ambicji i wielokrotnie wypowiadał się publicznie na temat reformy ustrojowej państwa, tak aby dopasować je do nowych czasów. W mediach, szczególnie zagranicznych, wiele się mówiło o proklamacji cesarstwa... i o wojnie. Dawny Rzym w zasadzie nigdy nie upadł. Co prawda, w sensie politycznym, imperium zostało zdemontowane w średniowieczu, ale dalej wspólna dla całej Europy była religia, kultura i łacina. Wielki Rzym, który rozciągał się od Sahary po Skandynawię i od Irlandii po Ural, dalej istniał w marzeniach o potędze. Coraz większa grupa ludzi zaczęła sobie uświadamiać, że współczesny świat dochodzi do granicy możliwości dotychczasowych mechanizmów rozwoju. Przeludnienie, głód surowców, dominacja globalnych korporacji. Nie było już nowych lądów do zasiedlenia ani nowych ludów do podbicia. Ziemia stała się za ciasna, a jak do tej pory nie mieliśmy możliwości technicznych aby wyjść poza nią. Zamiast się dogadać, najprościej będzie zrobić to, co ludziom wychodzi najlepiej: czyli wojnę. Elity Starego Kontynentu zrozumiały, że aby przetrwać, nazwę „Europa” należało zastąpić nazwą „Rzym”. Jan V postrzegany był jako osoba o wybujałych ambicjach, bezlitosny tyran, który ponad wszystko pożąda władzy. Niewielu jego najbliższych doradców wiedziało jak krzywdząca była to opinia. Młody król, jakkolwiek trywialnie by to nie zabrzmiało, czuł się odpowiedzialny za swój lud. Przyszłość jawiła mu się w czarnych kolorach. Nie wierzył, że można było stworzyć globalne społeczeństwo utopii, gdzie wszyscy rozumieją potrzebę rezygnacji z pewnych wartości dla dobra ogółu. Sprawiedliwy podział owoców wspólnej pracy, dbałość o środowisko, uśmiechnięte twarze jak z reklamy. Nawet na piśmie widać, że to nie jest realne. Dlatego można się spodziewać darwinowskiej walki o przetrwanie. Silniejsi zwycięża a przegranych po prostu już nie będzie. Dlatego dawne prowincje powinny się zjednoczyć, by przeżyć. Gotowych słuchać, należało przekonać. Tych co słuchać nie chcieli, należało usunąć z drogi. Na początku należało posprzątać własne podwórko.
Wokół takich, lub podobnych kwestii, krążyły myśli Andrzeja Pożarskiego starszego rotmistrza I Pułku Husarii Koronnej. Wzrostu był wysokiego, raczej smukły. Włosy miał jasne a spojrzenie nieco chmurne. Był wykładowcą Szkoły Rycerskiej, bo czas był pokoju ale jego miejsce zawsze było w polu, wśród bitewnego zgiełku. Swą duszę oddał kiedyś bogom wojny i nie zamierzał się zmieniać. Nigdy. Zabijał bez przyjemności, lecz tego nie unikał. Nawet, kiedy przychodziło mu wykonać natychmiastowy wyrok śmierci, na tchórzu, jeszcze wczoraj żołnierzu, z którym wspólnie dzieliło się trudy. Andrzej Pożarski został wyznaczony na opiekuna jednego z 4 plutonów pierwszego roku. Patrzył na swoich podopiecznych, dumnych, zadowolonych, że udało się im dostać do elitarnej uczelni. Wielu z nich pochodziło z bogatych rodzin arystokratycznych. Pochodzenie nie miało dla niego znaczenia. Zamierzał zetrzeć im głupkowate uśmiechy z twarzy i pokazać jak wyglądają rubieże, położone tak blisko Hadesu jak to tylko możliwe. Jeśli dotrwają do końca będą się śmiali śmierci w twarz. Część oficjalna dobiegła końca i kadeci mieli czas dla swych rodzin. Można było zwiedzić teren szkoły.
-    Popatrz tam. To rotmistrz Pożarski. Opowiadałem ci o nim. To wielki bohater i zdobywca Chartumu. Widzisz, ma na piersi złotą corona muralis. - Pierwszoroczny kadet pochylał się nad swoim ośmioletnim bratem ubranym, jak to często pośród szlacheckich berbeci bywało, w mundurek szyty na wzór prawdziwego uniformu.
-    Bracie czy możemy do niego podejść. Sam teraz jest. Powiem mu, że ja też kiedyś wstąpię do wojska i zostanę bohaterem.
-    Na dobra, ale ładnie się ukłoń i przedstaw się, żebyś wstydu mi nie narobił.
Podeszli do rotmistrza, który właśnie usiadł przy jednym ze stolików ustawionych przed budynkiem kantyny i zajął się studiowaniem programu szkolenia na najbliższe tygodnie.
-    Panie rotmistrzu. Jam jest Michał Chojnicki herbu Leliwa. Przyjmij me uszanowanie, bom słyszał, żeś sławnym żołnierzem. - Mały szlachcic dał popis kindersztuby a jego starszy brat strzelił obcasami i energicznie skłonił głowę.
-    No widzę, że postawny z ciebie młodzieniec. Tylko patrzeć, jak ciebie tu będą przyjmować. - Uśmiechnął się Pożarski.
-    Proszę pana, a czemu pan nie jest szlachcicem, a trzeba się panu kłaniać. - Starszy brat Michałka spłonił się na twarzy i nie wiedział co z oczami począć, choć Pożarski wcale się nie obruszył i pobłażliwie spoglądał na basałyka.
-    Nich pan wybaczy panie rotmistrzu, już ja go wyćwiczę...
-    Dajcież pokój. A tobie powiem, młody panie Michale Chojnicki, że każdy żołnierz nosi buławę w plecaku. - Dalej kontynuował patrząc na już na starszego Chojnickiego. - Siła jest w szlachcie, temu nie przeczę. W husarii liczy się jednak tylko honor i wierność Królowi. Jeśli komuś tego zbraknie, nawet jakby był senatorem... lepiej jakby się nie urodził.
Wieczorem w restauracji Małopolskiej, w Krakowie, Komendant Rektor zorganizował raut dla wykładowców Szkoły Rycerskiej, gdzie oficerowie w galowych mundurach i piękne panie w balowych sukniach bawić się mieli do białego rana. Początkowo miał gościć tam sam Hetman Wielki, lecz jak głosił oficjalny komunikat, sprawy wagi państwowej na to mu nie pozwoliły.
-    Andrzej, chodź zapalimy na tarasie. - Jaromir Birski Komendant Rektor w stopniu hetmana polnego wiedział, że jego podwładny nie wylewa za kołnierz ale paleniem się brzydzi.
-    Panie szanowne wybaczą. - Rotmistrz Pożarski znał Birskiego na tyle by rozumieć się bez słów. Dlatego bez zbędnych komentarzy wyszli na taras.
-    Andrzeju, co myślisz o chłopakach z nowego naboru?
-    Czytałem akta. Jest tam kilka osób, które nieźle się zapowiadają. Ale chyba nie o tym chciałeś rozmawiać. - Pożarski tylko podczas rozmów w cztery oczy zwracał się do swego szefa po imieniu.
-    Od czegoś trzeba zacząć. Rozmawiałem dzisiaj z hetmanem Jaworskim. Wiesz, czasy są trudne. Armia zawsze była wierna Królowi, tym bardziej, że ten co jest teraz zdaje się mieć łeb na karku. Nie jest tajemnicą, że nadejdą czasy, kiedy trzeba się będzie opowiedzieć po jednej ze stron. Ja pytam, czy ty opowiesz się po właściwej?
Pożarski patrzył w oczy swego towarzysza broni. Pomyślał, że niewiele się on zmienił od czasów wspólnej służby w Polskiej Afryce Wschodniej. Sporo tam krwi brytyjskiej upuścili. Sporo też naszej krwi wsiąkło w piach. Wtedy właśnie zadzwonił telefon Birskiego. Komendant przyłożył urządzenie do ucha, nie przestając wpatrywać się w młodszego oficera. Po chwili rozłączył się bez słowa i schował aparat do kieszeni. Milczał.
-    Jaromir?
-    Niechaj raduje się twe serce. Właśnie zaczęła się Wielka Wojna.

Offline

 

