Rzeczpospolita Alternatywna

Radogród

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

#1 2014-01-13 20:31:31

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Część II

Rozdział 1
    Oleg Białowist Martynowicz herbu Kartacze w dniu 5 stycznia 2014 roku pełnił służbę dyżurną w Wydziale Cyfrowego Rozpoznania Operacyjnego w Komendzie Głównej Policji Koronnej Stołecznego Miasta Warszawy. Dochodziła północ, a on już od kilku godzin, bez przerwy ślęczał przy monitorze. Był typowym informatykiem, który nigdy nie poznał jak wygląda prawdziwa policyjna robota na ulicy. Dobrze wykształcony i urodzony szybko awansował w policyjnej hierarchii i od niedawna był kierownikiem zespołu do spraw nienawiści na tle pochodzenia społecznego. Praca zespołu polega tylko i wyłącznie na przeczesywaniu zawartości sieci elektronicznych w poszukiwaniu treści, które są sprzeczne z prawem lub, co jest sprawami największego kalibru, godzą w majestat króla. Zawsze w przypadku napotkania takiej treści, szybko ustalane były dane autora haniebnego wpisu, cyfrowe dane zabezpieczane i informacja o fakcie przestępnym była wysyłana do właściwej terytorialnie jednostki Policji Koronnej, w obszarze której delikwent zamieszkiwał lub aktualnie się znajdował. Opracowane algorytmy komputera automatycznie wyszukiwały dane, do człowieka należała tylko weryfikacja. Białowist był przełożonym nielubianym przez podwładnych, choć nigdy nikomu krzywdy nie zrobił. Miał po prostu zawistny wyraz twarzy, w dodatku wąski nos i grube inteligenckie okulary na nosie. To wystarczyło, by budzić dystans. Nie musiał już sam angażować się w pracę, bo miał od tego ludzi, lecz miał taką naturę skłonną do zamykania się w sobie, jedynie w objęciach panelu multimedialnego, bo z żoną jakoś się nie dogadywał. Już od dwóch lat regularnie natrafiał w sieci na szyfrowane, trudne do rozgryzienia wpisy autora o przezwisku „Maciej Wołoski”. Od wielu miesięcy złamanie szyfru tego autora było dla niego prawdziwą obsesją. Nikomu z podwładnych nie powierzył tej funkcji, było to już dla niego emocjonalne wyzwanie dla własnych ambicji. Chciał jeszcze raz sam zabłysnąć i znów zasłużyć jako jedyny na pochwały, zgarnąć wszystko dla siebie. Nie tylko intuicja mu podpowiadała, że to może być wielka sprawa, lecz także dane świadczące o zainteresowaniu treściami Wołoskiego nie tylko w całej Rzeczpospolitej i krajach zależnych, lecz i na całym świecie. Zwłaszcza w ostatnich dniach zaobserwował prawdziwą eksplozję transferu szyfrowanych danych, w których jedyną złamaną częścią był nagłówek o treści właśnie „Maciej Wołoski”.
    Białowist miał swoje sposoby. Jeszcze na studiach sam opracował program dekodujący treści cyfrowe przesyłane w publicznej sieci przez korporacje handlowe. Było to nielegalne i nielicencjonowane oprogramowanie, lecz nie zawahał się tego używać, by w końcu znaleźć klucz. W tym celu używał swój prywatny panel multimedialny, by w razie kontroli nikt nie mógł mu zarzucić, że dopuszcza się nieprawidłowości. Za to mógł stracić nawet prawo do części trzynastej pensji. Działał więc ostrożnie.
    Gdy dochodziła północ siedział rozemocjonowany. W wydziale nie było nikogo więcej, miał pełną swobodę. Na monitorze jego panelu multimedialnego zaczęły pojawiać się czytelne znaki i algorytm kończył łamanie kodu jednego z plików. W końcu progres dobiegł do stu procent i jego oczom ukazał się tekst wiadomości wysłanej z numeru świadczącego o użytkowniku korporacyjnym z terenu Protektoratu Krymskiego.

Tytuł: „Maciej Wołoski”
Treść: „Wyrok Zaoczny Najwyższego Sądu Kapturowego dla Ziem Koronnych w imieniu Skonfederowanych Stanów Rzeczpospolitej Trzech Narodów Polski, Litwy i Rusi z dnia 21 grudnia 2013 roku w składzie Hetmana Polnego Koronnego Sędziwoja Bracławskiego, Pierwszego Ministra Wielkiej Rady Abelarda Winklera i Marszałka Izby Gminnej Borysa Maszczuka po rozpoznaniu na posiedzeniu w tymże dniu dokumentów świadczących o zbrodni popełnionej wobec Wolnych Trzech Narodów, których ideowym przywódcą pozostaje Maciej Wołoski, prawdziwego miana Maciej Klepka, orzeka:
1.Skazać na śmierć z zachowaniem pozoru zdarzenia losowego Wacława Jana Przewrockiego, s. Jana i Ludmiły z d. Jambor,
2.Skazać na śmierć z zachowaniem pozoru zdarzenia losowego Bogdana Słaby-Warat, s. Marka i Belzeby z d. Mobutu,
3.Skazać na śmierć z zachowaniem pozoru zdarzenia losowego Jacka Ćwiek-Bogdalskiego, s. Euzebiusza i Matyldy z d. Patyk,
4.Skazać na śmierć poprzez rozstrzelanie w miejscu publicznym Pawła Arymanowicza Byczenko, s. Arymana i Beaty z d. Górka.
           
                Uzasadnienie

    Za najwyższą hańbę poczytując zbrodnię popełnioną na Macieju Klepce przez przedstawicieli opresyjnego i totalitarnego królewskiego reżimu w toku bezprawnie zasądzonych tortur z udziałem biegłego lekarza chirurgii Wacława Jana Przewrockiego i dwóch biegłych lekarzy psychiatrów...” 



    Nagle monitor zgasł, a panel multimedialny zaczął buczeć jak szalony. Białowist nie zdążył doczytać do końca. Począł nerwowo stukać palcem o klawisz „wejście” lecz nie dawało to żadnego efektu. Po chwili panel umilkł zupełnie i w ogóle już się nie dał włączyć. Kropla zimnego potu spłynęła po jego licu, a serce zaczęło szybciej bić. Intuicja go nie myliła. Kod, który złamał miał zabezpieczenia i wbudowany moduł autodestrukcji. Od razu zaczął się zastanawiać, czy zabezpieczenia jego panelu są wystarczające, by dla autora tej wiadomości pozostał anonimowy. To nie była banalna gra. Z razu chciał już sięgnąć po aparat videofonu, by łączyć rozmowę z naczelnikiem wydziału, lecz zmiarkował się. Jak, by się wytłumaczył, że złamał kod w prywatnym panelu multimedialnym dzięki nielegalnemu oprogramowaniu? Było to tylko drobne wykroczenie dyscyplinarne i nie wpłynęło by zasadniczo na jego karierę, lecz on był idealistą. Postanowił zaczekać z tym do rana. Zaczął sprawdzać w cyfrowym zbiorze meldunkowym dane, które zapamiętał z orzeczenia wyroku:
1.Wacław Jan Przewrocki, s. Jana i Ludmiły zd. Jambor – zginął w wypadku komunikacyjnym w Olkuszu dnia 24 grudnia 2013 roku,
2.Bogdan Słaby-Warat, s. Marka i Belzeby zd. Mobutu – zginął śmiercią samobójczą w dniu 28 grudnia 2013 roku w Radogrodzie,
3.Jacek Ćwiek-Bogdalskiego, s. Euzebiusza i Matyldy zd. Patyk – zmarł na zawał w dniu 1 stycznia 2014 roku,
4.Pawła Arymanowicz Byczenko, s. Arymana i Beaty zd. Górka.
W miejscu na datę zgonu profilu Byczenki nie było jeszcze daty zgonu, co oznacza, że wciąż żyje. Białowist począł przeczesywać inne bazy danych. Ustalił, że Byczenko jest funkcjonariuszem Policji Koronnej Wolnego Miasta Radogrodu, zaś jego wewnętrzny numer to 315. Długo jeszcze wahał się, czy zadzwonić do niego bezpośrednio, bo wciąż wracała w jego głowie kwestia nielegalnego oprogramowania, którą będzie musiał wyjaśnić. Zamysł nad trzema trupami i czwartym planowanym w końcu zmusiła go do wybrania numeru Byczenki. Tak, jak podejrzewał. Po kilku sygnałach dzwonienia z drugiej strony nikt nie odebrał. Próbował tylko raz. Resztę nocy spędził na próbach uruchomiania swojego panelu multimedialnego. Wszystko na nic, wydawało się, że spaliła się płyta główna. Możne jednak na dysku twardym coś pozostało. Wolał się upewnić i postanowił jeszcze się wstrzymać z informowaniem naczelnika o swoim odkryciu. Rano, gdy skończył służbę spakował panel do skórzanej torby i przerzucił ja przez ramię. Wyszedł na wewnętrzny parking jednostki i skierował się do swojej zaparkowanej Warszawy GTS, wersji sportowej. W głowie kołatała mu się tylko myśl, że w domu wyciągnie dysk i postara się odzyskać jego zawartość. Otworzył samochód na pilot, było już zupełnie widno, już miał otwierać drzwi, gdy nagle przewrócił się bez życia twarzą wprost na beton. Z jego potylicy trysnęła krew z okrągłego wlotu pocisku małokalibrowego. Nie było słychać strzału. Postać w ciemnym płaszczu schyliła się nad drgającym trupem i ściągnęła z jego ramienia torbę z panelem multimedialnym.
    Zwłoki znalazł po dwóch godzinach ochroniarz z prywatnej firmy, która dozorowała parking. Był potem wielokrotnie przesłuchiwany, nikogo nie widział. Kamery też nic nie zarejestrowały. Pech chciał, że zdarzenie miało miejsce w martwym punkcie poza zasięgiem obiektywów. O tajemniczej śmierci zasłużonego oficera rozpisywały się tego dnia wszystkie media. Tym tematem zainteresował się nawet sam król. 6 stycznia 2014 roku podczas pierwszego rozpoznania ustalono, że Białowist kilka godzin przed śmiercią usiłował nawiązać połączenie z numerem 32 78 87 315, który jest numerem służbowym funkcjonariusza Pawła Byczenki. Ponadto na krótko przed tym sprawdzał w cyfrowym zbiorze meldunków dane dla czterech osób Wacława Jan Przewrockiego, Bogdana Słaby-Warata, Jacka Ćwiek-Bogdalskiego i Pawła Arymanowicza Byczenko. W historii służbowego panelu zapisane było jeszcze, że szukał w zbiorze meldunków osób o nazwiskach: Sędziwój Bracławski, Abelard Winkler i Borys Maszczuk, lecz nie odnalazł odpowiadających tym danym profili. Poza tym nie dało się zupełnie odtworzyć tego, czym tej nocy na dyżurze zajmował się Białowist.


