Rzeczpospolita Alternatywna

Radogród


#1 2014-01-13 20:25:14

Administrator

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-12
Posty: 22
Punktów :   

Część I

"Definicja znacznej ilości"

Zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego Koronnego z dnia 1 marca 2006 roku (IIKK47/05), miarą „znaczności” może być stosunek ilości określonych środków odurzających lub substancji psychotropowych do potrzeb jednego człowieka uzależnionego od tych środków. Jeżeli zatem, przedmiotem czynu jest taka ilość  tych środków, która mogłaby zaspokoić tego rodzaju potrzeby co najmniej kilkudziesięciu uzależnionych, to należy przyjąć, że jest tych środków znaczna ilość.

Rozdział 1   
    Jerzy Bolesławski ps. Bolec z wielką uwagą i zaangażowaniem godnym sprawy najwyższej wagi obracał w palcach srebrnego kwartnika. Chwilowa dekoncentracja spowodowała, że moneta upadła na pokryte masą papierzysków biurko. Zatoczyła dostojny okrąg i zatrzymała się, ukazując, noszący już ślady kilkudziesięcioletniego pozostawania w obiegu, wizerunek króla Stanisława Augusta IV. Król Staś zmarł w 1977 roku i jak wieść gminna niosła, bardziej niż rządzeniem państwem zainteresowany był młodzieńcami z gwardii pałacowej. Ta zresztą namiętność stała się poniekąd powodem jego śmierci, jako jednej z pierwszych ofiar AIDS. Bolec urodził się wtedy, kiedy król zmarł i ta okoliczność stała się fundamentem smutnej refleksji na temat życia i przemijania. W Policji Koronnej Wolnego Miasta Radogrodu pracował Bolec od 10 lat i tyle mu wystarczyło aby czuć się zmęczonym. Z tępym wyrazem twarzy patrzył na biurko niewidzącymi oczami. Zarówno pod względem fizycznym, intelektualnym czy etycznym znajdował się w środkowej części krzywej Gausa dla danej populacji. Wzrost średni, krępej budowy ciała, włosy ciemne proste krótkie, twarz owalna. Znaków szczególnych brak. Rozmyślania o wszystkim i o niczym przerwał głos skutego, na ręce trzymane z przodu, zatrzymanego.
-Szefie. Tą ćwierćzłotóweczkę to by książę podarował. Trzeci dzień idzie jak mnie tu trzymacie. Jak mnie wypuścicie to muszę się napić bo mnie rozpierdoli. - O tym, że gość nie kłamie zaświadczało jego rozdygotane oblicze. Częściowo zasłonięty włosami więzienny tatuaż na szyi, przedstawiający dwa skrzyżowane noże, podobnie jak cała facjata, pokryty był błyszczącymi kropelkami potu. Znak zaświadczał o podwójnej recydywie za rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia - § 210. Biorąc pod uwagę jego wiek, nie więcej niż 25 lat, znaczyło to, że nie próżnował na ulicy.
-Mnie tu kurwa pieniądze z nieba nie spadają. Poza tym skąd wiesz, że ja cię dzisiaj wypuszczę. - Bolec nie mówił tego aby droczyć się z zatrzymanym. Nie lubił nikomu rozdawać swoich pieniędzy i faktycznie nie wiedział czy dzisiaj będzie on zwolniony.
-Ja tak dłużej nie wyrobię. Dostanę apopleksji i zdechnę tu wam. - Menelem telepało ale Bolec nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego zachowanie było w części wyreżyserowane.
-Cały mój problem to, że ja kurwa jestem dla was za dobry. - Z rezygnacją powiedział Bolec.
    Policjant wyciągnął z dolnej szuflady biurka butelkę wódki miodowej. Została tam może niecała szklanka bursztynowego płynu. Przyniosła to kiedyś starsza kobicina, co to „sąsiadu sprawę założyć kciała i żeby inspektorowi rubotu kapku osłodzić”. Wódka,  jak głosiła z dumą etykieta, cieńczona była kowieńskim półtorakiem i niemiłosiernie była przesłodzona. Ta oto jej wada sprawiła, że uchowała się na Policji. Bolesławski jak tylko położył flaszkę przed zatrzymanym, ten oburącz chwycił ją i wydoił do ostatniej kropli.
-Jaśnie Oświecony Książę Panie! Szef mi życie uratował. Niech Daćbóg pana inspektora ozłoci. - Uratowany od fizjologicznej dezintegracji organizm zatrzymanego szczerze wyrażał podziękowanie.
-Jak ty się w ogóle nazywasz?
-Janusz Biter, syn Kazimierza i Antoniny z domu Płowcziw, urodzony...
-Kurwa, pytałem tylko o nazwisko. Lekko poirytował się Bolesławski.
    Nagle do pokoju wpadł rozchełstany Paweł Arymanowicz Byczenko. Prawie dwumetrowe, choć raczej szczupłe chłopisko. Jakiś czas robili już razem w Wydziale IX. Bolec uważał go za w miarę porządnego, choć nieco zbyt uczciwego, funkcjonariusza. Biorąc pod uwagę nazwisko, byłoby dziwne, gdyby do Pawła nie zwracano się per Byku, Byczy, Byk etc.
-Kurwa. Zbieraj Bolec swoje tłuste dupsko. Jedziemy w teren. - Nieco nerwowo, z niezwykle słabo słyszalnym ale jednak ruskim akcentem, wystrzelił Paweł.
-Co ty pierdolisz. Najpierw każesz mi popilnować swojego zatrzymanego, bo niby na chwilę musisz wyjść. Nie ma cie przez godzinę. Nie odbierasz telefonu. A poza tym co z twoim „§ 210”?
-Nu. Chłopa trza zwolnić.
-To na chuj tu siedział trzy dni z czego ostatnią godzinę w moim pokoju. Co ja przez ten czas za robotę nie mogłem się wziąć. - Oburzał się Jerzy.
-Już nie pierdol, że coś byś robił. Rusz dupę. - Mówiąc to Paweł przyłożył wskazujący palec do obudowy kajdanek. Powoli i wyraźnie powiedział OTWÓRZ!. Kajdanki odpowiedziały POTWIERDŹ FUNKCJONARIUSZU BYCZENKO. Po słowie POTWIERDZAM zatrzymany samemu zdjął okowy i podał je policjantowi.
    Szybkim krokiem przemierzali korytarze budynku Komendy Miejskiej Policji Koronnej w WM Radogrodzie. Paweł Byczenko dudnił swoimi wielkim buciorami na przedzie, sadząc siedmiomilowe susy. Usiłując za nim nadążyć maszerował Bolesławski, który swoim zwyczajem bluźnił i przeklinał we wszystkich językach urzędowych Rzeczypospolitej. Uwolniony „§ 210” podbiegał co chwilę i wyrażał swe dziękczynienie tytułując ich raz to Kniaźami, Książętami, Inspektorami Przesławnymi a dalej zaliczając ich w poczet wszystkich panteonów starych i nowych bogów. Mieli tylko drobny przestój przy wyjściu na podziemny parking, kiedy były zatrzymany „zapiszczał” na bramce i Byczenko na szybko musiał odhaczyć go w systemie. Wszystko to przy pełnym oburzenia kręceniu głową Funkcjonariusza Strażnika, który nosił niesławne miano Jebanego Guzikowego. Wsiedli do służbowej nieoznakowanej Warszawy i Byczenko ruszył z cichym szumem elektrycznego silnika. Bitera wysadzili zaraz za automatyczną bramą parkingu. Kiedy stali na czerwonym świetle obok Komendy Bolesławski obserwował w bocznym lusterku postać kryminalisty. Stał tam chwilę i obserwował ich samochód – pewnie zapamiętywał sobie na przyszłość numer rejestracyjny. Jego twarz i poza z pewnością nie wyrażały już wiernopoddańczego uniżenia. Na zielonym ruszyli prosto, szeroką jak lotnisko, Aleją Hetmana Piłsudskiego. Mijali pobudowane w Centrum wieżowce, pomiędzy którymi przedostawały się  ostatnie promienie wczesnowiosennego słońca. Bolca cieszył ten widok bo oznaczał zbliżający się koniec służby.
-Co to był za klient, ten Biter? Teraz tak myślę, że gdzieś go już widziałem. - Bolesławski bezskutecznie usiłował odnaleźć jedną półkę w zawalonym gratami magazynie pamięci.