#2 2014-04-14 13:29:00

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Re: Epizod III

Bonifacy Zambrowski alias Admirał stał skuty kajdanami na środku przestronnej sali w gmachu radogrodzkiego magistratu. W milczeniu przyglądało mu się dwie setki mściwych par oczu ludzi, którzy w każdej chwili gotowi byli go rozszarpać razem z dwoma młodymi funkcjonariuszami, którzy stali również skuci u jego boku.
- Towarzystwo pozwoli! - ozwał się nagle gromkim głosem rosły brygadzista z Huty Bankowej – Skorośmy wybrali już ścisłą rewolucyjną radogrodzką radę, by zaprowadzić ordnung wśród rzesz powstańców, byśmy byli jako jedna ręka i jedno ciało, zatem proponuję podjąć uchwałę, by tych ludzi tutaj osądzić podług prawa, które mówi, że zdrajców klasy pracującej należy karać śmiercią!
Po tych słowach podniosła się wrzawa na sali, co bardziej krewcy członkowie rady poczęli wygrażać pięściami funkcjonariuszom. Krewki brygadzista ciągnął dalej:
- Prawo to krwią będzie napisane, nie potrzebujemy opasłych, zawiłych kodeksów, które tyko ci oszuści w togach potrafią rozumieć i tak interpretować, by szary człowiek nic z ich gadania nie zrozumiał. Oto daje pierwszy paragraf! Każdy, kto jest wrogiem ludu pracującego miast i wsi, temu śmierć!! - po tych słowach znów podniosła się wrzawa, stojący najbliżej poczęli łokciami trącać młodych funkcjonariuszy, którzy pobledli ze strachu.
- Towarzystwo pozwoli, towarzystwo wysłucha! - nawoływał starszy wiekiem mężczyzna, o długich szlacheckich wąsach i wątłej sylwetce. Wrzawa po chwili poczęła ustawać, więc dopuszczono go do głosu. Ten mówił dalej – Wiele jest energii i woli działania w was, ludziach klasy pracującej, boście wiele lat w ucisku  żyli i teraz słusznie o swoje prawa bić się chcecie, dlatego ja też do was przystał, chociaż jestem szlachcicem... a raczej byłem, bo w nowym rewolucyjnym świecie, nie będzie miejsca dla ludzi lepszych i gorszych, tak już dziś odbierzcie ode mnie tą deklarację, że po wsze czasy zrzekam się szlachectwa i moje majątki oddaję w dzierżawę radzie, by podług potrzeb nimi gospodarowała!
Po tych słowach podniosła się również wrzawa aprobaty, lecz już bardziej umiarkowana. Starszy szlachcic podniósł rękę do góry, że chce jeszcze mówić.
- Zaczęła się nowa era, dzięki wam, towarzysze! Era sprawiedliwości! Potomni będą studiować każde nasze posunięcie i oceniać, czy postąpiliśmy słusznie, toteż wyżmijcie pod rozwagę, czy trwalsze będzie dzieło na gniewie i chaosie zbudowane, czy też oparte na rozwadze? Ot, sami wiecie! Przecież obradujemy tutaj, czy tych ludzi na śmierć skazać i podług jakiego prawa. Zatem popieram wniosek towarzysza z Huty Bankowej, który pierwszym prawem namaścił śmierć dla wroga ludu pracującego, lecz najprzód weźcie pod rozwagę słowa świadków, którzy wcześniej stawali, by z wyroków rewolucyjnej rady nie uczynić farsy...
Po tym podniosła się wrzawa, niektórzy poczęli złorzeczyć staremu szlachcicowi.
- Prawdę mówi! - wrzawę przerwał młody student o donośnym głosie, którego przezywali Danton – Do zwycięstwa potrzeba nam odwagi, odwagi i jeszcze raz odwagi, lecz nie w mordowaniu bezbronnych, lecz w walce o ideały. Żądam oszczędzenia krwi ludzkiej tych, którzy są niewinni, lecz dla tych którzy są winni nie powinny obowiązywać żadne reguły. Na śmierć z winnymi! Lecz kto zaświadczy o ich winie? Czy wystarczy to, że byli funkcjonariuszami Policji Koronnej? Czyż ich winą jest, że walczyli z kryminalistami?
- Za kryminalistów nas uważają, że wyszliśmy na plac?! - ozwał się jakiś głos z rady.
- Strzelali do nas przed dwoma dniami. Zapomniałeś już o tuzinach zabitych, których ciała jeszcze nie ostygły? - wtórował mu ktoś inny.
- Tak! - przeprawiał niespeszony tymi słowami Danton – Świadkowie zeznali, że młodzi funkcjonariusze widziani byli na murach magistratu jak strzelali do bezbronnego tłumu, że ujęto ich i lufy ich broni były jeszcze gorące, i w magazynkach nie mieli kompletu pocisków, co oznacza, że musieli strzelać do ludzi.
- Hańba z takim procesem! Strzelałem w powietrze! - zakrzyknął jeden z młodych funkcjonariusz, lecz zaraz po tym został zdzielony przez strażnika drewnianą pałką w głowę, że padł zamroczony na posadzkę. 
Danton kontynuował. W jego donośnym głosie było coś majestatycznego, co sprawiało, że wszyscy słuchali go z uwagą.
- Samo podniesienie ręki na lud winno być karane śmiercią! Towarzystwo pozwoli więc, że od razu złoże wniosek, żeby dwóch tych zbrodniarzy na karę śmierci skazać i niech lud ją przykładnie sam wymierzy!
Po tych słowach znów podniosła się wrzawa. Strażnicy pilnujący więźniów pochwycili dwóch młodych funkcjonariuszy i poczęli, wyczekiwać spoglądać w stronę przewodniczącego rady.
- Na śmierć! - zawtórował donośnie brygadzista.
- Na śmierć, na śmierć, na śmierć!!! - wtórowała mu cała sala.
Wtem powstał przewodniczący rady, Jarema Stadtmuller, handlarz suknem z Knurowa i orzekł:
- Poprzez aklamację rewolucyjnej rady, skazuję Pawła Richardsona i Jakuba Komara na śmierć!
Przewodniczący nie dokończył jeszcze tych słów, gdy już strażnicy poczęli wywlekać skazanych na zewnątrz poprzez główne drzwi magistratu. We wnętrzu sali dało się słyszeć wielką wrzawę panującą na placu przed budynkiem, gdzie zebrały się tysiące mieszkańców Radogrodu. Członkowie rady nim drzwi ponownie się zamknęły, zobaczyli tylko jak dwaj skazańcy spychani są przez strażników ze stromych schodów w stronę niezliczonego tłumu. Na sali zapanowała cisza, przez krótką chwilę z zewnątrz dobiegały krzyki rozrywanych na strzępy młodzieńców.
- Jakież zatem zeznania obciążają tego starego funkcjonariusza? - zabrał ponownie głos Danton spoglądając na Bonifacego Zambrowskiego.
- Został pochwycony z bronią w ręku! - orzekł brygadier.
- Lecz czy strzelał? Ile sztuk amunicji miał przy sobie?
- Miał komplet amunicji. Broni nie użył. Tak stwierdzili biegli w tym rewolucjoniści, lufa wewnątrz była pokryta starym smarem. Ale mógł zawsze porzucić broń, z której faktycznie strzelał. 
W radzie podniosły się pojedyncze głosy:
- Tak, mógł tak zrobić!
- Lecz sprawdziliśmy księgi po zajęciu komendy. Miał swoją broń służbową. Nie ma świadków, którzy by widzieli go strzelającego! Mógł zdradzić, mógł strzelać, mógł zabijać lecz nie zrobił tego i dał się złapać. Niektórzy zeznają nawet, że sam przeszedł na stronę rewolucji. Czemuż mamy oskarżać tego człowieka, jeśli w porę pojął swój błąd? Mógł zdradzić, a tego nie zrobił. Towarzystwo niechaj rozważy!
- Tak mógł, a nie zrobił tego – ozwały się głosy pośród członków rady.
Wtem przewodniczący zabrał głos.
- Rewolucja nie może tracić czasu! Kto z was chce śmierci tego człowieka?!
Na sali zapanował pomruk.
- Tak więc skoro przez aklamację śmierci nie orzekamy, zatem uwolnić go należy i prawa przywrócić, jednak nie puszczać wprzód wolno nim tydzień minie, bo mógłby przysięgą związany ujść do swoich i opowiedzieć, co tutaj w Radogrodzie widział.
Wtem Admirał podniósł rękę w błagalnym tonie, by mu udzielono głosu. Przewodniczący skinął na niego.
- Bracia! - zaczął mówić – jeśli mam być więźniem waszym, to nie skazujcie mnie na tydzień lecz na dożywocie, bo odtąd wiem, że jestem wśród swoich, wśród was. Odtąd jestem oddany rewolucji! Mogę się wam przydać bracia! Wielu spośród funkcjonariuszy Policji Koronnej pójdzie za nami, gdy dany im będzie przykład! Tymczasem kłaniam się towarzystwu i dziękuję za okazanie łaski! Zaś przysięgę na wierność królowi, którą złożyłem w przeszłości, wypowiadam biorąc was, członków rady wszystkich za świadków, że odtąd wrogiem jestem króla Jana V!
Na sali wszyscy powstali i przywitali owacją deklarację Bonifacego Zambrowskiego.
Wtem główne drzwi holu znów się otwarły i wpadł do środka posłaniec. Ukłonił się nisko i krzyknął:
- Towarzystwo wysłucha! Habsburgowie na nas idą! Zajęli już Cieszyn!
Zapanowała grobowa cisza. Przewodniczący wstał i rzekł.
- Wojna!
Nagle siedzący obok Dantona członek rady, który do tej pory niczym się nie wyróżniał powstał i sam zaczął mówić.
- Nie wszyscy z was mnie znają, choć każdego z nas według zasług lud wybrał do tego grona. Wszyscy jesteśmy ludźmi pracy, więc kłaniam się nisko towarzystwu, że pomiędzy tak zacnym gronem mogę zasiadać. Jestem Melchior Prażnowski herbu Stochlica, a raczej byłem, bo wszystkich też was biorę za świadków, że zrzekam się tytułu pana na Grzegorzewicach jak i swojego herbu. Byłem prokuratorem miejscowej prokuratorii, lecz tak samo pokalać się muszę jak ten tutaj oficer policji, że byłem częścią systemu, który niewolił i uciskał lud, lecz wiedzcie bracia, o tym mogą zaświadczyć świadkowie, że życie poświeciłem, by doprowadzić do tej wielkiej chwili! Lecz teraz poważniejszą mamy przeprawę niż rozliczenie z przeszłością, bo rewolucji musimy nie przed własnym królem bronić, który już został pojmany, lecz przed większą tyranią Habsburgów! Państwo jest w rozsypce, króla nie ma, wojsko nie wie czyjego słuchać rozkazu! Armia królewska jest potężna, lecz służą w niej tacy sami ludzie wywodzący się z gminu, jak przyrzekający wam teraz wierność oficer policji. Trzeba działać! Ad rem! Należy wybrać spośród najbardziej gorliwych komisarzy ludowych i rozesłać ich po całym kraju, by rozniecić żar rewolucji! Trzeba posłów wysłać do żołnierzy... lecz nie do generałów, tylko do porządnych oficerów... do bohaterów, za którymi pójdą tysiące, by walczyć za sprawę rewolucji!