Rozdział 2
    1 maja 2014 roku.
    Łódź motorowa dryfowała z wyłączonym silnikiem około 2 mil od wybrzeży Kuby. Była to niewielka, choć zgrabna i szybka, jednostka zaprojektowana do rekreacji i wędkowania. Morze Karaibskie było gładkie, jak słabo pofałdowana kora mózgowa czekoladowej piękności wypinającej do słońca swój goły zadek. Wylegiwała się naoliwiona i błyszcząca na białym ręczniku rozłożonym na wykonanym z drewna tekowego pokładzie. Na rufie siedział Jerzy Bolesławski. Jego raczej średnio umięśnione i mało zgrabne ciało, po dwóch tygodniach spędzonych w tropikach, zaczynało już brązowieć. Miał na sobie lniane szorty i rozpiętą koszulę z palmami, a na głowie słomkowy kapelusz. W prawej ręce dzierżył zatknięte w mocowaniu wędzisko. W lewej ręce trzymał puszkę z piwem, którym co chwila się raczył. Obrazu dopełniało aromatyczne cygaro w ustach. Bolec wybrał zaległy urlop i jego wybór padł na tą gorącą wyspę. Jego kuzyn Andrzej mieszkał tu na stałe i zajmował się handlem artykułami spożywczymi. Zorganizował mu pobyt dlatego wyszło dużo taniej. Kuba była odosobniona geograficznie ale również daleka od polityki wielkiego świata. Spore wpływy posiadała tutaj Międzynarodowa Federacja Kupiecka. Mieszkańcy zajęci byli zarabianiem na turystach i wychodziło im to całkiem nieźle, co potwierdzały statystyki dotyczące poziomu życia. Szczyt wędki najpierw lekko drgnął o potem zaczął się przeginać w dół. Bolec odłożył piwo i mocno uchwycił wędkę obiema rękami. Zaparł się solidnie bo zapowiadało się duże branie. Ryba musiała być spora i zamierzała drogo sprzedać swoją skórę. Zaczęła ciągnąć żyłkę, która ze świstem zaczęła odwijać się z kołowrotka. Bolesławski zwiększył siłę hamowania maksymalnie jak się tylko dało aby nie pękła żyłka. W tym momencie usłyszał dzwonek swojego telefonu, który zostawił obok lodówki z piwem – za daleko aby sięgnąć.
- Dzwoni Byczenko Paweł … dzwoni Byczenko Paweł. - Klepała maszyna.
- Kurwa, tylko nie teraz. - Bolec nie chciał wypuścić ryby.
- Dzwoni Byczenko Paweł...
- Carmen odbierz telefon i powiedz, że zaraz oddzwonię. - Bolesławski zwrócił się do czekoladki ale bez specjalnej nadziei, że go zrozumie. Znała tylko kilka słów po polsku ale wszystkie z zakresu bliskich relacji damsko-męskich.
Carmen zamruczała coś po hiszpańsku i zwróciła do słońca drugi bok swego posągowego ciała. Wkurwiony Bolec przedobrzył z hamowaniem. Żyłka się zerwała. Byczenko nie przestawał dzwonić. Zawiedziony wędkarz podszedł do telefonu.
- Mam nadzieję kolego, że to coś jebitnie pilnego skłoniło cię do zawracania mi gitary na urlopie. - Bolec wiedział, że jego partner z roboty musiał mieć ważny powód.
- Można by to tak powiedzieć. Mamy tu niezły burdel. Wczoraj poszliśmy z chłopakami na browara do baru przy Świątyni Bachusa. Wiesz  gdzie... raz, czy dwa tam piliśmy. Wpadł świr i zaczął strzelać. Pojeb... - Byczence nieco łamał się głos. - Obok mnie siedział Mierzejski... dostał prosto w czerep. Jego mózg zachlapał mi twarz. Pozostali rzucili się na wariata. Zginął podczas próby ucieczki. Za dużo tam było nerwów. Sam rozumiesz. Prokurator był na miejscu. Nie komentował za dużo. Powiedział, że na pewno nie dopatrzy się przekroczenia uprawnień.  Powiem ci tylko, uważam, że ten wariat chciał dopaść mnie. Widziałem to w jego oczach patrzył na mnie tymi swoimi zjebanymi oczami. No i tyle. Robimy teraz przy tym. Na razie niewiele z tego wychodzi. Dzwonię żebyś pilnował swojej tłustej polskiej dupy. Wydaje mi się, że to może mieć związek z tą akcją z 2006 roku – Klepka, Biter i reszta ferajny.
- Może to ma związek a może nie. Jeśli komuś śmierć zapisana to i tak nie można tego zmienić. A jeśli chodzi o dupy to dzisiaj mam zamiar się jedną zająć ale tym razem nie swoją. - Mówiąc to Bolec klepnął czarną Wenus w zadek. Carmen słusznie odebrała to jako zachętę do pogłębienia wzajemnego kontaktu. Odwróciła się przodem i uśmiechnęła się ukazując białe jak śnieg ząbki. Jej biust był jak szarża kawalerii.
- Bolesławski jesteś chujem. Nawet nie zapytałeś się o pogrzeb. Myślałem, że będziesz chciał coś zrobić, pomóc, cokolwiek. - Byczenko był zdegustowany.
- Paweł. Nikomu życia nie zwrócisz i nie da się walczyć z całym światem. Może to jest właśnie chwila, żeby zdać sobie sprawę, że lepiej nie wnikać za bardzo w pewne sprawy. Dopóki zajmujemy się żulami z Fabrycznej jest szansa, że dożyjemy emerytury. - Bolec mówił spokojnie i uważał, że ma rację.
- Tylko, wiesz co, wydaje mi się, że teraz nie da się już nie wnikać. Nie da się udawać, że nic się nie stało. Otrząśnij się człowieku. - Byczenko coraz bardziej podnosił głos.
- Słuchaj, ja wracam do swojego raju a ty rób co chcesz. Zobaczymy się po urlopie.
    Bolec przerwał połączenie i wyłączył telefon. Dość miał na dzisiaj wędkowania. Pomyślał, że wróci do hotelu i pomizia się z Carmen. Wieczorem mógłby wypić parę kieliszeczków rumu w towarzystwie kuzyna, który złakniony był opowieści o „starym kraju”. Czy można chcieć czegoś jeszcze. Jerzy zapatrzył się w ląd, do którego zmierzał. Mówi się, że tam ojczyzna gdzie dobrze. Tutaj właśnie było mu dobrze. Rzeczpospolita z jej megalomanią, wielkimi armiami i bezlitosnym prawem wydawała się zimna i odległa. Radogród, który z jednej strony był pomnikiem potęgi ekonomicznej Korony, z drugiej zaś w swych ciemnych zakamarkach krył nieopisane zło, trwał dalej w swych posadach i świetnie sobie radził bez jednego aspiranta Policji. Jeśli miałby wrócić to chciałby się zająć zwykłymi żulami z Fabrycznej. Tak jak choćby jedna z pamiętnych spraw, gdzie chłopaki pokłócili się na melinie o to, że jeden dodał ziemniaków do fasolki po bretońsku. Drugi się wkurwił i wbił mu nóż w oko. Polityka go nie interesowała. Brzydził się nią. Brudny menel spożywający pod śmietnikiem dyktę był dla niego prawdziwy, szczery i na swój sposób pocieszny. Wielcy panowie, szlachta, elita byli zakłamani i brudni. Bolesławski zadręczał by się tak dalej gdyby nie Carmen. Jej słaby polski uniemożliwiał jej płynne wysławianie się, dlatego za pomocą gestów zakomunikowała swemu towarzyszowi jakież to rozkosze czekają go wieczorem. Taka perspektywa rozgrzewałaby nawet na Islandii a co dopiero na Karaibach.



Rozdział 3

30 kwietnia 2014 roku Tatiana Pałenko przez cały dzień nie mogła zebrać myśli. Krążyła niespokojnie po swej małej kawalerce na osiedlu Młodych Górników i głośno wzdychała. Już przed dwoma laty rozstała się definitywnie z Pawłem Byczenko, lecz tego dnia natrętnie przypominały jej się najpiękniejsze momenty ich związku, który dość szybko i z wielkim żalem rozpadł się jak domek z kart. Dawna Tatiana nigdy nie była osobą dość religijną, lecz prawdziwą duchową metamorfozę przeszła w momencie wycieczki do osmańskiego Egiptu, gdzie u źródła zetknęła się z jedną z najpotężniejszych religii na świecie, czyli kultem Sarapisa, który był również wiodącą religią szlachty w Koronie. Nota bene były to wakacje z Pawłem Byczenko, pół roku przed rozstaniem, lecz on nie podszedł do tego, jak sądziła Tatiana, zbyt poważnie. Bliższe mu były bowiem empiryczne nurty filozoficzne i mądrości Epikura nad duchowe przeżywanie rzeczy dla zmysłów nieuchwytnych. Tak więc z wakacji Byczenko wrócił tylko opalony, a Tatiana duchowo odnowiona. Związała się gorliwą działalnością w miejscowym radogrodzkim Sarapejonie na wzgórzu gołonoskim, czyli w świątyni boga Sarapisa i za najlepsze przyjaciółki przybrała sobie podeszłe wiekiem dewotki. Zerwała z dotychczasowym rozkosznym życiem i po kontuzji łydki postanowiła już nie przeciągać rekonwalescencji, gdyż z jazdy figurowej na lodzie kompletnie zechciała zrezygnować, jako zajęcia niegodnego pobożnej wyznawczyni egipskiego boga. W ciągu  kilku miesięcy była wtajemniczana w kolejne kręgi życia duchowego i czuła, że odnalazła swoją drogę w życiu. Przestała malować usta i dbać o makijaż. Za przyodziewek coraz częściej poczęła zakładać  biały habit do samych kostek. Zupełnie zrezygnowała z ubierania kuszących kusych sukienek i wydekoltowanych bluzeczek. Każdą wolną chwilę spędzała w Sarapejonie lub w kręgu starych dewotek, czy też słuchając „Radia Memfis” i też na tym tle doszło do rozstania z Pawłem, który nie mógł nigdy zrozumieć, co poszło nie tak w relacjach z piękną Tatianą. Wytłumaczył to sobie w prosty sposób, że uległa chorobie psychicznej, która od pokoleń pisana jej była w genach a suche afrykańskie powietrze było tej przypadłości katalizatorem. Sama w sobie choroba psychiczna nie byłaby przeszkodą ich obopólnych relacji, gdyby piękna Tatiana nie zechciała także zrezygnować zupełnie z życia seksualnego, a to już dla Byczka  było o dużo za dużo. Po rozstaniu Byczenko odnowił relacje ze swoją byłą żoną i nadal poszukiwał na boku małolat otwartych na seksualne doświadczenia, zaś Tatiana zaczęła odgrywać coraz istotniejsze znaczenie w „Stowarzyszeniu Oddanych Sarapisowi”.
    Działalność w stowarzyszeniu była też dla Tatiany furtką do wyższych sfer, nie tylko życia duchowego, lecz i społecznego, bowiem coraz częściej na tajemniczych obrzędach spotykała szlachetnie urodzonych, ludzi piastujących poważne urzędy ziemskie, a nawet hrabiów, magnatów i baronów. Nie dziwiło jej zainteresowanie własną osobą, bo choć pochodziła z gminu, wciąż zachowała powab ciała i urok osobisty. Nie uczestniczyła wszak w ceremonialnych aktach seksualnych, niemniej pewnego dnia zainteresował się nią Melchior Wincenty Prażnowski herbu Stochlica, prokurator do spraw mieszczan Prokuratorni Okręgowej Miasta Radogrodu, postać znana i ceniona w kręgu prawników. Wiekiem zbliżał się do pięćdziesiątki, oblicze jego było nijakie i ukoronowane  postępującą łysiną z pojedynczym kosmkiem włosów na ciemieniu. Był bardziej interesującym mężczyzną niż przystojnym i nawet przypadło do gustu jego towarzystwo Tatianie, więc brała udział w zaaranżowanych schadzkach, które organizował pod pozorem wspólnych modłów. Melchior zawsze był taktowny, jego sądy były wyważone i miło zawsze się z nim rozmawiało eks-łyżwiarce, aż do czasu, gdy dwa dni temu, podczas obrzędowej wieczerzy zaczął ją bez ogródek wypytywać o pożycie z Pawłem Byczenko. Najpierw wprawiło ją to w zdumienie, że tak dalece ma czelność ingerować w jej prywatność, później poczuła się zagrożona, że tak wiele o niej wie, bo nigdy mu przecież nic o swoim byłym kochanku nie wspominała.
- Bo wiesz moja droga... - uzasadniał prokurator w świątynnym wnętrzu – wiele jest zawiłości na tym niegodnym świecie. O pewnych sprawach dowiedziałem się nie poprzez ciekawość, lecz z woli boga. Wiesz, że są wyższe cele oraz te zupełnie mało ważne. Jesteśmy małymi ludźmi, którzy biorą udział w czymś naprawdę wielkim. To będzie przełomowa chwila dla wszystkich wiernych bogom. Ja jestem panem na Grzegorzewicach herbu Stochlica, a tyś z gminu, prosta dziewka po szkole elementarnej, lecz nic to dla mnie. Przyjmij proszę ten dar, który niechaj jest dowodem wierności i zaufania – prokurator założył na szyję Tatiany naszyjnik.
- Mówisz do mnie niezrozumiale, Melchiorze. Cóż to oznacza? Czy ja ci się podobam? - Tatiana utkwiła w nim swe piękne oczy, dłonią poczęła gładzić, po wisiorze.
- Podoba mi się twa rytualna czystość, Tatiano, lecz musisz jeszcze czegoś dokonać, być mogła być wtajemniczona w pierwsze misteria. Po tym dopiero ci wyjawię, jakie jest znaczenie tego znaku. - prokurator wskazał wzrokiem na wisior.
Tatiana uniosła go ku oczom i poczęła mu się przyglądać. Być to złote litery „SPQR”.
- To starożytny rzymski znak. Znam go. Powiadają, że posługują się nim ludzie nienawidzący królów.
- To nie jest prawda. Musisz mi zaufać! Na razie musisz tylko wiedzieć, że została zasądzona krucjata modlitewna za oczyszczenie Pawła Byczenko, którego znasz. Nie pytaj o więcej, nie mogę powiedzieć. Możesz się przyczynić do wielkiej sprawy, wiesz przecież, że Sarapis może uzdrowić każdego z choroby nie tylko ciała, lecz i ducha. On cierpi, a ty mu możesz pomóc uwolnić się z katuszy. To wielka sprawa. Dziś w nocy przyjdzie do świątynnej celi, w której zostaniesz zamknięta mnich i będziesz z nim do rana się modlić i odpowiadać na wszystkie jego pytania. On musi poznać Byczenkę, by stać się jak on, poznać jego zwyczaje, by cierpieć jak on i dostąpić zbawienia... jak on... czy mnie rozumiesz?
Oczy Tatiany wydawały się nieobecne.
- Nie. Nic nie rozumiem, lecz ufam tobie Melchiorze Prażnowski panie na Grzegorzewicach.