-Poszukiwany do ustalenia miejsca pobytu za jakieś alimenty. Wpadłem na niego przypadkowo niedaleko Komendy. Przesłuchała go do swojej sprawy ta gruba Iwona z Rodzinnego a ja chciałem go pokojarzyć  do napadu na kantor z listopada ale za chuja nie dało się go do tego przypiąć.
-No to powiedz mi teraz orle, gdzie to mnie wleczesz? Z góry zaznaczam, że jeśli nie chodzi o steki u „Grubego Iwana” to ja wysiadam. - Bolec mówiąc to domyślał się, że to nie chodzi o jedzenie.
-Pamiętasz jak na początku roku zatrzymaliśmy Błauta. Taki jebnięty Żyd. Był podejrzany o udział w pobiciu ze skutkiem śmiertelnym jakiegoś imigranta z Bawarii. Przyznał się, że mu dojebał a potem się okazało, że w tym czasie był na Izbie Wytrzeźwień. Nikt go wtedy nie bił. Wtedy mu mówię: Błaut pójdziesz do domu jak wystawisz jakiś temat. Płakał jak dziecko i po rękach chciał mnie całować. Przysięgał, że nic nie wie... ale się dowie. To od niego miałem namiar na tych dwóch ostatnich dilerów.
-Ja pierdolę! Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że znowu będziemy robić wynik na koksie. Naczelnik nas zajebczy. Już słyszę głos tej Niemieckiej Świni: „jak chcecie zatrzymywać dilerów to przenieście się do wydziału narkotykowego albo najlepiej na szlaban. - Jerzy dokończył naśladując piskliwy głos naczelnika.
-Marudzisz jak zwykle, ale po stówie od łba na konto ci wpłynęło. A poza tym ja mam potrzeby. Wiesz, że Tatiana to kobieta z klasą. Do tego jeszcze żona i dzieciaki to co, mają suchy chleb wpierdalać. - Byczenko miał powody aby walczyć o premię.
    Tatiana Pałenko, utytułowana łyżwiarka figurowa, być może nie była ani mądra ani jakoś wyjątkowo piękna ale jej jazda na lodzie sprawiała, że życie mężczyzny nigdy już nie było takie same. Oczywiście to, co dobre nie może być tanie.
    Było już po zachodzie słońca jak zaparkowali na ul. Fabrycznej, w pobliżu osiedla budynków socjalnych w dzielnicy żydowskiej. Pięciokondygnacyjne bloki z prefabrykowanych elementów, były zamieszkane nie tylko przez gorzej sytuowanych synów Dawida. Spory odsetek stanowili Polacy, Ukraińcy i emigranci ze słowiańskich krajów Austro-Węgier. Pomoc socjalna była dotowana przez Kapitułę Synagogi, a warunkiem jej uzyskania było tylko przepisanie się w Urzędzie Wyznaniowym na Judaizm. Im więcej wiernych tym więcej mandatów w Radzie Miasta. Nie trzeba było nawet strzyc napleta. Bolec, wiedziony przesądem, pomacał tkwiący w kaburze pistolet z wygrawerowaną na zamku inskrypcją „Izydo Częstochowska chroń swego syna”. Nie można by go nazwać fanatykiem religijnym ale pistolet dostał od matki i z tego powodu czuł, że broń go nigdy nie zawiedzie. Weszli w milczeniu do baraku nr 21. Na korytarzu było pusto – nie licząc zajętego jakimś gnatem chudego jak śmierć kundla. Z pierwszego piętra dochodziły przytłumione krzyki kobiety, która jak co dzień winna była tego, że status społeczny jej męża był sporo poniżej jego oczekiwań i to właśnie dlatego musiał on tankować gorzałę i to dlatego żona dostawała wpierdol. Ściany i sufit korytarza oraz zdewastowane drzwi do mieszkań pokryte były graffiti o często frywolnej treści takiej jak np. „Chuj w dupe dupczony” albo „jebać policję”. W powietrzu unosił się zapach domowego ogniska. Była to, w równych częściach, mieszanina przetrawionego alkoholu, dymu tytoniowego oraz zaschniętego moczu. Funkcjonariusze Wydziału IX stanęli po obu stronach obdartych drzwi z nr 5 i Byczenko delikatnie zapukał. Z wnętrza mieszkania nie dochodził żaden odgłos.
Otwórz człowieku! Potrzeba tematu. - Byczenko starał się przydać narkomańskiej autentyczności swojemu głosowi. - No otwórz, kurwa, nie chce brać na kredyt.
-Wchodzisz pierwszy, to twój występ. - Wyszeptał Bolesławski, który jak zwykle, z dwojga złego, wolał aby to nie jemu coś miało się przytrafić.
    Byczenko wyjął z kabury pistolet i delikatnie nacisnął klamkę. Drzwi nie były zamknięte na zamek. Powoli otworzył drzwi. Oboje znali rozkład mieszkania, bo kilka razy już odwiedzali okoliczne baraki. Wszystkie lokale składały się z pokoju z aneksem kuchennym oraz łazienki. W mieszkaniu panował półmrok. Światło przedostawało się z ulicy i z korytarza. Lokatora nie było widać.
-Kolego, jesteś na chacie? - Mówiąc to Byku przeszedł przez pokój i zajrzał do łazienki.
-Zapalę światło. - Oznajmił Bolec i przeszedł w kierunku łóżka, które stało po lewej stronie pomieszczenia, przy oknie. - Chyba znalazłem twojego dilera.
    Pomiędzy barłogiem a oknem leżała na ziemi kołdra, która w odległych czasach swej świetności najpewniej była błękitna. Spod obszczanej i obrzyganej szmaty wystawały nogi. Bolec kopnął w podeszwę buta leżącej osoby. Nie było żadnej reakcji. Założył na lewą rękę lateksową rękawiczkę i pociągnął kołdrę.
-Kurwa to Błaut. - Byku był wyraźnie zaskoczony. - No to teraz masz sprawę dla Wydziału Zabójstw.
-Chyba będziesz mi musiał więcej opowiedzieć o twoim znajomym.
    Dawid Błaut – świętej pamięci informator Policji a prywatnie upośledzony w stopniu lekkim narkoman – spoczywał na prawym boku z rękami za plecami skrępowanymi taśmą klejącą. Obok głowy leżał, najpewniej jego, odcięty język. Raczej nie była to przyczyna zgonu. Zwłoki miały dwa lub trzy dni. Ogólnie krwi było mało. Cała scena była jakby żywcem wyjęta z taniego amerykańskiego filmu sensacyjnego. W Koronie na Litwie ani na Rusi takie rzeczy nie zdarzały się często. Przed przyjazdem grupy oględzinowej znaleźli na umywalce w łazience znaczne ilości białego proszku. Sądząc po zapachu i kolorze amfetamina o dużej czystości. Zbyt dużo, jak na takiego gołodupca jak Błaut.
    Po przybyciu na miejsce grupy Bolec i Byku udali się w stronę Komendy. Pierwsza oczywista oczywistość była taka, że jakiś bonzo nie życzył sobie aby zamykać jego detalistów. Zastanawiający był tylko obcięty język, co było aż nadto wyraźnym sygnałem dla Policji, którą uznawano za skuteczną organizację. Rzeczpospolita z pewnością nie przypominała krajów Europy zachodniej gdzie poprawność polityczna i fałszywe rozumienie wolności obywatelskiej powodowały, że organy ścigania paraliżował strach przed obsmarowaniem przez pismaków. Poza tym nikt nie próbował czegoś o wiele prostszego, czyli łapówy. Z jednej strony, za przyjęcie korzyści, prawo przewidywało karę śmierci w drodze łaski zamienianą na dożywotnie ciężkie roboty ale prawda była taka, że niezwykle trudno było to udowodnić funkcjonariuszowi z dobrą opinią służbową. Do nich nikt z propozycją biznesową nie przyszedł. Informatorzy ginęli, być może nawet i często, ale z reguły topili się w jeziorze Pogoria, skakali z dachów wysokich budynków lub wpadali pod koła rozpędzonych ciężarówek. Załatwiano ich różnie ale zawsze po cichu. Obcięty język był również czytelną informacją dla wszystkich, którzy myśleli by o sprzedawaniu informacji przedstawicielom organów ścigania.