Offline

 

#3 2014-04-14 22:43:53

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Epizod III

Rewolucja, jak Saturn, pożera własne dzieci. Danton

Stany Zjednoczone świata (a nie Europy) są tą formą państwową zjednoczenia i wolności narodów, którą wiążemy z socjalizmem – dopóki całkowite zwycięstwo komunizmu nie doprowadzi do ostatecznego zniknięcia wszelakiego, a więc również demokratycznego, państwa. Lenin

Pontifex Maximus Przesławnego Kościoła Bachusa z Radogrodu – Wielebny Jerzy Bolesławski siedział w ogromnym, obitym skórą fotelu. Gabinet znajdował się na najwyższym piętrze Wierzycy Imperium. Pomieszczenie urządzono w stylu nowobarokowym w jego najbardziej zdegenerowanej, zdaniem niektórych estetów, formie. Z drugiej strony taka koncepcja architektoniczna była oficjalnie propagowana przez najwyższe władze w Cesarstwie. Kapiące złotem girlandy ornamentów oplatały spiralne kolumny z alabastru, które podpierały monumentalne sklepienie, gdzie autor fresku uwiecznił, z porażającą ekspresją, scenę pojedynku Achillesa z Hektorem. Z ukrytych, w intarsjowanych panelach boazerii, głośników pobrzmiewały nuty 6 Koncertu Organowego op. 7 Georga Friedriha Händel`a. Wykonane z żywokrystu festony, zdobiące marmurowe ściany, delikatnie mieniły się wewnętrznym światłem i poruszały się, jakby muskane wiatrem. Właściwie niewiele rzeczy w komnacie nie było naszpikowanych najnowszymi zdobyczami techniki. To właśnie takie „ulepszenia” krytycy przyrównywali do niegdysiejszych plastikowych krasnali ogrodowych, zdobiących ogródki średniozamożnych obywateli.
Bolec odłożył na blat, wykonanego z drewna różanego biurka, egzemplarz niskonakładowej publikacji Uniwersytetu Lwowskiego autorstwa Henryka Dudka. „Czasy Wielkiego Niepokoju – Rozrachunek”. Jak większość ludzi starych lubił kontakt z przestarzałymi papierowymi książkami. Bolesławski udzielił audiencji temu skromnemu jegomościowi około roku temu i to tylko dlatego, że ten powoływał się na znajomości z generałem Byczenką. Ah! Stary Byku. I Tatiana. Nikt, tak jak ona nie robił laski. Ileż to lat minęło? Wiedziony pychą oddał się lekturze książki, która szczerze zaskoczyła go swoim sceptycyzmem i obcą dla literatury głównego nurtu dążnością do demitologizacji. Oczywiście wszystko w granicach określonych przez cenzurę. Z zadowoleniem przywitał wszystkie wątki, które zacnie a słusznie wspominały jego (skromnego ongi funkcjonariusza Policji) zasługi na polu budowania nowego, słusznego porządku. Człowiek chciałby coś po sobie pozostawić, jakkolwiek byłoby to irracjonalne.

„Wstęp.
Żyjemy dzisiaj w spokojnym i dostatnim świecie. Dzięki pracy i walce naszych przodków posadowiliśmy fundament naszego dobrobytu na obszarze Świata. Dzisiejszy Rzym obejmuje wszystkie swoje historyczne prowincje, co w zasadzie pokrywa się z geograficznym pojęciem Europa. Zdaniem jednych nasza Domena jest urzeczywistnieniem mitologicznego raju na Ziemi. Kraju bez chorób, wojen i głodu. Kraju sprawiedliwości i właściwie rozumianej równości społecznej. Nieliczni krytycy ustalonego porządku (oby, dla swego i innych dobra, zrozumieli jak bardzo się mylą) twierdzą, że żyjemy w więzieniu – złotej klatce. Twierdzą oni, że obwarowania, które oddzielają nas od dzikich i jałowych Pustkowi reszty świata, zostały stworzone aby nas ograniczać. Oczywiście nie jest to prawda. Przecież władze nie zabraniają przekraczać Muru ani od strony Azji ani Afryki. Ponoć niektórzy osiedlili się tam i jakoś udaje im się przeżyć. Są też i tacy, którzy twierdzą, że nasz świat skazany jest na stagnację i upadek bo nie wisi nad nami widmo wojny. Po części mają oni rację. Wojna, jako forma rywalizacji, napędza postęp. Niszczy się stare rzeczy i buduje nowe. Zważyć jednak należy na ryzyko, że jak się z konfliktem „przedobrzy” to zawsze może dojść do tzw. Wielkiego Resetu. Już raz coś takiego miało miejsce podczas upadku cywilizacji Ery Hyborejskiej. Również lata Wielkiego Niepokoju o mało nie doprowadziły do doszczętnego wyniszczenia Ziemi. Pamiętajmy, jak niewiele brakowało aby Rzymu nie uratowano. Wówczas cała planeta byłaby Pustkowiem.

Trudno byłoby policzyć wszystkie publikacje, które traktują o omawianym okresie. Każdy autor na swój sposób tłumaczy genezę tych wydarzeń. Być może każdy z nich ma po części rację. Najwięcej zwolenników ma oczywiście oficjalna państwowa interpretacja wyznawców Boskiego Jana V Męczennika, gdzie to właśnie postać ostatniego króla Rzeczpospolitej uznawana jest za głównego architekta Wielkiego Niepokoju. Nie umniejszając jego potędze, nawet przy założeniu, że bogiem był już za życia, wydarzenia dziejowe stały się wypadkową sił różnej proweniencji.
Zarys scenariusza zna każde dziecko. Wszystko zaczęło się od Rewolucji w Polsce, która stała się pretekstem do interwencji przeprowadzonej przez państwo Habsburgów. To był początek wojny w Europie. Był to sygnał dla wrogich potęg ze wschodu i południa. Chiny, które wtedy terytorialnie zbliżały się do Uralu sprzymierzyły się z Wielkim Kalifatem – szczytową formą rozwojową krajów arabskich. Synowie Mahometa postanowili wydrzeć Rzeczpospolitej i innym krajom europejskim kolonie w Afryce. Zarówno Pekin jak i Bagdad wierzyły w słabość i degenerację świata postrzymskiego. Stany Zjednoczone Obu Ameryk jako głównego rywala upatrywały ludne i agresywne mocarstwo Chińskie, obejmujące prawie całą Azję. Wtedy nadszedł czas, kiedy już nie było nikogo neutralnego. „Albo jesteś z nami albo przeciwko nam.” Ostatnim, być może najważniejszym graczem konfliktu, okazała się Międzynarodowa Federacja Kupiecka. Musiała wybrać, która z potęg zapewni jej najlepsze warunki dla przyszłego rozwoju. Z dzisiejszej perspektywy takie rozumowanie wydaje się naiwne, ale pięćdziesiąt lat temu myślano w kategoriach zysku i straty..."

Wiele lat wcześniej.

Po pierwszym szoku Bolec zaczął dochodzić do kondycji psychicznej. Pomyślał, że nie jest możliwe aby zamknęli go w jednej celi z królem. Podszedł do Byczenki i wypierdolił mu z liścia.
-    Otrząśnij się, kurwa. To sobowtór głupku!
-    Nie sobowtór. To nasz najjaśniejszy pan. On nas uratuję a Ojczyznę wybawi od wszelkiego nieszczęścia.
-    Obawiam się, że pański kolega ma rację. To znaczy ja naprawdę jestem królem. No może właściwie to byłem, do niedawna. Co do ratowania Ojczyzny, to jeszcze zobaczymy.
Bolec wpatrywał się wnikliwie w postać Jana V a Byczenko, pod wpływem ożywczego pierdolnięcia wracał powoli do świata ludzi, którzy mają, mniej więcej, równo pod sufitem.