    Wieczorem po zakończeniu tej rozmowy Tatiana dała się zamknąć w celi i jeszcze przed północą nawiedził ją mnich, którego dziwne obrzędy tyleż ją przeraziły, co równym stopniu zachwyciły. W trakcie rytualnego aktu cielesnego poczuła jakby on swoimi oczami wysysał jej myśli... i  były to oczy Byczenki. Wszystkie te chwile, które przeżyła wraz z Pawłem pojawiły się w jej głowie ze zdwojoną siłą, jakby podstępem wydarte z pamięci... i tylko raz mnich jakby na krótko się rozproszył, dając znak głębokim grymasem na twarzy, dokładnie w momencie, kiedy Tatiana przypomniała sobie, gdy razu pewnego na policyjnej imprezie Byczenko usnął pijany z twarzą w kotlecie, zaś ona puściła się oralnie w męskiej toalecie z Mierzejskim.

    30 kwietnia 2014 roku późnym wieczorem prokurator herbu Stochlica nawiedził Tatianę w jej kawalerce. Powiedział, że wraca z miejsca zbrodni i że czuje się zawiedziony. Był bliski płaczu. Tatiana zaczęła go pocieszać, mówiąc, że wszystko będzie dobrze.
- Wybrałem złego człowieka – mówił – mnich był skalany, musiał mieć nieczyste myśli... coś go musiało rozproszyć. Widać miał nieczystą przeszłość, bo przecież nie ty, moja czcigodna Tatiano... - nagle prokurator zamilkł, jakby uzmysłowił sobie, że powiedział za dużo.
Tatiana wpatrywała się w niego jak obrazek znów nic nie rozumiejąc z jego słów.
- Czy mówisz o tym mnichu, który mnie wczoraj... to znaczy, z którym odprawiałam modły?
Prokurator powstał i przybrał srogą minę.
- Tak! Wpadł w szał i dopuścił się zbrodni na funkcjonariuszu Policji Koronnej... jakiś Mierzejski. Dobrze, że mnich zginął na miejscu... rozstrzelany. Obrzęd się nie udał, bo ten chłopski bękart na pewno nie zrezygnował z oddawania czci Baalowi. Przecież tamtej nocy obrzęd odprawiliście zgodnie ze starożytną ortodoksją?
Tatiana spuściła wzrok.
- Tak. Całą noc odprawialiśmy modły.


Rozdział 4
W dniu 1 kwietnia 2014 roku rano Jakub Maria Bauman z trudem otworzył pogrążone w omdleniu oczy. Jego facjata ugrzęzła w długim włosiu góralskiego dywanu, taniej imitacji baraniego futra. Czuł, że strasznie boli go głowa części potylicznej, zaś dłonie ma związane na plecach. Rozejrzał się po małym pomieszczeniu obitym starannie sosnową boazerią. Odwrócił się na boku i spojrzał w stronę otwartej na oścież toalety, w której ujrzał znajomą sobie kobietę.
- Andżela! - zawołał – strasznie mnie baniak napierdala. Przesadziliśmy z tymi amorami. Czy mogłabyś mnie rozwiązać? A tak właściwie, to gdzie my jesteśmy? Myślałem, że w drodze na Babią Górę nie ma żadnego schroniska?
Piękna kobieta, która akurat myła swoje stopy w umywalce, prężyła swoje smukłe uda i łydki i nawet nie odwróciła swojego wzroku w stronę mężczyzny.
- Muszę ci wyznać, że nie mam na imię Andżela, choć to imię jest nawet zabawne. Kojarzy mi się z moją koleżanką z internatu. Piekła dobre pączki, co nie przeszkadzało jej być całkiem rozchwytywaną tanią kurwą – odparła.
Jakub zaniemówił na czas jakiś, studiując przy tym powabne kształty nagiej kobiety, którą poznał trzy dni temu na wycieczce objazdowej po browarach ziemi żywieckiej.
- To jak masz na imię i o co chodzi z tą absurdalną sytuację? - spytał, usiłując sobie przypomnieć, jak się znalazł w tym pomieszczeniu. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał to szalony seks z Andżelą nad brzegiem strumienia podczas spontanicznej pieszej wycieczki na szczyt babiogórski od strony folwarku zwanego Zawoją. Później był już tylko mrok.
- Mów mi Joanna, choć też ładnym imieniem jest Łucja.
- Nieważne jak masz na imię... wiesz? Przeleciałbym cię znowu! - zarechotał Jakub wpatrzony na obnażone łono niewieście.
- Zachowaj powagę, Żydzie! - odparła pogardliwie – masz do wykonania zadanie!
- Jakie to zadanie?
- Teraz mogę ci opowiedzieć o wszystkim od początku. Jestem uczciwa, lepiej żebyś wiedzieć, że umrzesz za słuszną sprawę.
- Takie pierdolenie to jakaś gra wstępna?
- A czy uważasz, że na tak opasłego Żyda, jakim jesteś, poleciała by tak bezinteresownie tak interesująca kobieta jak ja?
- Hmm...
- Jesteś w błędzie! Łatwo dałeś się uwieść. Taka była moja rola. Wszystko dlatego, że zyskałeś sobie rozgłos w sieci krytycznymi wpisami o polityce społecznej miłościwego króla.
- O kurwa! Jesteś z marszałkowskiego wywiadu?! - Jakub wywrócił oczy na drugą stronę na znak rezygnacji.
- Chodzi o to, że my się z tobą bardzo zgadzamy. Zwłaszcza w tym temacie, w którym argumentowałeś na sieciowych forach dyskusyjnych, że należy systemem Departamentu Moralności Publicznej objąć również szlachtę.
- Tak! I zdania nie zmienię – Jakub popadł nagle we właściwy sobie słowotok – nie mówię, że system jest zły, bo się sprawdza, tylko status szlachty w Rzeczpospolitej jest anachronizmem. Jak król nie pochyli się na zagadnieniem sprawiedliwości społecznej, to dojdzie do tragedii, dojdzie do rewolucji i państwo się rozpadnie. To jest karygodne, że wszyscy prócz szlachty są objęci systemem punktowego wartościowania. Ile ty masz punktów? He? Ja mam ich 520 z tendencją wzrostową, lecz brakuje mi kolejnych 500, by móc kandydować na niższe stanowisko urzędnicze przy burmistrzowskim magistracie lub żeby dostać pozwolenie na posiadanie wędki. Tymczasem każdy szlachcic ma w dupie, to czy jego pies sra na trawnik, bo im się należy, nieważne czy wykształcony, czy też buc po niedzielnej szkółce. Znam wielu takich. Mój przyjaciel z żydowskiej radogrodzkiej diaspory, Mordechaj miał już 1100 punktów i do miejskiego przedsiębiorstwa spraw komunalnych na wakat aplikował i w międzyczasie straż metropolitarna pochwyciła go, gdy sukę swoją na smyczy wyprowadzał... bo sąsiad zadzwonił. Postawili go przed sądem starościńskim za to, że Łajka mocz oddawała na trawnik i sądzili za niszczenie mienia w znacznych rozmiarach w czynie ciągłym, bo się świadkowie znaleźli, którzy orzekli, że suka regularnie zraszała podmurówki zabudowań na osiedlu i tym sprawiła, że w wielu miejscach tynk odpadł. Wyrokiem sądu Mordechaj był ogłoszony winnym i skazany został na banicję do ościennego województwa, karę grzywny w wymiarze rocznych dochodów i degradację w systemie punktowym o 500 jednostek, co do reszty kazało mu plany o piastowaniu urzędu porzucić, choć jest człekiem wykształconym... Nie wspominając jeszcze o przepadku dowodu rzeczowego w postaci suki Łajki poprzez jej zniszczenie, znaczy się uśmiercenie.
- Zaskakujące. - skwitowała Joanna ubierając się przy tym leniwie.
- Kto tu jest głupi? Przecież wiadomo, że suki na podmurówki nie szczają, jeno na płaskie powierzchnie, ale sąd już biegłego do spraw zoologi systematycznej nie powołał. Wiadomo... koszty! A czy szlachcic mógłby swoją sukę tak prowadzać? Ano... im wszystko wolno. Dlatego tak napisałem na forach..., że tak być nie może. Kto tu jest głupi, Aśka? Co? Kto tu jest głupi?
Joannę te pytanie w pierwszym rzucie wybiły z rytmu. Szybko jednak odzyskała rezon poprawiając swoje ponętnie krągłe piersi falujące w dopiero co założonym staniku.
- Jak się jeszcze okaże, że zrobiłem ci bachora i nie będę płacił alimentów, to obniżą mi punktację do 200, co będzie oznaczało, że nawet piwa nie będę mógł kupić w sklepie legalnie. Ale nie martw się! Ja się z tobą ożenię. - kontynuował Jakub, cały czas leżąc związany na podłodze.
- Niestety muszę cię zawieść. Mamy co do ciebie inne plany.
- My?
- Zwróciliśmy na ciebie uwagę ze względu na twoją niewątpliwą sławę w sieci i rozpoznawalną twarz. Stałeś się nieformalnym liderem ruchu na rzecz równouprawnienia i idolem ruchu republikańskiego.
- Że co?
- Może nie jesteś tak sławny jak Maciej Klepka, świętej pamięci, ale to się zmieni, gdy będziesz już martwy. Zostaniesz męczennikiem w słusznej sprawie.
- Co ty pierdolisz, Aśka?
Po tych słowach rozwarły się na oścież drzwi wejściowe drewnianej, górskiej chatynki. W progu stanęło dwóch zakapiorów o wydatnych szczękach właściwych dla cechu rzeźników.
- To jest Ewald i Maurycy. Poznajcie się. Oni cię zabiją! Ale ty się nie przejmuj, będziesz sławny.
- To jakieś żarty?! - Jakub począł szamotać się jak szalony po podłodze, próbując uwolnić się z więzów – Zwycięstwo wymaga krwi i ofiar. W wyzwolonej Rzeczpospolitej będą ci stawiali pomniki. Jak już będziesz martwy podrzucimy twojego trupa we właściwe miejsce, by był odpowiedni odzew. Nie zagwarantuję ci łagodnej śmierci, bo musimy być wiarygodni. Panowie! - zwróciła się do zakapiorów – do roboty!
- Aśkaaa!!! - Jakub wydał z siebie głos rozpaczy na widok zbliżających się mężczyzn śmierdzących dziegciem.
Joanna skierowała się do wyjścia, lecz odwróciła się jeszcze ostatni raz i spojrzała na Jakuba.
- Dobry seks miałam z tobą. Brzydki jesteś, ale znasz się na rzeczy. - rzekła zalotnie, po czym wyszła z chatynki.