    Sam idiota tj. Dawid Błaut był klasycznym obywatelem świata. Pomieszkiwał na różnych melinach. Pijak, narkoman i drobny złodziej. Miał parę wyroków ale wszystkie za jakieś duperele – głównie wykroczenia, dlatego nie miał implantu lokalizacyjnego. Sprzedawał Bykowi gości za parę złotych, co przeznaczał na alkohol lub koks. Na ulicy Fabrycznej nr 21 miał być klient nr 3. Diler to nazwa robocza, nie było konieczne udowodnienie mu handlu. Aby go uwalić z § 58 wystarczyło aby znaleźć przy nim znaczną ilość narkotyku. Za to była przyznawana nagroda z funduszu motywacyjnego.
    Byczenko i Błaut widzieli się trzy dni wcześniej w Centrum. Informator nie potrafił podać bliższych danych dilera poza ksywą Łata. Podał adres i zaręczył, że na pewno jest tam dużo białego prochu. Ponieważ ostatnie dwa strzały były w dziesiątkę Byczenko nie drążył tematu. Potwierdzeniem miał być sms, który Byku dostał dzisiaj po południu. Wiadomość o treści „DZIŚ WIECZREM” przyszła z automatu w Gettcie. Niepokojące było zdanie sobie sprawy jak łatwo kogoś zwabić w pułapkę. W takiej sytuacji wystarczyłaby przecież mała kostka C4. Policjantów  nikt nie chciał zabić. Przynajmniej na razie.
   
Rozdział 2
    Maciej Klepka ps. Biuletyn był pogodnym z natury, młodym człowiekiem w wieku 22 lat, co oznacza, że na świat przyszedł roku pańskiego 1984 w Parośli na Wołyniu, zrodzony z matki Polki Gabrieli z domu Pigwa i Czarnorusina Zbigniewa, dumnych, wolnych obywateli stanu włościańskiego, którzy po przodkach odziedziczyli kilka hektarów dobrej ziemi wraz z miedzą. Maćko nie był zbyt poważany w wielodzietnej rodzinie, nie tylko z racji wieku, bo jako ostatni na świat przyszedł spośród pięciu braci, lecz tak owoż jeno, że do pracy na polu nie garnął się z równą chęcią, jak do studiowania biuletynów prasowych w wiejskiej podparoślińskiej bibliotece, stąd też od najmłodszych lat miał przydomek, z którego sam był dumny, choć we wiejskiej społeczności uchodził za kogoś gorszego niż człek mianem „pizda” przezwany. I tak wymykał się zawsze przed szkołą i po szkole elementarnej Maćko do biblioteki i spędzał tam długie godziny pogrążony w pismach i księgach rozmaitych, aż do czasu, gdy jako gimnazjalista przyniósł ze szkoły tablet multimedialny, który to jako dziecko gorzej materialnie sytuowane otrzymał w ramach Królewskiego Programu Modernizacji Wsi i Rolnictwa. Od tego czasu za sprawą akcesu do ultra szybkiej sieci radiowej miał dostęp do wszystkich treści, zwłaszcza tych, które go najbardziej interesowały. Można by rzecz, że w każdej dziedzinie miał ponad podstawową wiedzę, lecz najwyżej upodobał sobie nauki społeczne, zwłaszcza historię, w którą zagłębiał się każdego wieczora, nawet, gdy zmuszony przykazem ojca, słał ściółką legowisko maciorze w chlewie. Dzieje starożytne i średniowieczne nie pasjonowały go tak bardzo, jak wspaniała historia rozkwitu Korony i Litwy przełomu XVIII i XIX wieku. Spośród wszystkich postaci historycznych upodobał sobie jednego z trzech największych w dziejach bohaterów, czyli króla Józefa Augusta Poniatowskiego  o przydomku Wielki, którego geniusz wojenny i dyplomatyczny sprawił, że w roku 1792 wojna obronna, którą toczył jeszcze jako książę z Moskalem przerodziła się w ofensywę na bałamutne imperium. Państwo carów, po jeszcze kilku wojnach, w kolejnych latach niemalże się rozpadło i już nigdy potędze Rzeczpospolitej nie zagroziło.   
    Ojciec Zbigniew jednak nie był partnerem w konwersacjach o skutkach i przyczynach historycznych zjawisk i tym podobne dyrdymały starał się wyplenić z młodego umysłu poprzez tęgie bicie Maćka, co najmniej raz w tygodniu. Skutków to nie przynosiło żadnych, więc uciekł się do prostego rozwiązania i razu pewnego roztrzaskał tablet na drobne kawałki. Srodze tego jednak pożałował, gdy później przez trzy dni na targu w Parośli jego facjata wystawiona była pomiędzy dybami, bo dziedzic zaraz się zjawił, który dzierżawę prokuratorską na podległym terenie sprawował i z § 288 za zniszczenie mienia w drodze dobrowolnego poddania się karze, wedle miejscowego prawa, takie wyjście z komplikacji zaproponował. Zagryzł zęby ojciec i zniósł upokorzenie, lecz synowi już nie wybaczył i na nic zdały się tłumaczenia Maćka, że on go przecież nie wsypał za zniszczenie mienia królewskiego, bo to automat tak sam sprawił i instancję karną o tym występku drogą radiową zawiadomił. Zbigniew nie był zbyt biegły w technicznych sprawach, jako posiadacz jeno tytułu ukończenia szkoły elementarnej, więc wygnał Maćka z chałupy i nakazał mu iść precz do ciotki Teresy, która, jako kolejna zakała rodziny, od wielu lat mieszkała w Radogrodzie. Tak więc udał się Biuletyn w podróż życia szybką koleją interwojewódzką i w wieku 16 lat osiadł na stałe w Radogrodzie, gdyż sentymentalna ciocia Terenia wzięła go do swojego socjalnego M3 na ulicy Fabrycznej 36 i nawet robotę ciecia załatwiła w Pałacu Kultury. Praca taka odpowiadała Maćkowi, gdyż w gmaszysku była biblioteka, w której miał słabość do pogłębiania swojej historycznej wiedzy.
    Sześć lat pobytu w Radogrodzie wystarczyło, żeby Maćko czuł się jak mieszczanin. Z dumnie podniesionym czołem chodził ulicami metropolii z nieodłącznym atrybutem, tabletem najnowszej generacji, który już sam sobie kupił. Chodził dużo, automobilów nie lubił, do pracy i z pracy i czasem na przechadzki – zawsze na piechotę prawą stroną chodnika, by nie łamać przepisów ruchu pieszych. Tylko na drugą stronę ulicy Fabrycznej wolał się nie zapuszczać, gdzie z prefabrykatów pobudowane stały wielopiętrowe o nieparzystych numerach bloki mieszkań socjalnych gorszego stanu. Kilka razy dostał po twarzy od tamtejszych osiłków, więc wolał nie ryzykować. Nie był wszak zbyt postawny, sylwetki raczej chuderlawej, a na nosie nosił wielkie elektroniczne okulary. Był bardziej paskudny dla płci niewieściej, niż brzydki. O higienę osobistą jako neofita życia miejskiego skrupulatnie dbał, ale cały czar jego osoby psuł wielki nos i odstające uszy, które to odziedziczył po swym równie szkaradnym ojcu. Alkoholu i narkotyków raczej nie stosował... przynajmniej tak mu się wydawało.
    Dnia tego Maćko zbudził się z ogromnym bólem głowy. Wzrok miał słaby i zapodział gdzieś elektroniczne okulary. Oderwał z trudem lico od szorstkiej wykładziny, ujrzał rozległą plamę wymiocin szeroko rozpostartą na podłodze. Chciał wstać z podłoża, lecz odczuł z razu dyskomfort nasiąkłych moczem gaci. Rozejrzał się dookoła. Znajdował się w jakimś pomieszczeniu, którego nie poznawał. Przez małe okno wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Duszne powietrze mieszało się z odorem moczu i wymiocin. Zakołysało mu się w głowie, gdy próbował wstać i legły znów na podłodze jak długi. Dłonią zmacał okulary leżące nieopodal. Założył je na oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu, które przypominało najgorszego sortu melinę z obdrapanymi ścianami i grzybem na suficie. Kątem oka zobaczył ruch w drugim pomieszczeniu. Coś się poruszyło.