-    W takim razie roboczo załóżmy, że jesteś władcą Rzeczpospolitej, w stanie internowania, rzecz jasna. Być może, z braku lepszego zajęcia, wyjaśnił byś nam pokrótce o co tutaj chodzi. – Bolec nie zamierzał okazywać „królowi” przesadnego szacunku, na wypadek, gdyby miało się okazać, że jest to przebieraniec.
-     Co się mnie tyczy, to zostałem pojmany w wyniku, powiedzmy zdrady. Domyślam się, że stoi za tym mój drogi kuzyn Cesarz Ferdynad. Jeśli chodzi o was, to prawdę powiedziawszy, mogę się tylko domyślać na co was tu ściągnięto.
-    Uznają nas za oprawców niejakiego Klepki, najjaśniejszy panie. – Byczenko nie miał wątpliwości co do majestatu swego towarzysza niewoli.
-    A tak, Klepka. Ideolog liberałów i rewolucjonistów. Klasyczny przykład, jak współczesne media elektroniczne potrafią wykreować na bohatera kompletną miernotę. Poza tym, nie uważam aby ten Klepka w ogóle zdawał sobie sprawę,  z istnienia tej terrorystycznej organizacji. No cóż, w takim razie zapewne posłużycie do jakiegoś celu propagandowego. Wy także, jako zwykli prostaczkowie, zapewne zostaliście obwieszczeni w Internecie jako jacyś pozytywni lub negatywni (w zależności od opcji) bohaterowie.
W celi mijały godziny, ale nikt do nich nie zaglądał. Rozmawiali jeszcze trochę na tematy dotyczące tego co z nimi zrobią i tego, jak potoczą się najbliższe wydarzenia polityczne. Jan V zdawał się być spokojny i odprężony. Chętnie odpowiadał na pytania. W rzeczywistości czuł ulgę. Wiedział, że wprowadzona przez niego w ruch machina teraz poruszała się będzie własnym pędem i nikt na tym biednym świecie tego już nie zatrzyma.
-    No to, Janku, dlaczego postanowiłeś rozpętać pierwszą i być może ostatnią wojnę światową? – Z nieukrywaną drwiną zapytał Bolec.
-    Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatni raz tak do mnie mówił. – Zadumał się król. – Jeśli tak to pana interesuje, panie Bolesławski to spróbuję to panu naświetlić w formie przypowiastki. Na chwilę obecną, z całym szacunkiem, ale pańska wiedza i możliwości intelektualne nie wystarczają aby to pojąć. Jeśli pan przeżyje to zapewne sens tego wyda się czytelny.
-    No to wal Jasiu, zamieniam się w słuch.
-    Dawno temu w małej wiosce, nad brzegiem rzeki mieszkał biedny rybak...
-    No nie! Czy tego uczą w szkołach dla królów. – Bolec parsknął ze śmiechu ale uciszył go Byczenko solidnym ciosem w żebra.
-    Dziękuję sierżancie Byczenko. – Król uśmiechnął się na widok zwijającego się Bolesławskiego. – Jeśli pan pozwoli, to będę kontynuował. A więc nasz rybak mieszkał w skromnej chacie i wiódł proste życie w towarzystwie swej niezbyt urodziwej i prawdziwie wrednej żony. Codziennie rano wyruszał z siecią w stronę rzeki. Wiele godzin spędzał trudząc się przy połowie, a i to zwykle ryb łapał tyle aby mu ledwie starczyło na utrzymanie siebie i swojej wrednej żony. Każdego popołudnia, kiedy rybak wracał do domu, jego żona przygotowywała prosty posiłek, z tego co złowił. Wieczorem mężczyzna naprawiał sieć wysłuchując biadolenia jaki to jest beznadziejny i jak dużo lepiej byłoby jego żonie, gdyby wyszła za kowala. Rybak często marzył o cudzie, który pozwoliłby mu na odmianę losu, bo nie widział możliwości aby zmienić swe życie o własnych siłach. Pewnego dnia rybak złowił złotą rybkę. Puść mnie a spełnię każde twoje życzenie – powiedziała rybka. Rybak zastanawiał się chwilę i tak powiedział. Chciałbym zmienić swoje życie. Ryb coraz mniej, bo w górze nurtu jest spora osada i jej mieszkańcy budują z wikliny zapory aby łapać ryby dla siebie. W naszej wiosce bieda. Żyje się ciężko, a nade wszystko to moja baba jest głupia, wredna i brzydka. Zrób coś rybko, abym był szczęśliwy i w bogactwie dożył swoich dni a potem aby moje dzieci cieszyły się podobnym szczęściem. Rybka przystała na wszystko i została uwolniona. Rybak wrócił do domu. Patrzy, a co to za dziwy, zamiast jego głupiej baby piękna dziewczyna. Nowa żona krząta się po kuchni aż miło popatrzeć i nie biadoli w ogóle tylko chwali męża i rychłą odmianę losu na lepsze zapowiada. Następnego dnia rybak poszedł nad rzekę. Ryb nałapał tyle, że ledwo dał radę sieć wyciągnąć. Jakież jednak było jego przerażenie, kiedy pomiędzy śliskimi ciałami ryb zobaczył ludzką rękę oderwaną od ciała. Wyrzucił z obrzydzeniem kończynę w odmęty rzeki i wrócił do domu. Opowiedział o zdarzeniu swej nowej żonie ale ta powiedziała aby się tym nie przejmował tylko cieszył się z obfitości jedzenia. Rybak nie myślał już więcej o tej sytuacji, tym bardziej, że codziennie połów był bogaty. Po jakimś czasie ludzie w wiosce zaczęli gadać, że nieszczęście spadło na osadę w górze rzeki. Rybak jak to usłyszał to przypomniała mu się ta ręka co ją w sieci znalazł. Poszedł do sąsiedniej wsi a jak był na miejscu to oczom jego ukazały się tylko zgliszcza i ciała ludzi porozrzucane na ziemi. Załamany rybak wrócił do domu i opowiedział smutną nowinę swej nowej babie. Ona zaś mu na to rzecze tak. A co cię tamci ludzie obchodzą. Tamy stawiali na rzece i ryb było mało. Teraz jak oni pozabijani to dla nas lepiej. Rybak posmutniał jeszcze bardziej, bo zaczął rozumieć co się wydarzyło i pyta. A gdzie moja stara żona? Coś z nią zrobiła upiorze? Zabiłam tego kocmołucha i zakopałam w ogrodzie. Myślałeś, że odejdzie po dobroci? Tego wszystkiego dla rybaka było już za dużo. Padł zemdlony i leżał tak dobre pół dnia. Jak się zbudził to strasznie chciało mu się pić. Jego piękna żona wiedziała, że tak się stanie i przygotowała mu napitek zaprawiony magicznym zielem. Rybak jak wypił, to zapomniał o wszystkich złych chwilach a potem żył długo, szczęśliwie i w dostatku, u boku swojej wspaniałej żony.
-    Wspaniale. Jesteś szalony. – Powiedział cicho Bolec
W tej właśnie chwili otwarły się drzwi. Do celi weszło trzech uzbrojonych żołnierzy w mundurach austriackich szaserów. Grzecznie acz stanowczo wyprowadzili Jana V oraz Bolesławskiego i Byczenkę na korytarz. Bolcowi zrobiło się głupio jak zobaczył kolejnego „sobowtóra” tym razem Cesarza Austrii Ferdynanda w towarzystwie kilku wysokich rangą wojskowych.
-    Witaj mój drogi kuzynie. – Ferdynand zwrócił się dworsko do Jana. - Wybacz proszę chamskie zachowanie moich żołnierzy, którzy najwyraźniej źle zrozumieli rozkazy. Przyjmij proszę moją gościnę.
-    Dziękuję waszej wysokości za tak miłe przyjęcie. – Z wymuszonym uśmiechem odpowiedział Jan.
-    Co karze wasza cesarska mość począć z tymi dwoma? – Zapytał dowódca szaserów. Ferdynand spojrzał pytająco na swego kuzyna.
-    To królewska świta. Generał Byczenko jest prefektem moich pretorian.
-    A ten drugi? – Zapytał cesarz.
Bolec poczuł kropelki potu na plecach. Jan V patrzył na niego gniewnym spojrzeniem, co trwało najdłuższą chwilę w życiu Bolesławskiego.
-    To jest mój błazen.