Po tygodniu turyści na szlaku górskim odnaleźli zmasakrowane zwłoki. Policja Koronna szybko ustaliła personalia denata. Był to młody żyd z diaspory Radogrodu, Jakub Maria Bauman, student wieczorowej szkoły pedagogicznej. Opinia lekarska była jednoznaczna. Przyczyną zgonu była wielonarządowa niewydolność jako skutek kilkudniowych tortur, to jest przypalania rozgrzanym przedmiotem, obcinania fragmentów kończyn i miażdżenia kości. Oficjalnie sprawa została utajniona i zmierzała w kierunku umorzenia z powodu niewykrycia sprawcy, lecz co jakiś czas do niezależnych mediów przedostawały się niewygodne pogłoski z „wiarygodnego źródła”, że królewski absolutyzm zyskuje coraz bardziej krwawe oblicze i, że to sam król miał zlecić agentom wywiadu zabójstwo niewygodnego blogera. W republikańskim panteonie portret żyda, Jakuba Marii Bauman zawisł obok portretu Macieja Klepki. Na ulicach Radogrodu zawrzało.

Ostatnio edytowany przez Administrator (2014-02-06 18:55:17)

Offline

 

#2 2014-02-08 15:43:33

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Część II

Rozdział 5.
„Czarna Kabała.
Siedziałem na bezkresnej równinie. Widziałem skały, drzewa, źdźbła trawy. Wodziłem oczyma za przelatującymi ptakami. Słyszałem szum wiatru i odgłosy dalekiej burzy.
Doznałem Iluminacji i ogarnął mnie bezgraniczny smutek. Rzeczywistość nie ma najmniejszego sensu. Rzeczywistość nie jest nawet kiepskim żartem, sam bowiem żart nadał by światu sens.
Trzeba przestać szukać znaczenia wszelkich rzeczy. Trzeba akceptować wszelkie znaczenie. Patrzeć wstecz.
Wyznawca Czarnej Kabały jest tylko jednym z elementów rzeczywistości, jeśli założyć że takowa istnieje. Znaczenie poszczególnych jednostek jest realne jedynie przy właściwym punkcie odniesienia. Przy twierdzeniach o całości bytu, poszczególne elementy tracą jakiekolwiek znaczenie.
Wspomnienia dawnych zdarzeń jawią się po latach jakby bardziej odległe niż są w rzeczywistości. Pamięć dawnej miłości, która była tysiące lat temu w innym świecie. Radość i smutek tak odległe jakby nie były nasze. Wszystkie te rzeczy już nie istnieją. Nie istnieje nic, co kiedyś kochaliśmy i nienawidziliśmy. A przecież tylko refleksja o tym, co było,  powoduje że coś czujemy.
Tu i teraz jest tak kruche, dlatego, bo nie mamy czasu aby nad tym się zastanawiać...”

    Bolec siedział na kiblu w pociągu relacji Radogród – Nowy Rzym. Wcześniej, w wagonie restauracyjnym posilił się solidną porcją blin z kawiorem, do których serwowano chłodnik ze zsiadłego mleka z musem truflowo – krewetkowym. Wszystko to zapił wysoką szklanicą litewskiego dwójniaka. Na deser zamówił sorbet rabarbarowy obficie udekorowany kremem z pistacji i kandyzowanej jarzębiny oraz podwójne latte macchiato z wiórkami kokosowymi i cynamonem. Obok papieru toaletowego ktoś zostawił plik ulotek. Bolca rozbawiło to zestawienie. Podniosła filozofia ezoterycznej sekty i sracz w pociągu. Z drugiej strony w innych okolicznościach pewnie nigdy nie przeczytałby tego tekstu. Po zakończeniu lektury wrócił do przedziału, gdzie siedział Paweł Byczenko.
-    Kurwa, mówię ci Byku, jak mi jebło z dupy lawą to nie masz pojęcia.
-    Trzeba było nie żreć jak świnia. Już miałem powiedzieć kelnerce, żeby ci przyniosła koryto. Jak będziesz zamawiał taki drogi szajs, to przez ciebie delegacji nam nie rozliczą.
-    Nie sraj żarem Byku. Raz się żyje. Poza tym widziałem jak gapi się na ciebie ta tłuściutka Irmina z zaopatrzenia. Pójdziesz walniesz bajerkę i wszystko ładnie zaksięguje.
-    Sam sobie wal Irminę.

(Ciąg dalszy nastąpi)

Offline

 

#3 2014-02-08 17:20:41

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Re: Część II

Czekam niecierpliwie na cd

Offline

 

#4 2014-02-14 19:50:10

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Część II

Ekspres pędził z szybkością błyskawicy. Minęli most na Bugu a tory wiodły skrajem Puszczy Brzeskiej, jednego z największych lasów w środkowej Europie, gdzie polowania miał prawo urządzać wyłącznie sam Król. Zaprojektowany przez specjalistów z Książęcej Akademii Technicznej we Wrocławiu pociąg Halny był doskonale wygłuszony. Do wnętrza przedziałów przedostawał się tylko cichy szum, który odpowiedzialny był za to, że wielu pasażerów zapadało w drzemkę. Podobnie Bolec rozleniwiony rarytasami z bufetu przymknął oko i rozmarzył się o legendarnych restauracjach Nowego Rzymu, gdzie kucharze prześcigali się w schlebianiu wykwintnym podniebieniom najwyższych rangą urzędników w Rzeczpospolitej oraz dyplomatom ze wszystkich stron świata. Oczyma wyobraźni widział już podawane przed nim: koreański bibimbap i kimczi, kurczaka w winie z Flandrii, fińskie munavoi i karjalanpiraakaa, kaczkę po pekińsku, wędliny ze Szwarcwaldu, krwiste steki z tura... Wyuzdane kulinarne imaginacje przerwało nagłe szarpnięcie. Pociąg hamował w trybie awaryjnym. Bolec gwałtownie poleciał do przodu i załadowała baniakiem w ścianę przedziału. Uderzenie zostało zamortyzowane przez aksamitne obicie i pomimo że nie doznał poważniejszego urazu pociemniało mu przed oczami. Z głośników wysłuchali komunikatu kierownika pociągu, który przepraszał za chwilowe problemy techniczne. Po kilku minutach udało się Bolcowi i Bykowi zamienić kilka słów z konduktorem. Po zobaczeniu legitymacji służbowych, pracownik kolei poinformował, że samobójca rzucił się pod koła ekspresu. Planowany postój miał trwać około dwóch godzin. Zatrzymali się w szczerym polu. Do najbliższego miasta Brześcia było stąd około 30 kilometrów na zachód. Na wschód tylko lasy i pola przez około 100 kilometrów aż do Nowego Rzymu. Bolec z okna przedziału obserwował ciemną ścianę lasu. Puszcza Brzeska, podobnie jak inne tego typu rezerwaty, była tym co pozostało z Starego Lasu, który porastał kiedyś cały kontynent. To do takiego świata przybyli pewnego dnia przodkowie Słowian. Niektórzy pośród nich nieśli ogień i ostre siekiery i postanowili z lasem walczyć. To oni wyrąbali polany. Założyli pola, osady i stworzyli kraj, taki jakim go teraz widzimy. Byli jednak inni, którzy zauważyli, że w najgłębszych ostępach drzemie wola starsza niż ludzka. Mówiono o Wielkiej Matce, która daje życie. Bez niej byłoby tu tylko pustkowie, gdzie wiatr przegania tumany kurzu. Bogowie, demony, ludzie, zwierzęta wszyscy jesteśmy dziećmi tej samej siły. Każda matka jest nieskończenie cierpliwa i gotowa na każde poświęcenie. Uważają jednak niektórzy, że ten kto daje życie ma prawo je odebrać. Bolec pewnie dłużej by tak się gapił na drzewa gdyby nie hałas policyjnego śmigłowca. Maszyna wylądowała niedaleko. Bolec zastanawiał się dlaczego samobójca postanowił się wpieprzyć pod pociąg na takim zadupiu. Ponieważ sprawa dotyczyła kolei interwojewódzkiej a był to ekspres do stolicy z dużą ilością vipów na pokładzie, to ekipa oględzinowa też będzie starała się wyrobić ekspresowo. Wszystko byłoby spoko, gdyby nie to, że znowu jego żołądek zaprotestował na wprowadzoną do niego różnorodną zawartość. Była to dosyć nagląca kwestia. Bolec pospieszył do najbliższej toalety ale była zajęta. Podobnie było w kolejnym wagonie. Postanowił nie ryzykować i załatwić temat w lesie. Wypruł z pociągu w stronę zarośli jak młoda sarenka. Słyszał jeszcze za sobą głos konduktora, który wzywał do nieopuszczania pociągu ale chęć nienarobienia w majty była silniejsza. Ulga związana z załatwieniem palącej potrzeby trwała do chwili jak Bolec zorientował się, że nie ma przy sobie chusteczek higienicznych ani niczego w tym rodzaju. Miał kilka banknotów o wyższych nominałach ale nie zdecydował się na użycie ich w tak podłym charakterze. Wybór padł na liście rosnącej w pobliżu rośliny. Teraz poczuł, że jego ciało gotowe jest na przyjęcie nowych smakołyków i rozluźniony zapalił papierosa. Stojąc w zaroślach na skraju lasu, obserwował stojący w polu pociąg i ludzi zbierających z torów fragmenty samobójcy. Samemu kilka razy był przy takim zdarzeniu. Rozpędzony pociąg rozbija ludzkie ciało na strzępy. Niektóre fragmenty zamieniają się w aerozol, który różowawą mgiełką pokrywa torowisko. Nic przyjemnego. Dla odmiany Stary Las wydawał się być niezwykle spokojny. Stanowił przeciwwagę dla zamieszania, które robili ludzie. Bolec lubił przyrodę, o ile stanowiła ona źródło pożywienia. Postanowił przejść się kawałek w głąb. Odczuwał niepokój ale jednocześnie coś ciągnęło go dalej i dalej. Mijał strzeliste jodły i modrzewie. Potężne buki piętrzyły nad nim masywne konary. Kila kroków dalej zobaczył lukę w sklepieniu lasu. Monumentalny dąb padł pod naporem wieków. Bolec podszedł do pnia, który był prawie dwa razy grubszy od jego wzrostu. Cielsko giganta przygniotło mniejsze drzewa rosnące w pobliżu. Wyrwane korzenie dębu tworzyły ogromny, ażurowy pióropusz. Bolec stanął na krawędzi wykrotu i zajrzał do środka. Na dnie rozpadliska zauważył błyszczący  przedmiot. Początkowo chciał zejść na dół aby przyjrzeć się temu bliżej ale zdał sobie sprawę, że sporo już zamarudził. Wyjął telefon. Była 17:00. Czas było wracać do pociągu. Nagle zakręciło mu się w głowie. Widocznie uderzenie było silniejsze niż to początkowo sądził. Przed oczami zaczęły mu migać kolorowe płatki i cały świat zaczął się oddalać. Bolec zapadł w głęboki sen.
    Kiedy się ocknął była już noc. Gwiazdy migotały na letnim niebie i ogromny księżyc oświetlał dno dołu, w którym leżał Bolec. W kieszeni marynarki wymacał telefon komórkowy. Na szczęście przetrwał on upadek. Wybrał numer do Byczenki ale w słuchawce usłyszał, że znajduje się poza zasięgiem i że zostanie poinformowany gdy znajdzie się w zasięgu sieci. Potok przekleństw w żaden sposób nie wpłynął na działanie urządzenia. Bolec pomyślał, że będzie musiał się wydostać z dołu i wrócić w stronę torów. Wiedział, że pociągi w pobliżu się nie zatrzymują. Po drodze mijali kilka wiosek. Ostatnia miejscowość przed postojem była oddalona o kilka kilometrów. Tam zapewne uda mu się załatwić jakiś transport do Brześcia, czyli cywilizacji. Zaczął się gramolić na czworakach ale w połowie drogi na górę stoczył się z powrotem na dno dołu. Upadł twarzą w piasek co wywołało kolejny potok najgorszych bluzgów. Plując i prychając zobaczył przed sobą czerwono-złoty błysk. Światło księżyca padało na podłużny przedmiot, zagrzebany w piasku. Przypomniał sobie, że widział tam już coś za dnia. Zaciekawiony zaczął grzebać w piasku.