- Kto tam? - spytał drżącym, przestraszonym głosem, bowiem zupełnie nie pamiętał jak znalazł się w tym dziwnym miejscu.
Po tych słowach w drzwiach drugiej izby, w cieniu pojawiła się sylwetka młodej kobiety.
- W końcu, kurwa, się zbudziłeś, chłopaku. - rzekła słodkim, dziewczęcym głosikiem.
- Kim żeś jest? Nie poznaję cię. - Maćko wzrok wytężył.
Kobieta zbliżyła się do niego. Jego oczom ukazała się jej postać w pełnej okazałości. Miała długie, zgrabne nogi zakończone nieprzyzwoicie wysokim obcasem. Zaś jej uda w samej tylko górnej części zakryte były cienką halką, która wiła się figlarnie wokół jej szczupłej kibici, by krągłości dojrzałych piersi podkreślać i zwieszone cienkim sznureczkiem z nagich ramion obnażać, co należy, by zmysły rozbudzać. Biuletyn począł odruchowo studiować prześwitującą strukturę jej odzienia, próbując ustalić, czy efekt to jeno taki wizualny w pół mroku, czy też faktycznie ona nie ma pod halką bielizny.
- Mów mi Łucja... - hmm... albo nie! Mów mi Joanna, to ładne imię – zamyśliła się chwilę, lecz poirytował ją tępy wzrok Maćka skierowany w jej dekolt – masz fajkę? - spytała.
Że co? A tak. To znaczy nie. Nie mam. Nie palę - Maćko po tych słowach usiadł pod ścianą i próbował zebrać myśli. Jedyne, co pamiętał, to że raczył się kwasem chlebowym ważonym na spirytusie w oberży „Pospolitej” w towarzystwie swojego kolegi ciecia, Krystiana Jakowlewa alias Baryła, Rusina z zielonej dzielnicy zwanej Błędowem – gdzie ja jestem? Co to za miejsce? - spytał w końcu.
- Wszyscy jesteście tacy sami. Pić, ćpać i dupczyć, kurwa, a jak przychodzi, co do czego, to nic nie pamiętacie. Ocknij się z tego letargu, chłopaku, bo nie chcę tu siedzieć do rana. Fabrycznej 19 nie poznajesz? No tak, jesteś lekko ślepawy. - zbulwersowała się Joanna. Podeszła do obleśnej, rozpadającej się sofy i już chciała na niej usiąść, gdy zobaczyła w ostatniej chwili leżący na siedzisku tablet. Podniosła go i rzuciła Maćkowi, po czym usiadła zarzucając uroczo nóżkę na nóżkę.
Maćko już nie spostrzegł tych powabnych widoków w pełnym już świetle zachodzącego słońca, gdyż skupił się na tablecie. Chwycił go prawicą i aktywował dotykowy ekran. On razu w oczy rzuciła mu się data i godzina: 1 marca 2006 roku, 17:12.
- O kurwa! - skomentował, choć nie miał w zwyczaju używać słów tak plugawych.
- Doszedłeś już? - zachichotała dziewczyna.
- Jak to możliwe? Nie może być. Przecież byłem z Krystianem na kwasie 26 lutego wieczorem. To było trzy dni temu. Co się stało? Nic nie pamiętam. Jak długo tu leżałem?
- Jakieś pół dnia... czy ja wiem?
- A wcześniej?
- Skąd mam wiedzieć. Przysłał cię Łata...
- Kto?
- Głupi jesteś?
- I co było?
- Z ciebie pożytku nie było, ale Łata mi to wynagrodzi – rzekła z zalotnym uśmiechem - dziwne, że jesteście kumplami, jakoś do siebie nie pasujecie, ale co mi tam do tego. Nie wpierdalam się w życie ludzi lepszych niż ja.
- Ale ja nie znam żadnego Łaty. - Biuletyn począł wytężać szare komórki, lecz nie był w stanie sobie nadal nic przypomnieć.
- Nie bierz tyle kwasu. Ja wychodzę! - Joanna wstała i wdziała zgrabnie czarny, długi płaszczyk. Głowę owinęła ciemną chustką, kryjąc długie, lśniące włosy.
- Nie biorę kwasu. Piję tylko... chlebowy. Nie wiem, co mi odbiło, żeby z Krystianem pić tego sikacza kropionego spirolem.
- Nie znam żadnego Krystiana, ale to nawet zabawne imię – odparła i skierowała się do wyjścia.
- Zaczekaj!
- Po co? Zrobiłam swoje. Dług wobec Łaty spłaciłam pilnując twojego obrzyganego ścierwa, kurwa. A właśnie! - sięgnęła ręką do torebki i wyciągnęła sakiewkę. Rzuciła nią w Maćka, ten ją z trudem złapał. Zabrzęczały monety - To twoja zapłata. Pozwoliłam sobie zabrać napiwek za usługę, chyba nie masz nic przeciwko?
Maćko otworzył sakiewkę. Jego oczom ukazało się co najmniej 30 królewskich złotych marek, zwanych kolonialnymi, których wartość przewyższała jego roczny dochód.
- Ale za co ta zapłata? - spytał, lecz odpowiedział mu już tylko oddalający się dźwięk obcasów Joanny stukających rytmicznie w posadzkę korytarza. W pomieszczeniu wciąż jednak pozostał słodki zapach jej perfum, który szybko jednak zaczął ustępować pod naporem odoru moczu i wymiocin.
- Co za babka! - Maćko wciąż był pod wrażeniem dziewczyny. Uświadomił sobie, że nigdy nie widział na żywo tak pięknej kobiety i to tak blisko i w dodatku ona do niego mówiła i na niego patrzyła. Sam ten fakt już był niezwykły i dla jego osoby doniosły. Chciał za nią wybiec na korytarz, lecz niemocą odrętwienia spętały się jego kończyny i znów legł na podłodze. Przy każdej próbie podniesienia się jeszcze przez kolejne dwie godziny lądował na podłodze wskutek silnych zawrotów głowy. W końcu jednak zdołał złapać pion i wyjść na korytarz chwiejnym krokiem.
- Żeby taki kac po kwasie chlebowym? - nie mógł sam uwierzyć. Zbyt wiele się tego dnia wydarzyło. Kwestia ciężkich złotych monet, które dzierżył w kieszeni mniej go zajęła niż wyryta w pamięci zalotna postać Joanny. Idąc korytarzem baraku nie przykuł uwagi sobie podobnych brudnych lumpów. Wciąż kołysząc się wyszedł na zewnątrz, było już zupełnie ciemno. Skierował się w stronę ulicy, lecz zatoczył się znów na parkingu w stronę baraku numer 21. Tam wpadł na jakąś mroczną postać.
- Spierdalaj obwiesiu! - dał się słyszeć donośny głos.
- O przepraszam. - odparł odruchowo.
- Spierdalaj mówię, bo ci z prądu jebnę!
Wtedy Maćko ujrzał, że postać ta, to sylwetka umundurowanego funkcjonariusza pionu prewencji Metropolitarnej Straży. Dookoła zobaczył też innych mundurowych, a nawet funkcjonariuszy Policji Koronnej, grodzących taśmą wejście do baraku numer 21. Odwrócił się na pięcie i czym prędzej oddalił w stronę kamienicy numer 36, gdzie czekała już na niego stroskana ciotka Terenia, która była mu niczym matka. Słyszał jeszcze za plecami rzegotanie starych bab, że to ponoć zabił ktoś Wacława, Fitgerarda lub Mordechaja poprzez oberżnięcie mu korpusu od innych części ciała i, że Policja Koronna teraz będzie oględzinować, dochodzenia wszczynać i sprawcy szukać.
- Nigdy więcej nieparzystych! - rzekł do siebie mając na uwadze to dziwne doświadczenie. Baraki zwłaszcza pod numerami 19, 21 i 23 cieszyły się najgorszą sławą, gdzie żaden lokator nie ma meldunku i każdy gnieździ się na dziko zajmując pustostan lub zwyczajnie wypędzając wcześniejszego użytkownika.
    I jeszcze jedna tylko rzecz nie dawała spokoju Maćkowi, aż do momentu, gdy zapadł w głęboki sen na swoim tapczanie. Śliczną twarz Joanny widział w pamięci, gdy tylko zamknął oczy. Na jej smukłej szyi zawieszony był złoty wisiorek, litery „SPQR” - symbol republikańskich terrorystów, który zakazany jest w krajach, gdzie panują Habsburgowie.