Offline

 

#4 2014-05-12 22:53:10

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Re: Epizod III

„Rewolucja wydaje się całkowitym szaleństwem tym, których zmiata i obala” - Lew Trocki

- Dość tej błazenady, panowie! - rzekła kuso odziana młoda kobieta, która wyłoniła się zza rogu w towarzystwie 4 rosłych oficerów w mundurach węgierskich huzarów.
Byczenko na jej widok szelmowsko uśmiechnął się pod nosem, gdyż bardziej zaintrygowały go ponętne, wystające spod czarnego płaszcza kształty tej niewiasty, niż absurdalny wprost tupet przerywający pogawędkę dwóch najpotężniejszych władców świata. Bolesławski zaś stanął jak wryty. Oto znów stanęła przed nim ta sama piękna kobieta, która przed kilkoma dniami przy użyciu oddziału specjalnego wzięła jego i Byczenkę w niewolę.
- Aśka?! - wypalił Bolec – czegoś tu, kurwa nie rozumiem. Zaczynam podejrzewać, że naszprycowaliście mnie jakimś koksem i robicie jakieś testy mojej psychiki. Zaczynam podejrzewać, że to się nie dzieje naprawdę. Co to, kurwa ma znaczyć? Najpierw jakiś zamach, później wspólna cela z królem... no dobra! Może i z dobrym jego sobowtórem, ale żeby jeszcze sobowtóra cesarza Ferdynadna? Kurwa! Kto tam jeszcze stoi za rogiem? Elvis z mundurze marynarza Kompanii Wschodnio-Amerykańskiej? - Bolec zaczął podnosić coraz bardziej głos, tracąc nad sobą panowanie.
Wtem kobieta energicznie podeszła do niego i bezpardonowo strzeliła go pięścią w twarz z wprawą godną zawodowego pięściarza.
- Otrząśnij się, tłusta świnio! - wycedziła przez zęby w gniewie.
Bolec zalał się juchą z nosa, po tym jak poturlał się pod gzyms. Zaraz podnieśli go szaserzy i silnym ramiony docisnęli do ściany.
- Dobry z niego błazen. Jest bardzo wiarygodny i pełen poświecenia. To wolny człowiek? Bo jeśli nie to z chęcią go odkupię za dobrą cenę. - rzekł Ferdynand wykwintną łaciną.
- Zauważ kuzynie, że jest on w takim samym stopniu zniewolony, jak ja. - odparł Jan V.
- Nie musisz się mnie obawiać. Robimy oboje to, co konieczne w tym dziejowym zakręcie. Właściwie, to spotkaliśmy się oboje porozmawiać z hrabiną, moją szarą eminencją - Ferdynand uśmiechnął się, po czym zbliżył się do kobiety i w wyuzdanym geście chwycił za jej kształtny lewy pośladek.
- Więc co mam dziś usłyszeć? - ozwał się król – kolejne kłamstwo domu Habsburgów?
- Jak zwykle władcy Rzeczpospolitej okazują nam pogardę, ale to już ostatni raz – ciągnął cesarz – masz silną armię, niezrównaną, lecz cóż po tym, gdy nie ma ona głowy, a w kraju szaleje rewolucja. Dałeś się zapędzić, wielki królu, w ślepą uliczkę jak skończony idiota. Chcesz wiedzieć, jak to się stało? Ha! - Ferdynand wpadał co róż w spazmy śmiechu, jego pulchne lica podrygiwały przy tym jak galareta, a bujna peruka kręconych włosów finezyjnie podskakiwała – Otóż najpierw poległeś na polu propagandy i wolnych mediów! Wykończyła cię szerokopasmowa sieć internetowa i twój upór, żeby pastuchom dawać wolność słowa na internetowych forach. Czyny wynikają ze słów, a słowa zaś są nośnikiem idei. We własnym domu wyhodowałeś mordercę!
- Może jakieś konkrety kuzynie, bo strasznie pierdolisz od rzeczy. - król Jan okazał w końcu pierwszą oznakę zniecierpliwienia.
Wydatna habsburska szczęka aż kłapnęła ze złości.
- Czy ty wiesz, do kogo mówisz? Jestem cesarzem i w dodatku właśnie podbiłem twoją Rzeczpospolitą!
- Siedziałem w celi kilka dni. Mam uwierzyć, że rozbiłeś w puch moją armię w ciągu tego czasu?
Cesarz zakrztusił się ze złości.
- Taa, taa, taak. To jest armia moja pustoszy już Cieszyn, Skoczów i Ustroń!
- Pozwól najjaśniejszy panie, że może ja streszczę królowi! - głos znów zabrała Joanna.
Ferdynand tylko skinął krztusząc się wciąż własną śliną.
- Nasz cesarz uznał, że kultura tego wymaga i stąd to spotkanie w zaciszu kazamatów, by ten kto powinien, mógł poznać prawdę przed śmiercią...
Na te słowa król trwożnie przełknął ślinę. Joanna kontynuowała.
- Powiadają, że wybuchła największa rewolucja w dziejach świata i dużo w tych słowach jest prawdy. Wszystko przez przekonanie poddanych króla o jego nieudolności i okrucieństwie. Zwłaszcza na wieść o skrytobójstwach popełnianych na trybunach ludowego ruchu i po nagłym skoku cen wieprzowiny i produktów mleczarskich w dyskontach sieciowych ludzie skorzy byli wyjść na ulicę Radogrodu, gdzie to wszystko się zaczęło. Teraz wrze już w całej Rzeczpospolitej, a nawet w krajach ościennych. We Wiedniu już czeladź najemna buduje barykady...
- Nie może być! Cóż powiadasz?! - obruszył się Habsburg.
Joanna spojrzała na swój gustowny zegarek, po czym z uśmiechem mówiła dalej.
- Wszystkich połączył jeden człowiek, którego nazwisko, będzie na językach wszystkich przez kolejne tysiąclecia. Jego dzieła zabrano w 12 tomów i odtąd jego słowa będą kanonem dalszego rozwoju idei wolności, braterstwa, równości i socjalizmu. Jego nazwisko to Klepka! Ale pomału, bo już go znacie – spojrzała Byczenkę – dobrze się spisałeś, drągu, choć o tym nawet nie widziałeś. Klepka zmarł przy torturach, lecz nagranie jego śmierci wyciekło, bo tak było ukartowane. Rewolucja potrzebuje ofiar i męczenników. Nie ważne jak było naprawdę. Ważne, że rewolucjoniści widzą w królu oprawcę, który kazał zabić Klepkę! Wszystko szło dobrze i poszło dobrze, choć o mały włos brakowało, a on by wszystko spierdolił! - wskazała na Bolca – ale cóż! Nie warto zaprzątać sobie umysłu drobnostkami w obliczu tak ważnych zdarzeń dziejowych. Otóż wojna jest faktem. Lotnictwo Rzeczpospolitej już rozgromiły formacje cesarskie nad czeskim niebem, ale mimo to polskie wojska się cofają za Wisłę mając za plecami zrewoltowany Radogród. Część pułków przeszła na stronę rewolucji, lecz mimo to wojska cesarskie nie zaatakowały z całym impetem. Dlaczego? Bo tak miało być! Cesarz właśnie przybył do swych wojsk w okolicach Ołomuńca, gdzie nadludzkim wysiłkiem skoncentrowano największe siły pancerne w dziejach świata, które niczym żelazny grot miały przebić krwawiącą Rzeczpospolią...
- Hrabino – wtrącił się cesarz – czyżbym o czymś nie wiedział? Jakoś chyba inaczej uzgadnialiśmy. Do żadnych wojsk nie miałem wcale jechać. Trzeba koordynować zaplecze.
Joanna spojrzał raz jeszcze na zegarek.
- Właśnie w tej chwili 3 kilometry nad Ołomuńcem eksplodowała bomba wodorowa. Dwa miliony cesarskich żołnierzy i cennego sprzętu przepadło. Wiatr jest północno – wschodni, bo takie anomalie się też zdarzają. Toksyczna chmura poleci nad Radogród, gdzie szpiegowskie samoloty ją skroplą z pełną mocą. Cesarz jest martwy, jego armia nie istnieje, a w świat poszła wieść, że król Rzeczpospolitej jest barbarzyńcą, który użył tej niegodnej broni. Na szczęście cesarz ma godnego następcę, młodego Franciszka Rudolfa, który nie pozwoli w odpowiedzi użyć broni jądrowej.
- Aśka! Podupczyło cię? - Bolec próbował znów w swoim stylu zagaić rozmowę, lecz znów na ziemię powalił go cios szasera zadany pod żebra.
- Cały czas mam tylko takie wątpliwości, hrabino – rzekł cesarz – czy, aby w tych imaginacjach nie posuwasz się zbyt daleko. Przecież to chyba niezbyt pomyślny dla mnie scenariusz.
- Przecież zginąłeś, głupcze na wojnie, broniąc ojczyzny, jesteś bohaterem!
- No przecież jak zginąłem, jak stoję tutaj?
Trochę okłamiemy historię. Wielkie zdarzenia należy upraszczać, a bohaterów idealizować. Jesteś wielkim myślicielem i prawym człowiekiem, mój panie. Nieznośny byłby dla ciebie dylemat moralny, że uchodzisz za człowieka martwego. W życiu trzeba być konsekwentnym.
- Co więc proponujesz?
Po tych słowach kobieta zwana Joanną zrobiła niewinną minkę małej dziewczynki, która właśnie zastanawia się jak spłatać figla. Po chwili uśmiechnęła się słodko i wyciągnęła spod płaszcza dwulufową luparę. Wycelowała z przyłożenia w gałkę oczną cesarza, po czym pociągnęła za spust. Huk wypełnił korytarze.
Po chwili z podłogi wstał zbroczony krwią cesarza Byczenko, który padł jakby rażony wystrzałem.
- Kurwa! Połknąłem odruchowo kawałek jego mózgu z kością! - krzyknął plwając i charcząc.
- A ty, miłościwy królu – rzekła Joanna do Jana V – będziesz musiał się zapisać na kartach historii jako wygnaniec, bo twoi generałowie cię zdradzili i odsunęli od władzy. Cały naród był w szoku, że szalony król kazał użyć głowicy nuklearnej nad Ostrawą i tym samym zgubił Radogród.
Nic nie jest takie, jakie na pierwszy rzut oka się wydaje. - oznajmił tylko król.
A wy – zwróciła się do Byczenki i Bolca – przemilczycie, co tutaj na kamienieckim zamku widzieliście! Teraz czas Wielkiej Rewolucji nastał, gdzie z krwi wyłonią się ideały, które przetrwają tysiąclecia! Nie spierdolcie tego!