Niewielka rzecz mieściła się w dłoni. Bolesławski nigdy nie widział niczego podobnego. Patrzył jak zahipnotyzowany a przedmiot zdawał się świecić bardziej niż miałoby to miejsce, gdyby tylko odbijał światło księżyca. Cokolwiek to było musiało być sporo warte.
-    Bolec! Bolec kurwa! Otrząśnij się! - Byczenko już miał wypierdolić koledze z liścia.
-    No czego się kurwa drzesz? - Bolec zorientował się, że siedzi w przedziale ekspresu, za którego oknami z ogromną prędkością przesuwał się krajobraz.
-    Zawiesiłeś się na kilka minut i coś majaczyłeś. Pewnie od tego, że zajebałeś baniakiem.
-    Chyba mi się przysnęło z zamkniętymi oczami, ale już czuję się lepiej. - Bolesławski pomacał głowę ręką ale nie stwierdził niczego podejrzanego.
-    No zobacz już osiemnasta. Wiadomości lecą.
Byczenko włączył telewizję. Monitory znajdowały się po obu stronach przedziału. Prezenter Kanału 9 stał na środku areny Amfiteatru Narodowego. „...Tu, gdzie teraz stoję panuje cisza ale już rozpoczęło się odliczanie do uroczystego otwarcia Igrzysk. Za dwa dni, w niedzielę, dokładnie w południe, na trybunie, którą widać za mną pojawi się Król w otoczeniu dworu. Po łacinie oraz we wszystkich pozostałych językach urzędowych Rzeczpospolitej powtórzy tradycyjną formułę otwarcia. Na ten moment czeka już wszystkich dwieście tysięcy szczęśliwców, którym udało się zdobyć bilety oraz miliony widzów Kanału 9, który będzie dla Państwa transmitował to wydarzenie. Program imprezy oczywiście stanowi najściślej strzeżoną tajemnicę ale organizatorzy zapewniają, że przygotowano kilka zupełnie nowych dyscyplin, które z pewnością zadowolą nawet najbardziej wybrednych kibiców. Na ulicach Nowego Rzymu już panuje wesoła atmosfera i miejmy nadzieję, że nie zepsują tego zapowiadane już wcześniej protesty, tak zwanych obrońców praw człowieka. Policja i służby porządkowe ściągnęły do stolicy dodatkowych funkcjonariuszy, którzy będą czuwali nad bezpiecznym przebiegiem imprezy.”
-    Bolec, będziesz czuwał nad bezpiecznym przebiegiem imprezy, czy może nażresz się jakiegoś syfu i całe Igrzyska przesiedzisz na sraczu?
-    A kto kurwa załatwił, żebyśmy jechali na zabezpieczenie? Widziałbyś Igrzyska jak świnia niebo. Tak poza tym, to byś okno przymknął bo już piździć zaczyna.
Bolec poczuł dreszcz. Zapiął koszulę pod szyję i włożył ręce do kieszeni od marynarki. Prawa ręka natrafiła na mały gładki przedmiot. Powstrzymał chęć wyciągnięcia go i przyjrzenia się temu bliżej. Wiedział co to jest. Zdawał sobie sprawę, że powinien przerazić się faktem istnienia rzeczy, która świadczyła albo o jego poważnej chorobie psychicznej albo była świadectwem czegoś o wiele bardziej niepokojącego. Nie czuł jednak strachu. Pomyślał, że z pewnością jakoś będzie się to dało wytłumaczyć.

Offline

 

#5 2014-03-03 22:31:51

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Re: Część II

Rozdział 6

W Nowym Rzymie czuć było podniosłość chwili. Powiedzenie "Igrzysk i chleba" od stuleci było wpisane w doktrynę królewskiej polityki wewnętrznej. Zewsząd na monumentalnym dworcu z setką kolumn, zwieńczonych bogatymi ornamentami pobrzmiewał gwar podróżnych znamienitych stanów i mnogich języków. Bolec długo stał w głównym holu dworca wpatrzony w marmurowy posąg hetmana Konstantego Ostrogskiego, zwycięzcy Moskali pod Orszą w 1514 roku. Prawą dłonią gładził marynarkę na wysokości kieszeni, upewniając się, że przedmiot, który w niej się znajdował nie zapodział się w tłumie podróżnych podczas przejścia z peronów. Z głębszego zamysłu nad monumentalną budowlą, jak i historią Rzeczpospolitej wyrwał go nieco już ochrypły głos Byczenki.
- Bolec, kurwa, znowu się zawiesiłeś?
Bolesławski spojrzał w kierunku ucieszonego Pawła Arymanowicza. Obok niego stało dwóch mężczyzn w ciemnych, nienagannie skrojonych garniturach i okularach słonecznych na oczach. Ich miny nie wyrażały absolutnie niczego.
- Chłopaki są z Wydziału Techniki Operacyjnej. Wsiedli w Kurozwękach. Mają przewóz w kierunku centrum. Zagadałem, że nas podrzucą. - rzekł Byczenko.
Bolec poczuł przypływ nagłego niepokoju. W odróżnieniu od Byczenki, którego charakteryzowała zbyt duża ufność do otoczenia, od razu poczuł, że coś tu nie gra.
- WTO? Wy też na zabezpieczenie?
Jeden z mężczyzn w garniturze roześmiał się z udawaną szczerością.
- Wszystkich ściągają. Przecież to igrzyska stulecia. Chodźcie, bo nasi już podjechali. - odparł, po czym wskazał ręką wyjście z dworca w stronę podjazdu wyznaczonego dla osobowych automobili.
Bolec czuł się jakoś nieswojo wchodząc do przestronnego wana. Kątem oka zobaczył, że w środku na dalszych miejscach siedzi dwóch mężczyzn w garniturach. Nie zdążył jeszcze dobrze usiąść, gdy poczuł silne zawroty głowy. Zaraz po tym wylądował twarzą w stronę tapicerki pojazdu. Do fotela docisnęło go bezwładne cielsko Byczenki, który wchodził do pojazdu tuż za nim. Przesuwne drzwi wana zatrzasnęły się z impetem.
- Wybaczcie chłopcy naszą bez obcesowość. Trochę was okłamaliśmy. Ci z WTO jechali innym pociągiem. Jesteśmy ze wywiadu marszałkowskiego i musimy szczerze porozmawiać.
Bolec czując postępujące odrętwienie twarzy, które było skutkiem nagłego wkucia w okolice szyi nieznanego środka, czego nawet nie poczuł, wykrztusił tylko jedno pytające słowo.
- Kurwa?
- Musimy porozmawiać, na spokojnie. - agent uśmiechnął się szelmowsko żując ostentacyjnie gumę.
Po tych słowach Bolec odpłyną świadomością do ciemnego lasu, gdzie jako w prawdziwym życiu począł grzebać dłonią w zimnym piachu. Połyskującego, podłużnego przedmiotu już jednak nie mógł znaleźć...