Rozdział 3
    Na drugi dzień po odnalezieniu Błauta o godzinie 7:30 odprawa w Wydziale IX przebiegała według utartego schematu. Naczelnik Josef Studeli (wśród „przyjaciół” - Niemiecka Świnia), swoim piskliwym głosem, rozpoczął od przedstawienia bieżących zdarzeń by następnie przejść do meritum czyli statystyki. Założenia, mierniki, słupki i wykresy były ważniejsze niż zabójcy i ich ofiary. To, że w ogóle ktoś zajmował się ściganiem bandytów działo się jakoby przez przypadek. Odprawa zakończyła się tradycyjnym przypomnieniem, że fakt nie wykonania założeń wiązał się będzie z najdalej idącymi negatywnymi konsekwencjami służbowymi.
-No to do roboty! Byczenko i Bolesławski na momencik proszę zostać. - Studeli miał przyklejony do ryja ironiczny uśmiech. - Rozmawiałem z Wielmożnym Imć Panem Komendantem na temat wczorajszego zgonu z Fabrycznej. Chciał to dać do Przestępczości Zorganizowanej ale przekonałem go, że na razie mamy tylko zabójstwo i nie ma co robić z pizdy jeziora. Sprawę oczywiście dostaniecie wy. Rozjebaliście gówno, to teraz sobie róbcie. Dodam tylko, że Komendantowi Jegomości przekazałem, iż na życie swoich matek przysięgliście, że dorwiecie zabójcę. Komendant zaś stwierdził, że ceni sobie pewność siebie ale fałszywej arogancji po prostu nienawidzi. Wspominał, że gubernator  Madagaskaru ma wakaty w Straży Kolonialnej. - Ostanie słowa naczelnika płynnie przeszły w salwę piskliwego rechotu a ten z kolei w atak spazmatycznego kaszlu ugaszony głębokim zaciągnięciem się dymem z nerwowo odpalonego papierosa.
-Majorze Studeli powinien pan rzucić palenie. - Z fałszywą troską podjął Byku. - Mój kuzyn Wołodia to dostał od tego raka szczęki i amputowali mu połowę twarzy. Odżywiał się potem przez taką rureczkę...
-Wypierdalać!!!. - Studeli klął jeszcze coś po niemiecku ale znowu przerwał mu kaszel.
    W oczekiwaniu na wyniki sekcji zwłok i raport pooględzinowy Policjanci dokonali sprawdzeń w dostępnych bazach danych. Pod adresem Fabryczna 21/5 ostatnim razem lokator był zameldowany 3 lata temu. Była to starsza pani, której się zmarło. Od tego czasu formalnie nikt się tam nie rejestrował. W ciągu ostatnich czterech dni, w okolicy ulicy Fabrycznej Straż Metropolitalna legitymowała 47 osób – żadna z nich nie była wcześniej karana za przestępstwa przeciwko życiu czy zdrowiu. Był to temat do analizy na czas, kiedy wszystkie inne światła zgasną. Nie znaleziono żadnego podejrzany o pseudonimie Łata. Poza tym nie wiadomo było nawet, czy faktycznie ktoś taki istniał. Co do Błauta, nie posiadał on żyjących krewnych. Do końca dniówki Byku przeglądał akta spraw narkotykowych z ostatnich miesięcy. Bolesławski zajął się studiowaniem akt postępowań przeciwko Błautowi. Na koniec wziął się za sprawę, pobicia emigranta z Bawarii, gdzie Błautowi nie przedstawiono zarzutów mimo, że przyznawał się do winy. Po kilku godzinach ślęczenia przed monitorem Bolec dał za wygraną. Czas był najwyższy aby kończyć tą nierówną walkę i rozliczyć się po służbie.
    Następnego dnia tj. piątek 3 marca, po odprawie lekarz sądowy dostarczył protokół otwarcia zwłok i wyniki badań toksykologicznych. We wnioskach stało: „Przyczyną zgonu Dawida Błaut stała się ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa na tle masywnego zatoru płucnego. Badania chemiczno-toksykologiczne wykazały, że w chwili zgonu był on pod działaniem propranololu – leku nasercowego z grupy beta-blokerów.  Ponadto we krwi i moczu denata stwierdzono obecność alkoholu etylowego oraz amfetaminy i amineptyny (Kwas 7-[(10,11-dihydro-5H-dibenzo[a,d]cyklohepten-5-ylo)amino]-heptanowy). Oznaczona zawartość substancji psychotropowych we krwi mieści się w zakresie stężeń toksycznych, spotykanych w zatruciach śmiertelnych. Usunięcia języka dokonano tuż po nastąpieniu zgonu za pomocą ostrego narzędzia takiego jak nóż lub skalpel.”
-Zafundował sobie niezły koktajl. „Zgon nastąpił w dniu 26 lutego 2006 roku pomiędzy godziną 17:00 a 22:00” - Byczenko nie odrywał oczu od opinii.
-To raczej nie jest typowa mieszanka. Ja nie kojarzę aby na ulicy chodziła amineptyna. - Powiedział Bolec.
-Też się z tym nie spotkałem. - Stwierdził Byku, który nadal gapił się w opinię. - No to teraz jest jeszcze taka opcja, że nie mamy do czynienie z zabójstwem tylko ze zwykłem przedawkowaniem i zbezczeszczeniem zwłok.
-Jeszcze za wcześnie aby umorzyć sprawę ale pod koniec roku może by to klepli w Prokuratorii. - Zaśmiał się Bolec.
    Oczywiście za wcześnie było na to, aby sprawę spuścić w kiblu, tym bardziej, że interesował się nią Komendant. Z drugiej strony ktoś grał na nosie Policji a takie rzeczy należało traktować bezlitośnie.
    Jeszcze przed obiadem dostępne były raport kryminalistyczny ze wstępnymi wynikami badań zabezpieczonych śladów oraz rozpoznanie posesyjne. Ustalenia z mieszkańcami baraku, jak można było przewidzieć, niewiele wnosiły. Nawet jeśli ktoś coś wiedział, psom tego przekazywać nie chciał. Tam sprawy załatwiano między sobą i lepiej było trzymać język za zębami, gdyż można go była stracić. Ujawniony na umywalce koks odpowiadał składem śmiertelnej mieszance z trzewi denata. Zabezpieczono ślady biologiczne i linii papilarnych należące do 5 osób, nie licząc trupa. Żadnego nie udało się bezapelacyjnie powiązać z osobą zarejestrowaną w bazach danych. Tylko w jednym przypadku uzyskano typowanie statystycznie zbliżone do konkretnej osoby. Na zakrętce plastikowego pojemnika, który leżał na podłodze w łazience, stwierdzono komórki naskórka. Ściany wewnętrzne pojemnika pokryte były superkoksem.
-No, to cie zaciekawi. - Zawołał Byku do kolegi zza biurka. - Zbigniew Klepka urodzony 26 maja 1958 roku, zamieszkały Parośl 234. To na Wołyniu. Sześć lat temu został skazany na dyby za zniszczenie mienia.
-To jego jest DNA z tej nakrętki. - Zaciekawił się mało biegły w biochemii Bolesławski.
-Jego nie, ale może to być materiał kogoś z nim blisko spokrewnionego.
-Czekaj! Podyktuj mi jego pesel to wrzucę to do CELU. - Bolec z szybkością błyskawicy przebierał palcami po klawiaturze. - Studeli zaraz będzie wypuszczał dym dupą. Mamy klienta! To syn Zbycha – Maciej Klepka. Nie karany. Od 6 lat zameldowany w Radogrodzie u siostry swojej matki to jest Teresy Pigwa na ulicy, Fabrycznej 36.
    Naczelnik Studeli, co prawda nie posrał się dymem, ale dostał ataku kaszlu, od którego mało się nie udławił własną flegmą. Zorganizowano grupę uderzeniową, która na Fabrycznej była przed godziną 15:30. Byku, Bolec i czterech funkcjonariuszy AT czekało w nieoznakowanym samochodzie dostawczym zaparkowanym w pobliżu bloku gdzie mieszkał Klepka. Ogarniali stamtąd wejście do budynku. Po tej samej stronie bloku, na pierwszym piętrze było jego mieszkanie. Strzelec zajął miejsce na dachu budynku 34 z widokiem na okna. Osobowa Warszawa z dwoma Policjantami stanęła u wjazdu na Fabryczną od strony ulicy Mieszka I, która wiodła w stronę Centrum. Wydzielono do komunikacji kanał radiowy.