Offline

 

#5 2014-05-13 05:27:38

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Epizod III

"Rewolucja to nie jest przyjęcie u cioci na imieninach." Deng Xia Ping

Henryk Dudek - „Czasy Wielkiego Niepokoju – Rozrachunek”
(...)
    Ludzie żyją w grupach. Rodzina, klan, gmina, naród. Każda grupa zorganizowana jest na określonych zasadach. Patriarchat, monogamia, politeizm, feudalizm, kapitalizm. Jak to się dzieje, że z upływem czasu układ stosunków się zmienia? Jak w każdej dziedzinie, przyczyn zapewne jest wiele. W tym miejscu chciałby zwrócić uwagę na jeden układ zależności: ludzkość a technika. Technikę rozumiem tu jako generowanie zjawisk i przedmiotów, które nie zaistniałyby w środowisku gdyby nie pojawił się tam człowiek. Człowiekiem nazwałbym zaś tylko taką nieowłosioną małpę, która technikę kreuje, użytkuje lub jest na to potencjalnie gotowa. Powyższe definicje, jak większość definicji, nie oddają w sposób pewny natury tego zjawiska a stanowią jedynie model dla dalszych rozważań. W tym miejscu pozwolę sobie na niewielką dygresję. Stwierdzić należy, że niektóre zwierzęta posługują się również narzędziami i wytwarzają często dosyć skomplikowane struktury, takie jak kopce termitów, czy tamy bobrów. Z drugiej strony nie wszyscy ludzie są zdolni do wytwarzania lub świadomej konsumpcji techniki, na co przykładem będzie choćby nieszczęsny katatonik. Najważniejsze dla mnie jest jednak stwierdzenie, że człowiek i technika są ze sobą ściśle powiązani – zależni od siebie.
    Prześledźmy zatem w największym skrócie, jak szeroko rozumiana technika wpływała na grupy ludzi. Wydaje się nam, że pochodzenie naszego gatunku jest z grubsza wyjaśnione. Jesteśmy produktem ewolucji, która wiodąc od form prostszych, na zasadzie doboru naturalnego, doprowadziła nas do obecnego poziomu. Nie będę się tu odnosił do różnych koncepcji religijnych, gdyż zgodnie z moją wiedzą, żadna z nich nie spełnia wymogów metody naukowej i nie podlega weryfikacji. Pierwszym momentem, kiedy technika pojawiła się na Ziemi był czas narodzin człowieka. Można by powiedzieć, że to technika stworzyła ludzi w czasie kiedy zaczęliśmy się nią posługiwać. Pierwsze przedmioty wykonane z surowców takich jak krzemień, róg, drewno i inne dały impuls do szybszego, niźli by to wynikało z warunków biologicznych, rozwoju. Gatunek potrzebuje tysięcy lub milionów lat aby zweryfikować schemat budowy organizmu. Dzięki tłukowi pięściowemu i włóczni nie potrzebowaliśmy mocniejszych pazurów i dłuższych kończyn. Początkowo ludzie funkcjonowali w społecznościach łowiecko – zbierackich. Najpewniej z potrzeby utrzymania w takiej grupie więzi oraz dla koordynowania prowadzonych działań narodził się język. Posługiwanie się narzędziami oraz językiem (to też specyficzne narzędzie) uczyniło nas bardziej efektywnymi w walce o byt oraz stworzyło możliwości dla rozrostu populacji. Przyrost demograficzny wymógł konieczność wynalezienia intensywniejszej metody zdobywania pokarmu niż polowanie i zbieractwo.
    Rolnictwo zmieniło wszystko. Więcej pokarmu to więcej ludzi na danym terenie. Im więcej ludzi tym większa presja do zwiększania plonów. Organizacja pracy, irygacja wymagają organizowania dużych grup ludzi. Do tego dochodzi konieczność magazynowania zapasów na okres do kolejnych zbiorów. Większa ilość dóbr zgromadzonych w jednym miejscu stwarza pokusę dla sąsiednich grup aby bez konieczności pracy w polu przejąć zbiory. Potrzeba ochrony żywności tworzy obwarowane osady, gdzie zapoczątkowany został proces zróżnicowania społecznego i podziału pracy. Rolnicy, żołnierze, rzemieślnicy, władcy. Religia, która w jakiejś formie, towarzyszyła ludzkości od początku jej istnienia, ze swymi kapłanami i świątyniami odgrywa w życiu grupy rolę tak wielką, że wraz z upływem wieków jej dominacja może już tylko spadać. Uosobieniem tryumfu epoki rolnictwa są wielkie cywilizacje Ery Hyborejskiej, o których możemy wywodzić jedynie na podstawie często skąpego materiału archeologicznego. Jak wiemy, istnieje wiele teorii na temat upadku pierwszej cywilizacji człowieka, najbardziej fantastyczne wersje, z wielkim potopem na czele, stały się pożywką dla literatury fantastycznej. Na chwilę obecną nie można jednoznacznie stwierdzić, co było przyczyną klęski, jednak był to krok wstecz, który zawrócił nas praktycznie do epoki kamienia. Zaczęliśmy drogę od początku i wydaje się, że z niewielkimi wyjątkami powtórzyliśmy poprzedni scenariusz, czego wspaniałym ukoronowaniem była cywilizacja Egiptu.
    Rolnictwu, praktycznie od początku, towarzyszyło rzemiosło. Umiejętność obróbki kamienia, drewna i metalu była istotna z punktu widzenia konieczności wytwarzania narzędzi zdatnych przy uprawie ziemi oraz budowy infrastruktury agrarnej. Do tego należy dodać całą grupę cywilnych zastosowań utylitarnych, gdzie chodzi o to aby człowiek miał miejsce, w którym mógłby w godziwych warunkach bytować. Z drugiej strony rozwój rzemiosła został zaprzęgnięty do nowych zadań, takich jak wojna, religia, zbytek. Kolejne lata charakteryzują się wzrostem znaczenia wytwórczości pozarolniczej. Oczywiście, jak to w historii bywa, nie zawsze i nie wszędzie.
    Kolejnym etapem była rewolucja przemysłowa. Rozwój technologii rzemieślniczej doprowadził do sytuacji, gdzie brakowało już tylko odpowiedniego, wydajnego źródła energii aby cywilizacja nabrała rozpędu jak lokomotywa parowa. Węgiel i ropa stały się nowym pokarmem cywilizacji. W tym czasie rodzi się kapitalizm, którego jednym z fundamentów jest swobodny obrót towarami. Aby mieć co sprzedawać, a co za tym idzie zarabiać pieniądze, należy wytwarzać coraz więcej dóbr. Aby klienci kupowali, nie tylko rzeczy dla nich niezbędne do utrzymania się przy życiu należy kreować, rozbudzać nowe potrzeby. Jednym z mechanizmów rozwoju kapitalizmu była wojna, która poprzez swą energochłonność i destrukcję stwarzała kapitalistom warunki idealne do bogacenia się. Do pozytywów tamtego czasu należy zaliczyć rozbudzenie świadomości mas. Wytwarzanie coraz to bardziej skomplikowanych towarów wymaga wykształconych robotników. Aby ludzie konsumowali dobra muszą za nie płacić, więc muszą lepiej zarabiać. Nauka i edukacja wyrwały ludzkość z religijnego amoku, w jakim tkwiła od stuleci. Dopiero z czasem okazało się, że to tylko jedna strona medalu. Przemysł spowodował postępujące wyniszczenie środowiska i wyczerpywanie się zasobów naturalnych. Krótkowzroczna chciwość korporacji, zarabiających na handlu różnymi postaciami surowców energetycznych i towarami pochodnymi spowodowała, że zbyt późno zwrócono się z stronę energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych. Kolejnym czynnikiem, który doprowadził w konsekwencji do upadku cywilizacji przemysłowej był system finansowy. Jak to powiedzieliśmy sposobem na zwiększenie popytu stało się kreowanie u konsumenta potrzeby. Wykorzystano naturalną u człowieka tendencję do gromadzenia dóbr. W czasach, kiedy uganialiśmy się po lasach i sawannach za czymś do zapchania brzucha, korzystne było kiedy natrafialiśmy na obfitość pokarmu. Im więcej mogliśmy produktów zdobyć i zgromadzić, tym większa szansa na sukces reprodukcyjny. Dobór naturalny uczynił z nas idealnych konsumentów. W pewnym momencie nadszedł dla producentów moment krytyczny. Ludzie nie mogli już więcej kupować, bo nie mieli więcej pieniędzy. Rozwiązaniem stał się kredyt, który powodował wzrost popytu na dobra. Oparty na systemie rezerwy częściowej system bankowy stał się odpowiedzialny za kreację pieniądza. Świat szybko odszedł od krępującego gorsetu pieniądza kruszcowego. Kapitalizm, aby dalej się rozwijać, doprowadził do tego, że w pewnym uproszczeniu, pieniądz w obiegu stał się równoważny z ogólnym długiem. Gdyby w tamtym czasie spłacone zostało każde zobowiązanie w obiegu nie pozostałby nawet złamany grosz. Pamiętajmy przy tym, że wartość każdego długu nie odnosi się tylko do wartości dobra, na które kredyt został zaciągnięty. Musimy zapłacić bankowi odsetki. Jednym słowem łączna wartość wytworzonych towarów i usług jest mniejsza niż wartość ogólnego długu. W konsekwencji aby spłacić stary dług musimy zaciągnąć nowy. Stworzona została globalna piramida finansowa. Jedynym warunkiem jej trwania był ciągły rozrost systemu. Gospodarka globalna jest ograniczona rozmiarem planety. Nasza działalność na Księżycu i Marsie nie pozwala aby myśleć w realnie dającej się przewidzieć przyszłości o kolonizacji innych ciał niebieskich. Tuż przed Wielką Wojną ścierały się dwie koncepcje: reforma i wojna. Wielcy tego świata zakładali, że drastyczna zmiana stosunków społeczno ekonomicznych nie będzie możliwa w sposób pokojowy. Jak powiedział kiedyś Wielebny Jerzy Bolesławski: „nikt dobrowolnie nie zrezygnuje z ciepłej wody pod prysznicem”. Jednocześnie zdawano sobie sprawę, że zmiany są konieczne, że jeśli zabrniemy zbyt daleko wyginiemy jak Hyborejczycy. Z perspektywy półwiecza można powiedzieć, że pomimo śmierci 15 miliardów ludzi i zniszczenia lub skażenia ¾ planety, nasza cywilizacja ocalała.
    Istotnym wynalazkiem epoki przemysłowej okazał się mózg elektronowy.  Jak pytał retorycznie pionier informatyki kwantowej Erwin Josef Zeiss: „Czym można by zastąpić komputer?”.  Armia Rzeczpospolitej, dzięki współpracy z gigantyczną kiedyś korporacją FME dysponowała niezwykłymi możliwościami technicznymi i analitycznymi. Zdaniem wielu historyków, to właśnie dzięki nowoczesnym technologiom informatycznym udało się Boskiemu Janowi V wytrzymać napór Imperium Habsburgów a następnie obronić Europę przed wojowniczymi potęgami ze wschodu i południa. Smutną konsekwencją zwycięstwa stało się, nie mające precedensu, spustoszenie dużej masy lądów i zagłada zamieszkującej tam ludności.
    Dochodzimy zatem do czasów nam współczesnych. Jak przedstawia się relacja ludzie a technika i jakie to daje perspektywy. Człowiek, tak jak każdy gatunek biologiczny, dążył do ekspansji. W świecie naturalnym jest to tendencja słuszna gdyż prowadzi do doskonalenia kolejnych form. Środowisko funkcjonuje w równowadze na zasadzie sprzężeń zwrotnych. Wzrost populacji lwów powoduje zmniejszenie stada antylop. Kiedy jest mniej antylop to i liczba drapieżników maleje, bo nie mają na co polować. W konsekwencji, kiedy jest mało lwów, to przeżywa więcej antylop. Człowiek, dzięki swej technice, wyrwał się z tego status quo. Utrata równowagi w środowisku doprowadziła go do Wielkiej Wojny. Szok jaki zdarzenia te wywołały i obawa przed powtórzeniem scenariusza pozwoliły na całkowite zmiany w strukturze społecznej. Zachęcam w tym miejscu do lektury dosyć mało popularnej powieści Williama Goldinga „Władca much”. Opowiada ona o perypetiach grupy chłopców, na bezludnej wyspie, ocalałych z katastrofy samolotu. Ich próby zorganizowania własnej społeczności prowadzą do moralnego upadku. Jak to się stało, że grzeczne, niewinne dzieci z dobrych domów stają się bestiami? Kluczem do zrozumienia ich zachowania jest, moim zdaniem, fakt braku rodziców. Dorosły góruje intelektualnie i często moralnie nad dzieckiem. Poza tym macierzyństwo nakierowane jest, jak się wydaje bezinteresownie, na zapewnienie pomyślności swemu potomstwu. Dziecko często nie jest świadome konsekwencji swych czynów. Proza Goldinga jest alegorią człowieka jako takiego. Pozostawiony sam sobie zmierza ku własnej zagładzie. Wybawieniem dla nas stał się system rządów Cesarskich, który swą władzę sprawuje przy pomocy Archontów. Nie będę w tym miejscu opisywał funkcjonowania tego mechanizmu, gdyż każdy uczy się tego na lekcjach WOS. Najważniejsze jest w tym miejscu, aby mieć świadomość jaki jest to progres w porównaniu do jakiegokolwiek wcześniejszego ustroju. Każdy Archont kieruje się niezmiennym systemem wartości, którego naczelną zasadą jest dobro społeczeństwa jako całości z poszanowaniem właściwie rozumianej wolności jednostki..........
-    Kurwa co za bzdury. – Bolec odłożył książkę na nocny stolik i przyciemnił iluminację w pokoju. – Długo się tam będziesz jeszcze pierdolić w tej łazience?
-    Chcę ci się podobać mój ciupciasku. – W drzwiach pokoju stanęła piękna młoda dziewczyna w skąpej bieliźnie i oparła się ręką o framugę. Bolec pomyślał, że warto było czekać.

Offline

 