Tęższej postury mężczyzna w nienagannie skrojonym garniturze z wielką uwagą i zaangażowaniem godnym sprawy najwyższej wagi obracał w palcach srebrnego kwartnika. Chwilowa dekoncentracja spowodowała, że moneta upadła na pokryte masą papierzysków biurko. Zatoczyła dostojny okrąg i zatrzymała się, ukazując szczery blask nienoszącej choćby jednej ryski powierzchni ozdobionej wizerunkiem obecnego króla. Jerzy Bolesławski siedzący w skurczonej pozycji obok biurka z rękami skutymi kajdankami poczuł dziwny dreszcz, mówiący, że kiedyś to już przeżywał, zupełnie jak „deja vu”. Paradoksalnie był to bodziec, który sprawił, że poczuł się pewniej.
- Już od wczoraj mnie tutaj trzymacie. Trzeci raz mówię o tym samym i w dodatku nie piszecie żadnych protokołów. Czegoś już zaczynam tutaj nie rozumieć. Podejrzewam, że Byczenko siedzi w drugim pokoju i z równym rozmysłem próbujecie go złamać, żeby powiedział wam coś kuriozalnego, co uznacie za prawdę. Mam jeszcze czwarty raz opowiedzieć jak wyglądał trup Dawida Błałta... świętej pamięci?  - rzekł wbijając wzrok w beznamiętną twarz agenta wywiadu.
Ten obojętnie schylił się po monetę i znów zaczął ją obracać w palcach, po czym odparł spokojnym tonem.
- Mówcie funkcjonariuszu Bolesławski lepiej prawdę o tym, co później było, bo na razie masz opory, by wyznać to, co my i tak wiemy! Nie obchodzi mnie żaden ćpun Błałt ani legendarny już Biter... Zwłaszcza on mnie nie obchodzi. Skręciliście szybko sprawę i wszyscy w Radogrodzie byli zadowoleni, to oczywiste. Zwykłe zabójstwo, szybkie wykrycie i umorzenie, bo sprawca już nie żył. Sztudeli dał nagrodę i można było wypierdalać na urlop na Madagaskar.
- Nigdy nie byłem na Madagaskarze – zaprotestował Bolec, patrząc na srebrnego kwartnika obracanego w palcach przez agenta – co chcesz, żebym wam powiedział? Może sam podasz wersję, żebym mógł się zastanowić, czy ją potwierdzę?
- Hasłem wywoławczym tutaj jest Klepka, o którym opowiedziałeś bardzo zdawkowo.
- Powiedziałem wszystko, co wiem.
Po tych słowach agent wstał gwałtownie i w przypływie gniewu cisnął monetą o ścianę. Ta odbiła się z głośnym dźwiękiem i zatoczyła kilka kręgów na podłodze.
- Coś ci powiem, funkcjonariusz Policji Koronnej – agent pochylił się nad Bolesławskim, tak że ten czuł każdy powiew jego nieświeżego oddechu – to jak wy sobie tam pracujecie w Radogrodzie gówno mnie obchodzi, bo to jest wasz kurwidołek, mikroświat, w którym się kisicie jak warmińskie ogóry. Nic nie wiesz o wielkiej polityce i nawet nie masz świadomości, że otarłeś się o wydarzenia, które mogą zmienić bieg całej ludzkości. Tylko dlatego nikt ciebie ani Byczenki nie zabrał na tortury, bo w gruncie rzeczy każdy z nas uważa was za idiotów, ludzi bez wiedzy i aspiracji, których jedyną ambicją jest comiesięczna stała pensja i odfajkowana codzienna służba, byle szybko do domu...
Bolec na przekór agentowi poczuł ulgę.
- A więc na Byczenkę też nic nie macie. - odparł spokojnie.
Agent zamilkł na chwilę zaciskając zęby, czuł, że powiedział więcej niż powinien. Sięgnął do biurka i wyciągnął kilka fotografii w dużym formacie, rzucił je przed Bolesławskiego na biurko. Ten pochylił się nad nimi. Zobaczył kadry jakby wycięte z miejskiego monitoringu z dużym przybliżeniem ze stratą dla jakości. Przedstawiały młodą kobietę w długim płaszczu idącą korytarzem, następnie schodzącą schodami. Głowę owiniętą miała czarną chustą, jednak poznać można było jej nieklasyczną urodę.
- Poznajesz?
Bolec po przestudiowaniu wszystkich fotografii, odparł.
- Nie wiem kto to jest ani gdzie te zdjęcia były zrobione.
- 1 marzec 2006 roku, godzina 17:14 w Radogrodzie, ulica Fabryczna 19, coś sobie przypominasz?
- Krótko po zabójstwie Błałta. Skąd mam wiedzieć, co to za zdzira?
- Właśnie przez nią tutaj jesteś. Ta kobieta podaje, że ma na imię Joanna. Miałeś już okazję o niej usłyszeć przy okazji tortur Klepki.
- Co więcej mam mieć z nią wspólnego, że mnie tutaj zatrzymaliście?
- Zatrzymaliśmy cię dla twojego dobra, bo bez tego jutro byś zginął niczego nieświadomy, podobnie jak i Byczenko. Mamy informacje wywiadowcze, że ta kobieta jest w Nowym Rzymie i planuje spektakularny zamach podczas otwarcie igrzysk. Celem mają być dwaj funkcjonariusze odpowiedzialni za śmierć pierdolonego męczennika sprawy republikańskiej, Macieja Klepki. Ta dziwka chce zagrać na nosie samemu królowi zabijając w jego obecności funkcjonariuszy na oczach tysięcy ludzi w amfiteatrze i miliardów przed telewizyjnymi odbiornikami na całym świecie.
Bolec z trudem przełknął ślinę ze zdumieniem.
- To potwierdzone dane?
- Pochodzą od pewnego informatora, ale nic ci do tego.
- Mam się bać jednej kobiety?
Agent zaśmiał się na te słowa.
- Wciąż nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Zostałeś wciągnięty do grubej rozgrywki i tak łatwo się już nie wyplątasz. Zapomnij o powrocie do prostych spraw dochodzeniowych i świętym spokoju! Klepka po śmierci stał się symbolem walki z monarchią, Jego sieciowe wypociny zebrali w kilka tomów i czytają to jak święte księgi omamieni fałszywą ideą wolności ludzie na całym świecie. Niektóre sekty uznały go nawet po śmierci za herosa. Wyobraź więc sobie kim dla tych szaleńców są ludzie, którzy zabili ich bohatera! To nie jest tylko jedna kobieta. Za nią stoi dobrze zorganizowane stronnictwo... zawiązali tajną konfederację przeciw królowi...
- Co zamierzacie zrobić, żeby nie dopuścić do zamachu na nas?
- Zdzirę musimy wziąć żywcem. To pewne. Jedyna dla was szansa, by przeżyć, to postępować zgodnie z wytycznymi w nadziei, że dorwiemy ją zanim umrzecie.
- Jak ma być przeprowadzony zamach?
- Tego już niestety nie wiemy.
- Fantastycznie, kurwa! - Bolec aż podskoczył.
- Zajmiecie z Byczenką swoje pozycje podczas ceremonii otwarcia i będziemy czekać. Snajperzy i agenci będą obserwować wszystko dookoła z ukrycia. To już jutro.
- To jest jakieś bez sensu... jak jakiś kiepski film. - Bolec przetarł dłonią spocone czoło, zaraz po tym, gdy agent uwolnił jego dłonie z kajdanek.
- To prawdziwy świat. Terroryści chcą zachwiać powagą monarchii i wywołać rozruchy społeczne. Zrozum, że jesteśmy krok od rewolucji. Jeśli system upadnie, to będziesz pierwszym rozszarpanym przez tłumy. Na równi z Byczenką jesteś uznanym przez nich za winnego śmierci Klepki. Nie masz już odwrotu.

Offline

 

#6 2014-03-23 20:57:50

Nivca

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-13
Posty: 31
Punktów :   

Re: Część II

Rozdział 7. (Przedostatni)