-Tu Obserwator 1. W mieszkaniu pali się światło. Widać kobietę. Nie jest to „obiekt” - Informował snajper.
-Czekamy. - Stwierdził Bolec. - Na razie czekamy.
Ciągnącą się w nieskończoność ciszę przerwał o godzinie 17:09 głos Mierzejskiego, który ze swoim partnerem czekali przy skrzyżowaniu z Mieszka I.
-Koleś zapierdala. Niebieska kurtka. Plecaczek. W okularach. - Mierzejski nie mógł opanować podekscytowania.
Za chwilę grupa w dostawczaku przez ciemne szyby zobaczyła, jak niepodejrzewający niczego Maciej Klepka spokojnym krokiem wchodzi do bloku nr 36.
-Obserwator 1 co widzisz? - Bolec wolał jeszcze poczekać.
-Widzę „obiekt”. Kobieta teraz prawdopodobnie wychodzi z mieszkania. - Snajper relacjonował beznamiętnym tonem.
Za minutę na ulicy pojawiła się ciotka Klepki. Skierowała się w stronę pasażu handlowego.
-Chyba wchodzi do sklepu. A nie to fryzjer. Kobita do fryzjera poszła. - Podawał Mierzejski.
Po uzyskaniu potwierdzenia, że Maciek zasiadł wygodnie w fotelu i sączy browara, nie było co czekać na lepszy moment. Drużyna AT szybko przemierzyła odległość do bloku nr 36. Za nimi szli Bolec i Byku. W tym samym czasie Mierzejski z kolegą przejechali pod blok, na wypadek, gdyby „obiekt” jakimś sposobem próbował uciekać przez okno. Ekipa w budynku zatrzymała się w odległości kilku kroków od drzwi, których wygląd wskazywał, że wykonane są z płyty wiórowej. Był tam jeden zamek – pod klamką. Postawny operator AT wziął szeroki zamach, trzymanym oburącz metalowym taranem. Uderzenie w pobliżu zamka spowodowało wyłamanie rygla i wyrwanie gniazda z drewnianej ościeżnicy. Drzwi z impetem uderzył o ścianę w przedpokoju. Funkcjonariusze wpadli do mieszkania i błyskawicznie dopadli siedzącego na fotelu Macieja Klepka. Chłopakowi wydawało się, że czas zwolnił, kiedy trzymana przez niego puszka z piwem upadała na podłogę a następnie jej spieniona zawartość wylewała się na gumolit. Chwilę potem leżał, z twarzą w kałuży piwa i boleśnie wpijającymi się w nadgarstki kajdankami założonymi na trzymane z tyłu ręce. Funkcjonariusze Wydziału IX dokonywali przeszukania pomieszczeń mieszkalnych. Sierżant Byczenko po kolei zdejmował z regału książki i metodycznie sprawdzał czy nic podejrzanego nie znajduje się pomiędzy ich kartkami. Prawie wszystkie pozycje były o tematyce historycznej. „Druga wyprawa Moskiewska 1811-1812” pióra Tadeusza Lidzbarskiego była opasłym tomiskiem. Za nią policjant znalazł sakiewkę, gdzie jak przeliczył, znajdowało się 37 złotych marek. Sporo nawet jak dla dobrze opłacanego podoficera Policji Koronnej. Wszystko układało się w zgrabną historię gdzie główną rolę grał młody Klepka, wokół którego szyi zaciskał się już szubieniczny sznur. Na twarzy Byczenki wymalował się triumfalny uśmiech a Bolec pomyślał, że taką minę miał pewnie w 1812 roku Hetman Radziejowski – zwycięzca spod Moskwy.

Rozdział 4
    Bonifacy Zambrowski alias Admirał w dniu 3 marca 2006 roku wisiał na grafiku w pionie operacyjnym od godziny 18:00, lecz znów ugrzązł w korku, jak zwykle brzmiała wymówka, i na komendzie Policji Koronnej Wolnego Miasta Radogrodu pojawił się dopiero o 18:30. Był starym zgredem, który już dawno uzyskał prawa emerytalne i jeszcze chciał dorobić do końca września, by spokojnie pożegnać się ze służbą. Zwierzchnicy przymykali więc oczy na różne ekscesy, które zdarzały się z jego udziałem, bo wszystko, co złe można było o nim powiedzieć, lecz nie to, że chodzi na zwolnienia lekarskie, a to już było bardzo wiele. Był typowym zapchaj dziurą, jak i tym razem. W dzisiejszą akcję na ulicy Fabrycznej zaangażowany był cały wydział, więc po zatrzymaniu Klepki poranna zmiana poszła do domu łącznie z Bolcem i Byczenko. Rozpytanie na gorąco zatrzymanego przypadło zatem Admirałowi.
    Funkcjonariusze konwojówki przyprowadzili Maćka do pokoju nr 63 o godz. 19:03 skutego w elektroniczne kajdany zespolone, które przywarły zaraz magnesowym zakończeniem łańcucha do podłogi w miejscu, gdzie został posadzony. Pozostając w pozycji lekko przykurczonej miał tylko możliwość swobodnego operowania gałkami ocznymi. Po chwili do pokoju przyszedł Bonifacy z ogromnym kubkiem kawy i papierowym workiem pączków. Funkcjonariusze konwojówki zostawili ich samych. Admirał rozłożył się na biurku, począł przeglądać leżące przed nim teczki spraw i pochrząkiwał tylko spożywając pączki i paląc papierosy. Przez pierwsze pół godziny zupełnie nie zwracał uwagi na przykutego do podłogi Maćka. Powietrze w pokoju gęstniało od tytoniowego dymu i zapachu obficie lukrowanych pączków. Biuletyn wbił wzrok w wiszące między oknami państwowe godło, czyli dzielone na trzy części czerwone pole z królewskim, białym orłem w górnym lewym rogu, litewską pogonią w prawym i Archaniołem Michałem – patronem Rusi na dole. Ponadto w środku godła, gdzie schodziły się krawędzie wszystkich trzech pól widoczne było mniejsze pole z małymi znakami symbolizującymi lenna i kraje uznające zwierzchność króla. Godło było już mocne pożółkłe i każdy mógł odgadnąć, że wisiało już w tym samym miejscu od 20 lat, zwłaszcza taki wnikliwy obserwator jak Maćko.
- Nieaktualne ma pan już, inspektorze, godło. - rzekł nieśmiało.
Taka inicjatywa zatrzymanego wprawiła w osłupienie Admirała.
- Że co, kurwa? - odparł ochrypłym głosem funkcjonariusz zwracając swoje czerwoną facjatę w kierunku zatrzymanego. Jego tłusta szczęka rytmicznie przeżuwała obfity kęs pączka.
- Brakuje znaku Katalonii, wszak od roku 1986 uznają naszego króla. - Biuletyn ruchem głowy wskazał wiszące godło.
- Kurwa! No nie wierzę! - Bonifacy wstał i walnął pięścią w stół. Począł nerwowo chodzić po pokoju – żeby mnie jeszcze jakiś zatrzymany lump z Fabrycznej wkurwiał? Przez 20 lat nikomu to nie przeszkadzało, a teraz ten, ten, ten... - wskazywał na Maćka – będzie mi wyrzuty robił – następnie zbliżył się do niego i z bliska spojrzał w oczy – a czy myślisz, cwaniaku, że nie chodziłem do zaopatrzenia, żeby nowe godło dali, bo wstyd przed ludźmi? Byłem nie raz, kurwa, ale oni nic nie mają! Nic! Kurwa! Pisałem do województwa nawet, ale nic to nie dało. Każdy ma w dupie. W takich warunkach nie da się pracować. Spójrz na to! - zbliżył się do godła i wskazał znak Wielkiego Księstwa Wrocławsko-Legnickiego – sam to, tymi rękami przykleiłem, by wyglądało, jakby fabryka dała, gdy w roku 1977 król świętej pamięci Stanisław August IV wrócił ze Śląska po koronacji. Wtedy byłem jeszcze kursantem i przez chwilę nawet kapralem piechoty liniowej, gdy na dwa miesiące pospolite ruszenie zebrało się pod Siewierzem, by czującym krzywdę recesją Śląska Czechom dać odpór. Dobrze, że się zmiarkowali wtedy i Habsburgowie w wojenne zapasy stawać nie chcieli, bo do dziś już cała Hiszpania i Italia uznawałaby polskiego króla. Ach, co to wtedy była za okazja! Gdyby król Stanisław miał jeszcze siły wstać z lektyki, lecz zmarło mu się zaraz po tym... Ale do kogo ja mówię! Przecież jesteś tępym ćpunem z Fabrycznej i nic nie wiesz o historii i weteranach.