#6 2014-05-19 21:29:36

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Re: Epizod III

Użycie pocisku z głowicą jądrową było dla całego świata szokiem. Media na całym świecie pokazywały relacje reporterów z miejsca tragedii. Miasto Ołomuniec i przyległe wsie przestały istnieć. Redaktorzy przeprowadzali wywiady z ocalałymi cywilami i żołnierzami, którzy mieli to szczęście, że w chwili wybuchu nie byli na tyle blisko, by zmiotła ich fala uderzeniowa. Odsłaniali swoje pokryte rozległymi oparzeniami rany i świadczyli o bestialstwie króla Rzeczpospolitej, bo tak  w mediach głównego prohabsburskiego nurtu założono, że to właśnie on wydał rozkaz ataku jądrowego. Propaganda Rzeczpospolitej nie miała szans się przebić do światowej opinii publicznej,  zresztą nikt nie zadawał sobie trudu, żeby usprawiedliwiać słuszne prawo do obrony granic kraju w obliczu zbrojnej napaści na Cieszyn, Skoczów i Ustroń. Siła użytej głowicy nie była najwyższych gabarytów dostępnych w królewskich arsenałach i z taktycznego punktu widzenia jej wybuch był majstersztykiem, który pozbawił Cesarstwo Austriackie na długie miesiące, a może i lata możliwości zaczepnych działań. Zagładzie uległy najbardziej wartościowe jednostki w armii wraz z najnowocześniejszym sprzętem. Stratedzy cesarscy nie mogli wyjść jednak ze zdumienia, w jaki sposób pocisk z głowicą jądrową mógł nadlecieć nad Ołomuniec kompletnie niezauważony przez radary, a więc bez jakiejkolwiek możliwości zestrzelenia go w locie. Zaczęli podejrzewać, że Rzeczpospolita posiada niewyobrażalną tajną broń, której nie zawaha się użyć, jeśli którekolwiek mocarstwo zechce naruszyć jej granice. Przekaz był przerażająco czytelny. Wszystkie mocarstwa zgodnie potępiły Jana V, lecz nikt nie odważy się otwarcie przystąpić do wojny z Rzeczpospolitą, choć zawiązała się nieformalna koalicja dążąca do ustanowienia blokady kontynentalnej Rzeczpospolitej. Wydawało się, że działania utkwiły w impasie, niektórzy ze znawców i komentatorów medialnych zaczęli ten stan rzeczy, gdy ustało prowadzenie jakichkolwiek działań militarnych nazywać „dziwną wojną”. Habsburgowie z nowym, młodym cesarzem Franciszkiem Rudolfem lizali rany, a inne mocarstwa uważnie śledziły wydarzenia w samej Rzeczpospolitej, gdzie rewolucja zaczęła ogarniać coraz większe połacie kraju. Armia dochowała wierności królowi i gorliwi generałowi dokonali nawet kilku spektakularnych akcji pacyfikacyjnych wieszając pojmanych rewolucjonistów na latarniach w Pułtusku, Radomsku, Jaśle i Równym. W końcu po miesiącu oczekiwania na orędzie króla, który od wybuchu wojny nie był widziany, gruchnęła wieść  w całym kraju, że Jan V abdykował nie wyznaczając następcy. Po tym wiele jednostek wojska koronnego przeszło na stronę rewolucjonistów zabijając lub biorąc w niewolę swoich generałów. Monarchistów mordowano i dla przykładu i słusznej odpowiedzi, również masowo wieszani na latarniach. Serca wiernej szlachty krzepiły jedynie pogłoski o wyczynach pewnego niewymienianego z nazwiska rotmistrza husarii, który w tych ciężkich chwilach przebił się ze swoimi kadetami spod Krakowa na samą Litwę, zadając ciężkie straty rewolucyjnej Gwardii Narodowej, która u boku regularnych jednostek rosła w coraz większą siłę. Wojna domowa w Rzeczpospolitej stała się faktem. Rewolucja zawładnęła Polską i Rusią, zaś na Litwie regentem ogłosił się Abelard Chryzostom Zamoyski. 
    W Radogrodzie rada zrewoltowanych stanów powołała do istnienia swój prężny organ wykonawczy nazwany Komitetem Ocalenia Publicznego, którym przewodził młody prawnik Danton, brygadzista Stach Kulej, kupiec Jarema Stadtmuller i Melchior Prażmowski zwany Stochlicą. Gorliwym zaś rewolucyjnym wiceministrem tajnej policji został Bonifacy Zambrowski, który zdobył serca gawędzi na wzgórzu Syberki, przewodząc masowej egzekucji wziętych w niewolę funkcjonariuszy Policji Koronnej i Straży Metropolitarnej, którzy dochowali wierności królowi. Było to już po przejściu ulewnych deszczy z radioaktywnej chmury, która skaziła znaczną część radogrodzkiej metropolii. Rada oraz Komitet Ocalenia Publicznego nie pierwej przeniósł się do zdobytego dla rewolucji Krakowa, nim na ulicach Radogrodu nie było już komu grzebać trupów  ofiar choroby popromiennej. Wszyscy powiadali, że nigdy już nic nie będzie takie jak przedtem. Pospólstwo szukało pomocy bogów w świątyniach, lecz ci milczeli... Wszyscy też zadawali sobie pytania: gdzie jest król? Było bowiem coś w tych wydarzeniach niedorzecznego i niepojętego dla prostych ludzi. Przecież żyli w pokoju w potężnym państwie i nic nie zapowiadało najgorszego, gdy ostatni raz w telewizorach oglądali króla podczas ceremonii otwarcia igrzysk. Społeczne niezadowolenie, rozwarstwienie stanowe i majątkowe wraz z animozjami etnicznymi sprawiały, że w kotle Rzeczpospolitej zawsze bulgotało, lecz wydarzenia potoczyły się tak szybko, że nikt nie był w stanie tego przewidzieć... pod warunkiem, rzecz jasna, że tego nikt zręcznie nie ukartował? Lecz  czy było to możliwe? Któż mógłby zaplanować i realizować podobne szaleństwo?

    Król tymczasem spoglądał zamyślony w krwiste oblicze zachodzącego słońca, siedząc przy tym w głębokim leżaku na jednej z wielu tysięcy podobnych sobie wysepek na Oceanie Spokojnym. W koszulce na ramiączkach i w krótkich, kolorowych spodenkach wyglądał nad wyraz mało poważnie. Obok niego siedział w pozie równie mało nobliwej, acz było to dla niego całkiem powszednie, Jerzy Bolesławski. Obaj panowie, to jest król i jego błazen raczyli się właśnie whisky pitą z tandetnych szklanek, gdy właśnie królewski fotograf Mordimer Kuflik Naumeyer pstryknął im z znienacka kilka zdjęć i właśnie ustawił aparat w tryb nagrywania wideo, gdy Bolesławski wrócił znów, po głębokim przemyśleniu, do zakończonej przed kilkoma minutami rozmowy.
- Nikt dobrowolnie nie zrezygnuje z ciepłej wody pod prysznicem – westchnął.
- Chyba, że nie ma prysznica. - odparł król.
- Nie wyjaśniłeś mi jeszcze tak do końca... królu?
- Mów mi Janku! Przecież jesteś moim błaznem, który ma taki przywilej.
- No więc, Janku nie powiedziałeś mi jeszcze dlaczego w ostatnią podróż życia zabrałeś właśnie mnie?
- Zabrałem też twojego niezbyt mądrego przyjaciela Byczenkę..., bo cóż... miałem pozwolić, żeby was rozstrzelali? Z mojej świty ostał się tylko fotograf, więc dwóch wiernych towarzyszy więcej to prawdziwy skarb. Pominę, przy tym fakt, że dwóch z tej trójki to agenci.
- Masz pewność, że ja nim nie jestem?
- Mam pewność, że nim jesteś. Dlatego z tobą rozmawiam. Jesteś moim błaznem i to jest zabawne – na chwilę zamilknął, lecz po chwili dodał z uśmiechem niemalże ojcowskim – ci którzy mnie wygnali nie mają ludzkich odruchów, z których potrzeba rozmowy z drugim jest najbardziej upragnionym. Ty zaś jesteś człowiekiem i ta pewność mi wystarczy. Przy okazji tutejsza dieta oparta na drobiu i owocach ci posłuży, bo mam wrażenie, że korzystniej byś wyglądał, gdybyś zrzucił trochę wagi.
Te słowa Bolca w równym stopniu zasmuciły, co zaintrygowały. Pomasował się znacząco po brzuchu.
- Wczoraj mówiłeś coś, że zostaniemy tutaj nawet kilka lat.
- To będzie zależało od gościny królowej.
- Królowej? Nie widziałem tutaj żadnej.
- Elka nie zaszczyci nas osobiście, emocje muszą opaść. Niegdyś w Imperium Brytyjskim nigdy nie zachodziło słońce. Trochę im zabraliśmy ich wspaniałych kolonii. Może i dobrze, że zostały im te urocze wyspy, bo może teraz przyszło by nam wylegiwać się w nie tak komfortowych warunkach na skalistym pustkowiu wyspy świętej Heleny mitryjskiej. Założę się, że ta zimna suka teraz się onanizuje na myśl, że w garści ma króla Rzeczpospolitej.
- Nie wtajemniczałeś mnie wcześniej w menadry wielkiej polityki, ale już się, kurwa gubię. Pozwól, że zapytam, jak to możliwe, że dałeś się uprowadzić z własnej stolicy przez Elżbietę Brytyjską?
- Ha! Twój kolega Byczenko nigdy, by o to nie zapytał, bo uznałby to za zbyt dużą zuchwałość...
- Ale ja jestem błaznem, więc mi wolno. Poza tym już od miesiąca oglądamy zachody słońca nad oceanem, a w telewizorni powiadają, że rewolucja w całej Polsce i na Rusi szaleje.
- Wiem. Oglądam na bieżąco. Otóż jeśli chcesz wiedzieć, to słuchaj. Może widzisz we mnie tylko starego, zmęczonego człowieka, ale mi naprawdę zależy na losie moich poddanych. Wiele lat temu, gdy obejmowałem władzę, udałem się do sanktuarium Izydy Częstochowskiej i po wtajemniczeniu w misteria, jako zwykły pielgrzym udałem się do wyroczni. Powiedziała mi, że po wielu latach pomyślności przyjdzie katastrofa i zostanę wygnany, lecz nie zginę na obczyźnie, lecz w swoim kraju, gdy zdołam już odbudować, co inni zburzyli.
- I wierzysz w takie brednie?
Król zgromił Bolca srogim wzrokiem, lecz po chwili kontynuował łagodnym, pobłażliwym tonem.
- Błazen ateista jest cenniejszy niż błazen dewota – zamilkł na chwilę, po chwili ciągnął dalej -  Wiedź, że nie miałem wpływu na to co wydarzyło się po otwarciu igrzysk. To było sprawnie przeprowadzona akcja. Zostałem najpierw odcięty od świata zewnętrznego, później zostałem pojmany we własnych komnatach. Tego nie dokonał nikt z zewnątrz, lecz to była zdrada... choć nie taka zwykła zdrada.
- Może trochę mniej tajemniczo skoro rozmawiamy jak dżentelmeni?
- Nie wszystko jest takie jak się wydaje. Od wielu lat ludzie z tej organizacji prowadzili grę propagandową podważając mój autorytet, przygotowując podatny grunt do tych wydarzeń. Rewolucja zawsze przebiega gwałtownie, lecz droga do niej jest długa. Teraz wiem, że zbyt wiele dałem poddanym. Odziedziczyłem po poprzednikach konsekwentnie przestrzeganą zasadę, że poddanym można zabrać wszystko, lecz należy zostawić wolność słowa. W dobie rozwoju mediów niecenzurowanie żadnych treści w sieci i mediach doprowadziło w końcu do zamieszek w Radogrodzie i tej przeklętej rewolucji, która nie powinna się wydarzyć...
- O jakiej organizacji mówisz?
- Republikanie. Czy to nie dziwne, że ostali się jeszcze ludzie, którzy od 2000 lat walczą o obalenie cesarza, a w przypadku jego braku króla? Wszystko po to, by zaprowadzić ustrój na modłę starorzymskiej Rzeczypospolitej z senatem jako władzą najwyższą? To oni stoją za rewolucją w Polsce i na Rusi.
- Czyżby ta suka Aśka była właśnie jedną z nich?
Król na te słowa się uśmiechnął.
- Ona jest tylko narzędziem, twarzą i rękami.
- I ciałem. W sumie to niezła z niej dupa. Z chęcią bym ją wychędożył jak stary Bachus przykazał, kurwa – Bolec już miał mocno w czubie, po wypiciu kolejnej szklanicy trunku.
- Gdybyś wiedział kim jest ta kobieta...
- Kobita jakich mało.
- Nie jestem do końca pewny, czy ona jest człowiekiem.
Bolec na te słowa się roześmiał, nie podłapując wątku.
- Prawdziwi ludzie to my dwaj, Jasiu. Masz no tutej szklanice i trzymej. Pijemy, kurwa! A jutro mi opowiesz, co ci Izyda Częstochowska powiedziała dokładnie o powrocie z wygnania i o erupcji jądrowej...