Sobota.
9:30. Pobyt w kwaterze Wywiadu Marszałkowskiego dobiegał końca. Byka i Bolca zwolniono i zwrócono im wszystkie rzeczy. Policjantów zaprowadzono do gabinetu dyrektora oddziału. Powiedział, że nazywa się Wiktor Dobrowolski i tak faktycznie się nazywał. Należał do nielicznej grupy ludzi w tej instytucji, którzy z racji kierowniczego stanowiska występowali oficjalnie.
-    Mam nadzieję, że nie traktowano panów zbyt obcesowo. - Dobrowolski był, jak to się mówi, w dupę uprzejmy.
-    Już kurwa te kajdany to moglibyście sobie darować. Myślałem, że gramy w jednej drużynie. - Byczenko dał upust swej frustracji.
-    Ja również mam nadzieję, że gramy w jednej drużynie. Jestem pewien, że mnie rozumiecie. Bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Czasy są trudne i nikomu nie można zawierzać. Proponuję jednak skupić się na aspektach merytorycznych. Nie wymagam od was żadnych cudów. Działajcie zgodnie z waszymi wytycznymi. W niedzielę macie się zameldować o godzinie 6:00 w Sztabie Zabezpieczenie na Amfiteatrze Narodowym. Tradycyjna odprawa i przedzielenie zadań. Wy zostaniecie wyznaczeni do sektora VI, na przeciwko głównej trybuny. Będziecie mieli za zadanie wtopić się w tłum, wypatrywać, reagować na wszelkie zagrożenia i tym podobne brednie. Jakby nieskoordynowana zbieranina policjantów czy innych strażników miejskich stanowiła skuteczną zaporę dla terroryzmu. Do innych zadań byliście szkoleni i co innego robicie na co dzień. Na tego typu imprezach wy i wasi koledzy prezentujecie się równie dyskretnie co gówno w talerzu rosołu. Poniekąd w tym celu właśnie was się tam posyła. Odwracacie uwagę od prawdziwego zabezpieczenia i to już nasza rola. Dlatego najlepiej, jak z czystym sumieniem będziecie sobie oglądali zmagania na arenie.
-    Mamy tam siedzieć i czekać aż odpierdoli nas jakiś świr. Już raz zostałem obryzgany mózgiem swojego kolegi. - Byczenko wyraźnie nie czuł sympatii do Dobrowolskiego.
-    Bierz przykład ze swojego kolegi, który trzyma mordę na kłódkę i grzecznie słucha. W dupie mam twoje dylematy moralne. Myślałem, że się zrozumieliśmy. Wykonujesz polecenia albo...
-    Albo co, kurwa? Rzucicie mnie na pożarcie lwom na arenie? - Byczenko już podnosił się z fotela ale Bolec złapał go za rękaw.
-    Wystarczy! Kolega chciał tylko powiedzieć, że dla dobra Ojczyzny zrobimy wszystko, co konieczne, nawet z narażeniem życia. Tak przysięgaliśmy.
-    Nie mam zamiaru wciskać kitu, że nic wam nie grozi. - Dobrowolski kontynuował rzeczowym tonem. - Proszę was tylko abyście zrozumieli, że od waszej postawy zależy, czy uda nam się wygrać tą bitwę i przy okazji uratować wasze dupy.
-    Odpoczniemy, pozwiedzamy, odwiedzimy jakiś lokal gastronomiczny a wieczorem pójdziemy ładnie spać do hotelu. Raniutko wstaniemy i zameldujemy się na zabezpieczeniu. - Bolec zakończył zdanie promiennym uśmiechem.
-    Cieszę się, że tak dobrze się rozumiemy. - Dobrowolski także się uśmiechnął, ale jeszcze mniej szczerze niż jego przedmówca.
14:00. Zaprzyjaźnieni funkcjonariusze Wywiadu podwieźli Byka i Bolca do hotelu Gwiazda Imperium. Prysznic, krótka drzemka mogą zdziałać cuda. Policjantom wydawało się, że cała ostatnia przygoda to jakieś katastrofalne nieporozumienie. Postanowili udać się na obiad. Z jednej strony dlatego, że byli głodni (szczególnie Bolec), a z drugiej aby swobodnie porozmawiać. Domyślali się, że w pokoju hotelowym mogą być pluskwy. Byku nawet pozwolił sobie na kilka niewybrednych uwag wypowiedzianych w kierunku, gdzie jak mniemał mogłyby być podsłuchy. Ubrania oraz buty, które mieli na sobie podczas zatrzymania wyrzucili do kosza. W hotelowym sklepie kupili nowe ubrania. Portfele, telefony komórkowe i karty kredytowe zostawili w pokoju. Zabrali tylko gotówkę. Zamówili taksówkę i pojechali do najbliższego Grubego Iwana. Bolec, po ostatnich obstrukcjach spowodowanych wykwintnym jadłem, postanowił nie ryzykować i spożyć coś, do czego jego nie arystokratyczny żołądek był zdecydowanie przyzwyczajony. Po drodze zauważyli, że są śledzeni, co nie było zaskoczeniem. U Iwana zajęli miejsce w głębi sali za filarem, żeby nie było ich widać z ulicy. Standardową restaurację tej sieci nie można by nazwać fast foodem, ale wersja stołeczna robiła wrażenie przepychem. Wystrój utrzymany był w stylu barokowym i ociekał złotem. Zamówili „schabowego w limonii” i pół litra wyborowej. Kiedy opierdolili kotleta i łyknęli parę kielonów od razu poczuli się lepiej. Byku poszedł się wysrać a Bolec rozparł się wygodnie na wyściełanym krześle i palił papierosa. Przypomniał sobie o skarbie, który spoczywał w jego kieszeni. Wyjęty przedmiot mieścił się w dłoni. Była to metalowa figurka – stylizowana postać korpulentnej kobiety. Bolec kojarzył podobne przedstawienia, które nazywano paleolitycznymi Wenus. Ponieważ wytwór był metalowy nie pochodził z epoki kamienia. Co do samego metalu przypominał złoto, być może z domieszką miedzi – w każdym razie nie było widać śladów korozji. Im dłużej przypatrywał się statuetce, tym bardziej nie mógł oprzeć się wrażeniu, że emanuje ona jakimś rodzajem siły. Schował trofeum do kieszeni i zaraz Byku wrócił z klopa.
-    No, co jest kurwa? - Sentencjonalnie podjął Byk. - Jak siedziałem na klopie to sprawdziłem parę rzeczy na swoim tablecie. Z pewnością przeglądali jego zawartość ale...
-    Sam mówiłeś, że mamy wszystkie urządzenia zostawić.
-    Nie sraj Bolec. Nie ma na tej dobrej ziemi kolesia co by rozkminił mojego komputera. Sam pisałem program do ochrony.
-    No jasne. Tak zastanawiałem się nad bieżącymi wydarzeniami. Cała sytuacja nie trzyma się kupy. Wywiad chce złowić grubą rybkę a my jesteśmy przynętą. Na jaką cholerę robaczek na haczyku ma wiedzieć jaka jest jego rola. Mało tego, to nawet lepiej jak jest niczego nie świadomy bo jeszcze gotów coś spierdolić. Przedstawiciele jednej instytucji państwowej zatrzymują ludzi z innej instytucji, zakładają im kajdany, zamykają w celi, kierują groźby karalne a na koniec z rozbrajającą szczerością stwierdzają: „słuchajcie no koledzy planowany jest na was zamach ale my was uratujemy.” Potem puszczają nas wolno: „tylko bądźcie grzeczni i nie ruszajcie się za dużo, bo jeszcze ci źli terroryści w was nie trafią i będzie im przykro.”
-    U nas w firmie mówi się: „tam gdzie kończy się logika, zaczyna się Policja”. Może u nich jest podobnie. Z drugiej strony w tym szaleństwie być może jest metoda. Dobrowolski wie, że byliśmy zamieszani w pojebaną historię z Błautem, Klepką, Łatą i jakąś nieznaną dupą, w której trup ścieli się gęsto. Jedyne osoby, jakie przeżyły to zamieszanie to my i ta super dupcia ze zdjęcia, którą Wywiad chce dojebać. Jaki jest z tego wniosek? Być może wszyscy gramy, jeżeli nie w jednej drużynie, to przynajmniej w tej samej lidze. Co robi Dobrowolski? Odpierdala, z pozoru bezsensowny, cyrk z naszym zatrzymaniem, który w rzeczywistości ma być stwierdzeniem: „patrzcie chuje, ja wiem, że wiecie więcej niż mówicie a poza tym uważajcie bo trzymamy was na muszce”. Wie, że taki myk sprowokuje nas do jakiegoś działania. Czy obawiamy się Dobrowolskiego, czy terrorystów, w każdym przypadku chcemy ratować życie. To doprowadzi go do tych jego terrorystów. Zawsze jak coś może nas znaleźć i rozpierdolić. Przecież kiedyś będziemy musieli wrócić do pracy. - Byczenko zadumał się nad swoimi słowami, po czym łyknął kieliszek wódeczki.
-    Jakkolwiek by nie było, nie uśmiecha mi się nadstawianie mojej tłustej dupy.
-    Pytanie teraz brzmi, czy coś z tym zamierzamy robić, czy tradycyjnie pierdolimy to.
-    Najbardziej logiczne w tej sytuacji wydaje mi się szybkie opuszczenie kraju, ale mało prawdopodobne aby pozwolili nam wyjechać. Mam kuzyna na Kubie. Bardzo ładny kraj. - Bolec rozmarzył się na wspomnienie pobytu na karaibskiej wyspie. - A na poważnie. Jak nic nie zrobimy to obawiam się, że w najlepszym wypadku zginiemy bohaterską śmiercią.
-    A w najgorszym?
-    W sumie to kwestia gustu. Betonowe sandały, potrącenie przez ciężarówkę, przedawkowanie, różne formy samobójstwa.
Siedzieli więc dalej i pili wódkę rozważając różne koncepcje upozorowania targnięcia się na swoje życie. W pewnej chwili Bolec zdał sobie sprawę, że cały czas ściskał w kieszeni swoją Wenus, aż zdrętwiała mu ręka. Opanował go niezwykły spokój a jego myśli, pomimo lekkiego odurzenia słowiańskim trunkiem, zadźwięczały czysto w jego głowie z siłą i ostrością hartowanej klingi z damasceńskiej stali. Zobaczył plany wewnątrz planów. Widział Mojry przędące nici życia dramatis personae. Cienkie pasma zdawały się poruszać i pulsować. Plątały się ze sobą. W pewnym momencie jedna z bogiń o twarzy, która nie wyrażała żadnych emocji, ujęła przędzę i przecięła ją srebrnymi nożycami. Nić zaczęła się rozpadać na drobne strzępy i rozwiała się na wietrze. W chwili, kiedy wszystko stało się dla Bolca jasne obraz zaczął znikać. Cała wiedza, którą posiadł, zdawała się jakby wysączać z jego umysłu, do czasu aż pozostało jedynie jej mgliste wspomnienie. Niewiele, jednak zawsze coś od czego można by zacząć.
-    ...Bolec! Bolec! Obudź się kurwa. Chyba będę cię musiał zaprowadzić do psychiatry.
-    Polej Byczku jeszcze po maluszku. Powiedz mi, czy z tego twojego super, hiper tablecika możesz mnie po tajniacku skontaktować z jednym gościem z Radogrodu? - Bolec zdawał się być mocno podekscytowany.
-    Po co?
-    Musimy ustalić jakieś namiary na naszą znajomą Joannę i dowiedzieć się coś więcej o naszym koledze Dobrowolskim. Któreś z tych dwóch misiaczków chce nas zajebać i raczej nie jest to terrorystka Asia. Mam też pewną koncepcję, gdzie tej loli należy szukać.
-    No Bolec, napij się jeszcze trochę to może wywróżysz nam numery Lotto. - Byczenko nie wydawał się rozbawiony. - Miałem rację, a i Dobrowolski się nie mylił. Ty coś wiesz w tej sprawie, a my właśnie robimy dokładnie to, co oni chcieliby abyśmy robili. Chcesz się skontaktować z terrorystami.
-    Jak mamy z nimi rozmawiać, to lepiej jak będziesz ich nazywał na przykład bojownikami o prawa człowieka a domysły to jeszcze nie jest wiedza. Czy nasza eskorta jeszcze czeka na ulicy – Bolec wychylił się aby potwierdzić czy tak faktycznie jest. - No to zadzwoń proszę ze swojego dojebanego komputerka na Policję i przekaż, że przed naszym Grubym Iwanem stoi granatowy wan, w którym dwóch kolesi najprawdopodobniej sprzedaje narkotyki dzieciakom.
Niedługo podjechał na miejsce patrol Policji Miejskiej. Byku i Bolec w tym czasie akurat wyszli z restauracji i raźnym krokiem udali się w kierunku pobliskiej stacji metra. Zgodnie z założeniem doszło do małego zamieszania, kiedy tajniacy ruszyli za obserwowanymi obiektami. Funkcjonariuszom Wywiadu zajęło chwilę aby przekonać interweniujących policjantów, że jeśli nie chcą zostać wypierdoleni z roboty, to powinni się sami odpierdolić. Ten czas wystarczył aby Byku i Bolec zeszli na stację i wmieszali się w tłum podróżnych. Zaraz podjechał pociąg metra.

18:00. Nasi bohaterowie postanowili się udać do podmiejskiej dzielnicy Białobrzeg. W większości zamieszkiwali tam pracownicy sektora usługowego – ludzie, którzy obskakiwali możnych tego świata. Dawali im żreć, prali ich obsrane gacie, sprzątali marmurowe place, strzygli żywopłoty lub robili im laskę. Tu należy zaznaczyć, że w stolicy praktycznie nie istniała nielegalna prostytucja. Wszystkie panie były zarejestrowane i podlegały ścisłej kontroli Ministerstwa Zdrowia Publicznego. Białobrzeg z pewnością w najmniejszym stopniu nie dorównywał reprezentacyjnym dzielnicom ale, podobnie jak reszta miasta, było tam niezwykle schludnie, wręcz sterylnie. Surowe przepisy definiowały ład architektoniczny, kolor elewacji, wysokość trawnika. Za rzucenie niedopałka lub wyplucie na ulicę gumy do żucia można było trafić do aresztu, nawet będąc szlachcicem – nie wspominając o ujemnych punktach w świadectwie moralności. Koncentrowało się tu również życie rozrywkowe stolicy. Sporo tu było kasyn i nocnych klubów. Złośliwi mówili czasem o Kurwobrzegu choć była to przesada. Dzielni policjanci wynajęli pokój w hotelu Stokrotka. Recepcjonista nie pytał o dowody osobiste. Był przyzwyczajony, że takt i dyskrecja są sprzymierzeńcami jego interesu.
-    Powiedz, jaką masz pewność, że nie ma tu zaimplantowanego jakiegoś programu szpiegującego albo namierzającego? Poza tym skąd wiesz czy samo połączenie nie może być monitorowane?
-    Bolec, Bolec mógłbym ci to tłumaczyć cały dzień a ty i tak byś chuja z tego zrozumiał. Po tej aferze, parę lat temu... Wtedy co odjebałeś Łatę. Pamiętasz, miałem takie dziwne odczyty jak go szukaliśmy. Spędziłem sporo czasu aby dojść o co wtedy chodziło. Problem w tym, że duża część współczesnego komercyjnego oprogramowania ma tak zwane tylne furtki. Standardowy użytkownik nie ma możliwości pokonać zabezpieczenia systemu, ale jeśli zna się tylne wejście można bez pierdolenia uzyskać dostęp. Swego czasu usiłowano przepchnąć ustawę, która producentom software`u nakazywałaby montować takie tylne furtki i udostępniać je administracji państwowej. Zrobiła się afera w mediach i to olali, ale i tak jestem pewien, że na takiej zasadzie to działa. Tak więc podstawa to nie korzystać ze standardowego programu. Drugi temat nazwałem poetycko „włosem w drzwiach”. Widziałem kiedyś taki stary amerykański film szpiegowski. Koleś, jak wychodził z mieszkania to między drzwi a futrynę wkładał włos. Jak wracał, to patrzył czy ten włos tam jest. Jak włosa nie było, to wiedział, że ktoś wpierdolił mu się do mieszkania.
-    No i co się stało? - Zaintrygował się Bolec.
-    Z czym co się stało?
-    No z tym szpiegiem.
-    A nie pamiętam. Zabili go chyba. Zresztą nie ważne. To tylko metafora. Mojego „włosa” nie zobaczyłbyś pod mikroskopem elektronowym, a on nadal jest na miejscu, więc dlatego wiem, że goście z Wywiadu to kompletni lamerzy.
-    Mam znajomego w Radogrodzie. Można powiedzieć, że on też zna się na komputerach. Właściwie to on te komputery robi. Kilka razy wyświadczyłem mu przysługę. Mam nadzieję, że będzie chciał się odwdzięczyć. Pytanie jest tylko takie, czy będziesz chciał nieco unurzać swoje sumienie?
Paweł Byczenko wysłuchał swego drucha ale nie rzekł nic. Wysłali wiadomość do Adama Starskiego z FME. W oczekiwaniu na odpowiedź postanowili pierdalnąć jeszcze jedną butelkę. Czekali długo ale nie było żadnego odzewu. Zrezygnowani położyli się spać.