            Zapanowała cisza. Biuletyn poczuł się mimo wszystko pewniej, lecz wolał odczekać chwilę, by inspektor nie wpadł w kolejny słowotok. Admirał w tym czasie w końcu sięgnął po akta zatrzymanego. Wyciągnął brudną od lukru ręką tablet Maćka z koperty i począł przeglądać zapisane pliki i historie przeglądarek sieciowych.
- I jeszcze, kurwa informatyka nie zrobiła oględzin? Pewnie nie mają jebanego kabelka do tego sprzętu. To twój sprzęt?
- Tak – odparł Maćko.
- Niezła maszyna. Masz fotki swojej starej?
- Nie mam dziewczyny, inspektorze.
- A chuj tam, a co to? Masz abonement do www.cybersex.pl.
- Maćko spuścił wzrok i zalał się rumieńcem.
- Nie ma, co się wstydzić. Sam mam konto. Najbardziej lubię tłuste murzynki z Konga. Nie dlatego, że najtańsze, tylko mając to coś, nie wiesz, co kręci... O! A to co? - wytężył wzrok.
Admirał po otwarciu historii przeglądarki sieciowej znalazł katalog wpisów użytkownika „Maciej Wołoski” na historycznym portalu dyskusyjnym. Zaczął czytać fragment tekstu umieszczonego na stronie w dniu 23 kwietnia 2004 roku.
- ...poza tym moim zdaniem Napoleona Bonaparte nie można oceniać tak jednoznacznie surowo, jak to czynili historycy do tej pory, bo, pomijając liczne krwawe wojny, które rozpoczął, docenić należy jego działania zmierzające do uczynienia wszystkich w obrębie jednego narodu równymi, a to przecież jest proces ewolucyjnie niepomijalny, lecz należało by się zastanowić, czy konieczny?
Biuletyn zbladł.
- Pojebało cię? Ty to pisałeś?
Biuletyn milczał.
- 20 lat temu za coś takiego dostałbyś czapę. Kogo ty chcesz równać ze sobą? Szlachta ci przeszkadza, tak?
- Ale to jest wyrwane z kontekstu. To jest tylko naukowe rozważanie podparte dopuszczalną przez Królewski Instytut Nauk literaturą, ja tego wcale sam nie wymyśliłem! - bronił się Biuletyn.
- Nie wkurwiaj mnie! - Admirał gorączkowo czytał szeptem kolejne wpisy – a chuj! Kasuję to wszystko, bo mi jeszcze każą ręcznie to wszystko przepisać na protokół. - wcisnął jeden czerwony przycisk i po chwili pamięć przeglądarek sieci tableta była pusta – no ale za piracką wersję tetrisa 3D to już dostaniesz wyrok. Tablet pójdzie do badania i go już nie odzyskasz.
Biuletyna to zabolało najbardziej.
- Do rzeczy! - Bonifacy kartkując akta w końcu zadał kluczowe pytanie – Dlaczego zabiłeś Błauta?
- Że kogo, proszę pana?
- Nie wydurniaj się. Błauta, kurwa!
- Nie znam... ale ja sobie nie przypominam, żebym kogoś zabił. Takie rzeczy się przecież pamięta. Tak myślę.
- No i chuj! Cały czar prysł. Będziesz tu siedział do usranej śmierci. To po kolei. Co robiłeś w dniu 26 lutego 2013 roku? Mów!
Maćko chciał się podrapać po głowie, co zwykle mu ułatwiało myślenie, lecz tym razem dłoń została w połowie ruchu zatrzymana przez kajdany.
- To była niedziela, od rana byłem w pracy na zmianie z Krystianem Jakowlewem. Pracujmy jako ochrona w pałacu w centrum. W niedzielę są seanse na głównej sali, więc mieliśmy trochę roboty w szatni. Skończyliśmy o godzinie 17:15. Miałem iść do domu, ale Krystian powiedział, że ma urodziny i zaprasza mnie do knajpy. On jest trochę dziwny, bo cały czas gada o swojej byłej kobiecie i nie kumpluję się z nim dość dobrze, ale wtedy się zgodziłem. Przejechaliśmy wtedy autobusem trzy przystanki, żeby było szybciej na stację gołonoską, choć nie lubię jeździć busami, i poszliśmy do knajpy pospolitej, gdzie było trochę ludzi. Krystian postawił mi dwa... to znaczy chyba trzy szklanice kwasu chlebowego zroszonego spirytusem. Nie zbyt za tym przepadam, ale nie chciałem mu robić przykrości. On się wtedy rozkleił. Znów mówił o Mariolce, że go zostawiła, że ją nienawidzi i kobiety są złe. On tak mówił, a ja poczułem się w pewnym momencie gorzej. To było tak nagle, jakby spirytus od razu uderzył do głowy. Pamiętam, że byłem w szalecie i... - począł wytężać myśli, zastanawiając się.
- I? - dopytał Admirał.
- Nie jestem pewien, ale chyba z kimś rozmawiałem.
- Z kim?
- Tego nie wiem. Z kimś innym, już nie z Krystianem.
- Gdzie to było?
- No w pospolitej.
- Z Łatą?
- Z Łatą? - w tym momencie Maćkowi przypomniały się słowa pięknej Joanny. Już miał potwierdzić, że gdzieś już słyszał tą ksywkę, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język.
- Rozmawiałeś z Łatą? Był tam? O czym rozmawialiście? Dał ci swój numer telefonu? Jak go zapisałeś w swoim tablecie? He?
- Ja nie znam żadnego Łaty. Od tej chwili, co mówiłem, urwał mi się film. Mam słabą głowę. Później już nic nie pamiętam. Nie wiem, co się stało. Słyszałem, że można wpaść w pijackie ciągi i nie pamiętać nic przez kilka dni i chyba coś takiego mi się przytrafiło. Po prostu ocknąłem się 1 marca wieczorem w pustej melinie na Fabrycznej 27 lub 29 i poszedłem do domu. 2 marca poszedłem do pracy i...
- Nie wkurwiaj mnie!
- … i do dzisiaj mnie boli głowa. Próbowałem nawet wbić klina piwem, ale nie przechodziło.
- Kłamiesz. Wiesz, że kłamiesz. Byłeś z Łatą u Błauta i tego się trzymajmy! Jeśli sam nie chcesz mówić, to ja ci pomogę. Ustalimy razem jedną, spójną wersję i tego się będziesz trzymał – funkcjonariusz oznajmił wolnym, spokojnym tonem.
- Jaką wersję?
- Że Błauta zabiłeś z Łatą i z tym Ruskiem, Krystianem. Jak się szybko przyznasz i opowiesz jak było, to będziesz miał nadzwyczajne złagodzenie. Jeśli będziesz udawał głupa, to w najlepszym wypadku zostaniesz powieszony. Nie muszę ci chyba przypominać, że wciąż prawnie obowiązuje, choć jest bardzo rzadko stosowana, procedura psychicznych i fizycznych tortur z udziałem biegłych lekarzy chirurgów i psychiatrów. W sprawie o zabójstwo Prokuratoria na pewno powoła takich biegłych. Jednym słowem masz przejebane! Jeszcze dwadzieścia lat temu tortury były rutynowe przy rozbojach względem podejrzanych spoza stanu szlacheckiego, teraz prawo nam schodzi na psy. Na szczęście są jeszcze skuteczne metody operacyjne – Admirał zagniótł ręką zaciśniętą pięść, dały się słyszeć strzelające kości.