Offline

 

#7 2014-05-19 21:51:38

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Epizod III

Król i jego błazen siedzieli tak jeszcze chwilę wpatrzeni w horyzont, gdzie wielka czerwona kula rozgrzanego gazu do połowy nurzała się już w szarym oceanie. Kilkadziesiąt kroków dalej, nad samym brzegiem, Byczenko wziął szeroki zamach swoją bambusową wędką. Obserwował jak przynęta wpada do gładkiej tafli wody. Popołudniem i wieczorem najlepiej brały lucjany – smaczna i niezwykle kolorowa ryba. Uwagę Byka zwrócił mały połyskliwy przedmiot unoszący się w oddali. Patrzył tak chwilę aż zorientował się co widzi.
-    Hej! Hej! Patrzcie tam! – Byczenko podekscytowany wskazał na zbliżający się śmigłowiec. W tej chwili zaczęli też słyszeć charakterystyczny odgłos szatkujących powietrze wirników. Bolec i Janek wstali z leżaków.
-    Co to za maszyna? – Zapytał król.
-    PZL W-12 Rybitwa. To znaczy tak mi się wydaje Wasza Królewska Mość. – Byku interesował się techniką.
-    Skoro jest tutaj polski śmigłowiec, to musi też być lotniskowiec z którego on wystartował. – Zadumał się Bolec.
-    Może nasz pobyt będzie tu krótszy niż myślałem. – Z uśmiechem powiedział król. Bolec spojrzał na Jana V. Nagle przestał on wyglądać jak znudzony turysta. Błazen pomyślał, że patrzy właśnie na kogoś niezwykle ważnego na tej planecie i przeszły go ciarki po plecach.

Kilkadziesiąt godzin później Paweł Byczenko stał na pokładzie polskiego lotniskowca OJW <<Okręt Jego Wysokości>> Bolesław Chrobry, który dzięki pełnej mocy swoich reaktorów atomowych mknął z prędkością 45 węzłów w kierunku wybrzeży Ameryki Północnej. Ubrany był w mundur Prefekta Pretorian w randze generała. Do złotego pasa przypiętą miał szablę. Załoga odnosiła się do niego z szacunkiem ale i sporą rezerwą. Dużo gadano, że na tak ważne stanowisko mianowano właściwie człowieka z nikąd. Byku uśmiechnął się na wspomnienie niepowstrzymanego ataku spazmatycznego rechotu jaki ogarnął Bolca na widok nowej kreacji byłego sierżanta Policji. Ludzie na deku przygotowywali do lotu niewielki bombowiec, którym król miał dostać się do Waszyngtonu. W stolicy imperium Obu Ameryk zaplanowano spotkanie z prezydentem i omówienie wspólnych działań przeciwko Chinom i Wielkiemu Kalifatowi. Prefekt upewnił się, że przygotowania idą zgodnie z planem. W tym czasie odezwał się cichy alarm w jego mobilnym terminalu. Głos w słuchawce przypomniał o zbliżającej się uroczystości. Pamiętał o wcześniejszej rozmowie, jaką odbył z królem. W głowie dudniły mu słowa władcy „Złote naszywki na mundurze nie czynią cię jeszcze dowódcą. Musisz udowodnić sobie i innym ludziom, że jesteś odpowiednim człowiekiem.” Byku postanowił, że zrobi to co należy. Zszedł pod pokład i udał się w stronę kajuty Jana V. Właściwie było to kilka pomieszczeń, na co dzień zajmowanych przez kapitana lotniskowca – admirała Arenda Dicmana. Lokaj dokonał ostatnich poprawek w stroju Króla i za chwilę Byku i Jan V w eskorcie marynarzy udali się w stronę mesy oficerskiej. Wszyscy tam obecni wznieśli prawice w starym rzymskim geście pozdrowienia. Przygotowano tam spory stół konferencyjny, ale ponieważ król nie usiadł wszyscy zebrani też stali. Byli to: Cesarz Franciszek Rudolf (Nieco przestraszony siedemnastoletni chłopiec.), Wicehrabina Maria Ludwika von Roeden (Dla znajomych Joanna – nieślubna córka niskiego rangą austriackiego arystokraty a prywatnie agentka mrocznych sił. Kiedyś osoba znana mało a właściwie nic a w chwili obecnej cesarska protektorka.), Hetman Wielki Konstanty Jaworski (wódz armii Rzeczpospolitej – grubszy jegomość z ogromną karabelą przy pasie), Przeor Wyroczni Częstochowskiej Augustyn Papalica (podpierający się sękatym kijem nadworny wróżbita – bardzo ważna dla króla osoba), Admirał Arend Dicman (kapitan Chrobrego). Nieco na uboczu stał Błazen Królewski Jerzy Bolesławski w towarzystwie Posła Międzynarodowej Federacji Kupieckiej Adama Starskiego. Starski był wcześniej wysokim rangą urzędnikiem FME z Radogrodu a jeszcze wcześniej studiował z Bolcem na jednej uczelni. Poza wszystkimi wyżej wymienionymi była też spora grupa oficerów z Chrobrego oraz amerykańska ekipa telewizyjna, która miała uwiecznić wydarzenie aby potem przygotować materiał dla mediów. Zapanowało niezręczne milczenie, jakby nie wiadomo było co ma się wydarzyć. W rzeczywistości zasadnicze kwestie zostały uzgodnione przez Jana V i jego bratanka Franciszka Rudolfa. Przemówił młody cesarz.
-    To prawdziwa radość widzieć waszą królewską mość w dobrym zdrowiu. Postanowiliśmy zebrać naszych i twoich panie poddanych Panie i udać się do ciebie aby przeszkodzić ci w zasłużonym odpoczynku, gdzie dochodziłeś do sił po niepokojach jakie miały miejsce w twojej ojczyźnie. U bram naszych bowiem stanęli wrogowie ze wschodu i południa, którzy nastają nie tylko na nasze ziemie ale i nasze życie. Padają po kolei twierdze cesarskie i królewskie w Afryce. Straszny los spotkał też siostrzaną prowincję Moskiewską, zniszczoną przez wrogów atomowym ogniem. Próbowano nam wmówić, że to Rzeczpospolita odpowiedzialna była z zniszczenie armii cesarskiej pod Ołomuńcem. Teraz wiemy, że było to zaplanowane zdradzieckie działanie wrogów Rzymu. Dlatego prosimy cię panie (tu chłopiec uklęknął na jedno kolano przed Janem) stań na czele armii, które wspólnie z naszym przyjacielem Prezydentem Obu Ameryk pokonają barbarzyńskie hordy i wyplenią rewolucyjną zarazę. Zjednocz dawne prowincje Rzymu na chwałę jego mieszkańców.
-    Chwała Rzymowi. – Rzekł Jan V i ujął za ręce Franciszka Rudolfa aby ten powstał. – Ukląkłeś jako mój kuzyn a powstałeś jako mój syn. Wspólnie pokonamy teraz każdego wroga a panowaniu Rzymu nie będzie kresu. Od tej chwili nie ma już Rzeczpospolitej i Cesarstwa Austriackiego. Istnieje tylko Rzym. Po mojej śmierci to ty, mój synu (tu zwrócił się do Franciszka) będziesz Cesarzem Rzymu.

Wszyscy zaczęli wznosić gromkie okrzyki i wiwaty. Chwała Rzymowi! Chwała Rzymowi! Ekipa telewizyjna złożyła sprzęt a stewardzi wnieśli tace z poczęstunkiem i kilka butelek szampana.
-    Zapowiadają się złote interesy dla Federacji Kupieckiej. – Bolec nalał szampana Starskiemu.
-    Byłbym ostatnią fałszywą świnią, gdybym nie twierdził, że chodzi o kasę ale tutaj w grę wchodzi coś poważniejszego. Już od jakiegoś czasu współpracujemy z administracją Jana V. Owszem ścierały się tu różne interesy – u nas też ludzie mają różne poglądy. W każdym razie mamy sporo do zaoferowania nowemu państwu Rzym – szczególnie jeśli chodzi o technologie rozwijane przez Fabrykę Mózgów Elektronowych.
-    Już dawno sobie myślałem, że powinienem wtedy wziąć dużo więcej kasy za upozorowanie zgonu tego waszego geniusza. Jak on się nazywa?
-    Erwin Josef... Adam Starski urwał w pół słowa na dźwięk tłuczonego kieliszka.
-    Wybacz mi mój panie moją nieostrożność ale to zapewne ze wzruszenia. – Wicehrabina von Roeden alis Joanna niby przypadkiem potrąciła Jana V aby zwrócić na siebie jego uwagę.
-    Sporo o pani myślałem. – Z uśmiechem podjął nowy władca Europy.
-    Zaszczyt to dla mnie. Mam nadzieję, że w imaginacjach waszej wysokości znalazło się miejsce dla moich nieocenionych talentów.
-    Właściwie to jest tam niewiele miejsca dla ciebie. Tak zresztą jak dla innych zdrajców. – Cesarz Jan spojrzał na swego prefekta. Byku wiedział, że ten moment nastąpi. Błyskawicznie i bez słowa wydobył z pochwy szablę. Wykonana w królewskich kuźniach klinga błysnęła w powietrzu. Dawno już zmarły mistrz kowalski sporządził ten oręż z myślą nie tylko o paradach. Rozmachem swych długich ramion Byczenko ciął od góry. Ostrze weszło od lewego barku i gładko rozrąbało ciało Joanny aż do serca. Ciało upadło na mahoniową podłogę obficie brocząc krwią.
-    Taki koniec spotyka wrogów Rzymu! – Wypowiadając te słowa Byczenko patrzył zebranym w oczy. Wiedział, że teraz raczej nie będzie się spotykał z wątpliwościami co do swoich kwalifikacji.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.lightteam.pun.pl www.odrodzeni-cabal.pun.pl www.ana-with-me.pun.pl www.theo2.pun.pl www.wrs-og.pun.pl