Niedziela. Dzień otwarcia Igrzysk.
10:00. Poranek przyniósł ból głowy i pragnienie pragnień. Z uwagi na fakt, że Starski nie pisał, nie bardzo mieli koncepcję co dalej robić. Po śniadaniu włączyli telewizor. Z dużym napięciem oglądali relację z otwarcia Igrzysk. Nawet zakładali się na żarty, czy zamach nastąpi a jeśli tak, jak będzie przeprowadzony. Punktualnie w południe na trybunie pojawił się król Jan V. Minuty mijały ale armagedon nie nadciągał

Offline

 

#7 2014-03-28 22:26:28

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Re: Część II

Rozdział 8

Na arenie polała się pierwsza krew... choć co prawda nie była to ludzka krew. Gościnnie występujący torreador z Kastylii ubił kilkoma celnymi pchnięciami szpady ogromnego byka. Cielsko bestii nużyło się nozdrzami w mokrym juchą piachu, a kończyny drgały przedśmiertnym porażeniem. Na trybunach tłum gorliwie oklaskiwał wyprężonego Hiszpana. Operator kamery przez chwilę pokazał oblicze króla. Bił energicznie brawo, lecz jego oczy  były jakby obojętne, a w kącikach ust widoczny był grymas podenerwowania.
Było już grubo po godzinie 14:00, gdy Byczenko w końcu głosowo zmienił kanał telewizyjny.
- Co ty, kurwa robisz? - Bolec aż podskoczył.
- Nudzi mnie to już. Nic konkretnego się nie dzieje... igrzyska.. jak igrzyska. Co to zmieni? Siedzimy tu i przed telewizorem czekamy, aż dojdzie do zamachu na nas w amfiteatrze, gdy nie ma nas w amfiteatrze. Chyba powinniśmy zacząć myśleć, jak pomóc sami sobie, a nie liczyć na kogoś trzeciego. Tak poza tym, to ja już tego zupełnie nie kumam, o co tu chodzi. To jest jakiś absurd... to wszystko, co się dzieje. Nie można już nikomu ufać. Nie wiem nawet, czy mam ufać tobie! - głos Byczenki robił się coraz bardziej łamiący – dlaczego takie gówno akurat mnie musiało spotkać. To jest dziwne. O co cię pytał wywiad? Co im powiedziałeś? Może mnie sprzedałeś, że to wszystko moja wina z tym pierdolonym Klepką? Co?
- Pojebczyło cię Byczenko? - nie krył zdumienia Bolesławski – widzę, że albo musisz szybko wytrzeźwieć, albo wbić klina, bo zaczynasz pierdolić, jak mała dziewczynka. Tak! Siądź i rozpłacz się! Musisz się otrząsnąć, kurwa! Razem jedziemy na tym samym wózku.
- Wszystko się pojebało... cała moja kariera... wszystko – Paweł począł szlochać.
Bolec bezwiednie zawiesił wzrok na ekranie telewizora. Wyświetlany był właśnie satelitarny kanał nadawany z Wiednia, który był utożsamiany jako organ habsburskiej propagandy. Na dole ekranu wyświetlany był gotycką czcionką napis, który Bolec zrozumiał jako „Zamieszki w Rzeczpospolitej”. Już chciał przełączyć na igrzyska, gdy w oczy rzuciły mu się znajome radogrodzkie okolice. Przez chwilę miał wątpliwości, czy to jakiś program historyczny, ale gdy zobaczył bezmiar tłumów na trakcie Hetmana Piłsudskiego wiedział, że pokazane są wydarzenia na żywo.
- O kurwa! - skomentował tylko.
Po tym Byczenko też począł się wpatrywać w telewizję.
- To się dzieje naprawdę? - nie mógł uwierzyć Byczenko.
Austriaccy dziennikarze komentowali na bieżąco mrożące krew wydarzenia w Radogrodzie tłumacząc od czego się to wszystko zaczęło. Bolec rozumiał trzy, po trzy niemiecki bełkot.
- Chyba mówią, że była jakaś pikieta pod Urzędem Miar i Wag – tłumaczył – Straż Metropolitarna do bezbronnego tłumu otworzyła ogień.
- Pikieta? A co to takiego?
- Mówią, że teraz w całym mieście trwają krwawe zamieszki, że wszyscy wyszli po tym na ulice i płoną gmachy urzędów. Mówią, że robotnicza samoobrona zdobyła zbrojownię Straży Metropolitarnej i tłum się uzbroił... Teraz oblegają komendę Policji Koronnej!
Tymczasem dziennikarz i jego operator pokazywali gęstą chmurę czarnego dymu nad miastem, zamaskowanych ludzi na ulicach i bezmiar trupów zalegający na głównym placu w centrum metropolii. Operator pochylił się nad zwłokami kilkuletniego chłopczyka, któremu kula karabinowa rozłupała czaszkę. Po tym relacja przeniosła się do studia, gdzie głos zabrał człowiek w mundurze polowym cesarskiej armii.
- Tłumacz, Bolec!
- Mówi coś o armii... że w imię wyższych wartości, dla obrony ludzi przed krwawym despotą Habsburgowie uratują Polaków i dokonają inwazji korytarzem przez Złotoryję...
- O kurwa!
Bolec zaczął przełączać kanały. Na żadnym polskim, litewskim ni rusińskim nie było nawet wzmianki o wydarzeniach w Radogrodzie, tymczasem wszystkie kanały obcojęzyczne mówiły tylko o jednym... o rzezi w Radogrodzie, czy nawet o wojnie domowej. Tymczasem w relacji z igrzysk król siedział nadal w swojej loży, a na arenie lała się krew gladiatorów. Byczenko począł studiować niezależną prasę w sieci w swoim tablecie i pobladł. Wszystko to się potwierdziło. Już nie tylko w Radogrodzie, lecz również w Krakowie, Lwowie i Tarnopolu trwają zamieszki na masową skalę.
Wtem zadzwonił tablet. Wyświetlił się numer Starskiego. Bolec odebrał połączenie na trybie głośnomówiącym.
- Masz tupet żądać ode mnie pomocy w takiej chwili, ty skorumpowany skurwysynu! Ciekawi mnie tylko, jak chcesz się odwdzięczyć. Do tej pory to ja byłem płatnikiem. - oznajmił na „dzień dobry” Starski, gdy usłyszał głos Bolca. Byczenko tymczasem zmierzył go podejrzliwie okiem.
- Adaś, słuchaj! Jesteśmy dżentelmenami – zaczął niepewnie – po prostu na początek powiedź, co się dzieje w tym pierdolonym Radogrodzie?
- Garstka biedoty przyszła wczoraj z rana manifestować pod urzędem, że im okrojono racje z rozdawnictwa zboża. Imprezę zabezpieczał jeden pluton metropolitarnych i jakiś pojebaniec zaczął strzelać do ludzi. Padło kilka trupów i wydawało się, że na tym się skończy, ale po paru godzinach pod urzędem przez sieć skrzyknęło się 100 tysięcy ludzi, żeby przeciw przemocy protestować i nie uwierzysz... ale do nich też ktoś zaczął strzelać. To była masakra. Głupio sam pytasz... nie wiem, czy ci ufać, ale wiedz jedno, jeśli sam w tym nie bierzesz udziału, to była zaplanowana akcja. To nie jest zwykły tumult. Ktoś ukartował to wszystko, to już jest rewolucja i ludzie żądają głowy króla! To jakiś obłęd!
Nagle połączenie się zerwało i telewizor nagle zgasł. Kropla potu ześlizgnęła się z czoła Bolca i zaczęła spadać w dół. Wtem nagle dał się słyszeć głośny huk i drzwi wejściowe od pokoju rozpadły się z impetem na strzępy. Bolec padł zamroczony obok ciała Byczenki, twarzą zwrócony był w stronę sufitu. Nad sobą ujrzał stojących zamaskowanych komandosów z bronią wycelowaną w jego kierunku. Po chwili zobaczył kątem oka jak zbliża się do niego kobieca postać w czarnym płaszczu. Pochyliła nad nim swój wzrok. Ujrzał jej piękne rysy twarzy.
- Aśka? - wymamrotał, rozpoznając dziewczynę ze zdjęcia.
- Tak możesz mi mówić, bo to ładne imię. - odparła.
- Ładna z ciebie dupa, mam nadzieję, że jesteś też całkiem bystra, na tyle, żeby mi wyjaśnić tę pojebaną sytuację, nim już mnie zabijesz? - wycedził zrezygnowanym tonem przez zęby.
Kobieta uśmiechnęła się ciepło, po czym podniosła spokojnie do góry rękaw Bolca i wstrzyknęła mu do żyły bezbarwny płyn z całej zawartości strzykawki. Bolesławski na długo zapadł w sen.


Z majaków odurzenia Bolca pomału wybudzały powtarzające się te same słowa obijające się echem po rozległym pomieszczeniu.
- Wasza wysokość... wasza wysokość!
Otworzył z trudem oczy. Przez wąskie okno ozdobione więzienną kratą wpadało światło księżyca w pełni. Ujrzał od razu Byczenkę, który zgięty był w pokłonie, zwrócony twarzą w kierunku ciemnego rogu pomieszczenia. Powtarzał cały czas w psychopatycznym zacięciu te same słowa:
- Wasza wysokość, wasza wysokość!
Usiadł i począł lepiej się przyglądać zachowaniu kolegi, pomału dochodząc do siebie. Wtem z ciemnego rogu wyłoniła się postać. Był to mężczyzna, którego brudna twarz pokryta była świeżymi strupami. Z dumnego oblicza pozostał już tylko cień. Bolca przeszły ciarki po plecach, gdyż zrozumiał, że siedzi w celi z królem Janem V, przez niektórych zaliczanego za życia w poczet bogów.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.odrodzeni-cabal.pun.pl www.lightteam.pun.pl www.ana-with-me.pun.pl www.theo2.pun.pl www.benedictus.pun.pl