Biuletyn przełknął ślinę w trwodze. Nie był w stanie sam uwierzyć, żeby był zdolny do zabicia kogokolwiek, nawet jeśli tego nie pamiętał. Była jeszcze Joanna. Widział ją tylko raz w życiu, lecz wzbudziła w nim żywe męskie emocje. Pozostawała jeszcze kwestia zapłaty, którą od niej otrzymał. Ten fakt sprawiał, że musiał być ostrożny w tym, co teraz mówi, gdyż sam przed sobą nie potrafił rozstrzygnąć, czy jest bez winy.
- Panie inspektorze – zaczął – ale to się kupy nie trzyma. Przecież możecie pogadać z Krystianem. Mówię prawdę. On też pewnie zapił. Nie wiem, co się działo.
- A pieniądze, ty psi synu?! - Admirał tracił cierpliwość.
- No normalnie!
- Co normalnie?!
- No znalazłem!
W tym momencie dał się słyszeć głuchy dźwięk uderzenia pięścią w twarz. Z nosa Biuletyna pociekła jucha. Na tym ta rozmowa się skończyła. Maćko srodze obraził się na Policję Koronną i postanowił nic już więcej nie mówić i twardo obstawać przy swojej wersji. Kilka razy dostał jeszcze w twarz i odczuwał silny dyskomfort związany z miotaniem w jego kierunku srogich obelg, lecz poczuł się jak bohater romantyczny, cierpiący dla wyższych wartości. W jego umyśle tą wyższą wartością była powabna postać zgrabnej Joanny. Postanowił, że opowieść o spotkaniu z tą bajkowo piękną kobietą pozostawi w swej pamięci w najbardziej zaszczytnym i intymnym miejscu... i wszystkim od tego wara! 

Rozdział 5
    „Działo się dnia 6 marca 2006 roku w Wolnym Mieście Radogrodzie. Na mocy władzy nadanej mi przez Króla, co w swej łasce nieprzemijającej prawo do własnego sądu dał naszej Radzie Miejskiej, na zasadzie art. 97 Aktu Lokacyjnego WM Radogrodu, orzekam co niżej następuje. Macieja Klepkę – syna Zbigniewa, pełnych praw wolnego włościanina aspirującego do stanu mieszczańskiego, podejrzanego o dokonanie zabójstwa Dawida Błauta, wydać na męki cielesne i duchowe z tym jeno zastrzeżeniem co by śmierci możliwie mu nie zadawać. Wszystko to w celu tego, aby wspólników zbrodni wydał i okoliczności wszelkie przewiny swej wyświetlił, gdyż w postępowaniu przygotowawczym krnąbrnością się wykazał i brakiem skruchy. Badania owe nakazuję przeprowadzić przez Okrutników powołanych przez Komendanta Policji Koronnej, w terminie – nie dalej jak do północy dnia 8 marca 2006 roku a potem zatrzymanego tymczasowo aresztować na okres 3 (trzech) miesięcy. (-) Jan Albrecht Niemojewski herb. Kuszaba – Prokurator Królewskiej Prokuratorii WM Radogrodu.”
-Może ja obejmę pierwszy dyżur a ty weźmiesz nockę. Wiesz, dawno nie widziałem się z Tatianą. - Byczenko uśmiechnął się na myśl o młodej łyżwiarce.
-Ta kobieta musiała odprawić gusła bo cię w całkowitej władzy posiada. - Pół żartem, pół serio stwierdził Bolesławski.
-Raz się żyje, a poza tym starzy bogowie nie zabraniają mieć wielu żon.
-To chyba nie jest jeszcze twoja żona.
-Zajmij się swoimi sprawami. - Zaspępił się Byczenko. - Jak będzie dzwoniła żona to powiedz, że mam wyłączony telefon bo jestem w Komisji Okrutniczej.
    Była 15:00 jak Bolesławski opuścił Komendę. Umówili się z Bykiem, że przyjdzie do Komisji na 20:00 i będzie uczestniczył w „badaniach” do rana.
    Bolesławski udał się na spacer ulicami metropolii. Jako osoba bezżenna i bezdzietna nie miał dla kogo wracać do domu. Jego ojciec zmarł, wiele lat temu. Wychowywała go matka. Kiedy tylko osiągnął wiek dojrzały wyprowadził się do małej kawalerki w Centrum – chciał być na swoim. Matka trzy lata temu powtórnie wyszła za mąż za dyplomatę i przeżywała drugą młodość, podróżując ze swym partnerem po świecie. Wtedy Bolec postanowił wrócić do swojego rodzinnego gniazda. W dzielnicy Bienie do końca XIX wieku działały kopalnie srebra. Jedną z nich założył przodek jego matki Jan Ząbek – pracowity mieszczanin z Mazowsza. Po wyeksploatowaniu kruszcu tunele często adaptowano do celów mieszkalnych i gospodarczych. Z uwagi na stałą temperaturę urządzano tam magazyny – między innymi sprowadzanego z Węgier wina. Obecnie wielu nowobogackich a nawet szlachta kupowała takie podziemne domy. Bolec za młodu nie zastanawiał się wiele nad swoją kopalnią. Od czasu kiedy wrócił Pod Pagórek, czuł się tam nieswojo. Miewał sny, że wkracza w niższe korytarze i przy świetle pochodni kroczy do Świata Umarłych. Pomimo, że jak większość Polaków wierzył w bogów dawnych Słowian, to cześć oddawał bogom Świętego Rzymu – bo tak wychowała go matka. Udał się nawet swego czasu do Wyroczni Częstochowskiej aby poradzić się w sprawie swych niepokojących snów i uzyskał osobiste widzenie a kosztowało go to miesięczną pensję. Wyrocznia pod postacią młodej dziewicy trzymała go za ręce i modliła się w Świętej Mowie. Po chwili z krzykiem upadła na podłogę. Mówiła, że złe czasy nadchodzą, bo mroczne istoty z wnętrza Ziemi szukają wyjścia na powierzchnię a bogowie zmarłych zyskują na sile; co zwiastuje wojny lub inne klęski. Bolec zdawał sobie sprawę, że może to się ziścić z równie dobrze jutro bądź za tysiąc lat, ale wiedział, że jest to nieuniknione.
    Chmurne myśli zawiodły go w pogodne miejsce. Restauracja „Gruby Iwan” należała do sieci, która popularność zdobyła, jak wskazuje nazwa, na Rusi. Było to coś lepszego niż typowy fast food a nieco słabiej niż wykwintna gospoda dla szlachty. Serwowali syte kresowe jadło ale także specjały typowe dla konkretnej lokalizacji. Bolec usiadł przy „swoim” stoliku przy oknie.
-Co ci podać przystojniaku? - Sympatycznej urody, choć daleka od ideału piękności, trzydziestoletnia kobieta z białym fartuchem i chuście na włosach stanęła przy stoliku z rękami na biodrach.
-Na początek może być mały buziak. - Rubasznie zagaił Bolec.
-Daj spokój kochanie. Jestem w robocie ale pamiętaj, że widzimy się w weekend.
-No to jak nie buziaka, to przynieś mi pierogi z grzybami.
    Bolec wsunął pierogi i napawał oczy widokiem swojej dziewczyny. Być może kiedyś się jej oświadczy ale na razie ani on, ani ona nie myśleli o tym. Po kawie i deserze pożegnał się z Ludmiłą i również pieszo wrócił na Komendę. Na miejscu skierował się do piwnicy, gdzie oprócz archiwum znajdowały się katownie. Ku jego zaskoczeniu wejście do pomieszczenia gdzie miał być rozpracowywany Klepka było zamknięte. W tym momencie zadzwonił do niego telefon. Okazało się, że dzwoni Byczenko więc odebrał.
-Kurwa. Klepka strzeli w kalendarz. Jakiś wylew, czy coś takiego. - Byku był zdenerwowany.
-Gdzie jesteś? - Zapytał Bolec.
-Czekaj u nas w pokoju. Ja jestem w szpitalu ale zaraz wracam na Komendę.
Nie minęła godzina jak wrócił Paweł.
-Chłopaki jeszcze na dobre się nie rozgrzali jak chłopak zmarł. - Byku wydawał się zmartwiony.
-Zostawiłem was i poszedłem na obiad a wy straciliście podejrzanego. Powiedział coś? - Dopytywał z nadzieją w głosie Bolec.
-Oj powiedział kilka rzeczy i lepiej sobie usiądź. Dzisiaj raczej nici z mojej randki z Tatianą.- Byczenko nalał sobie i koledze po szklaneczce okowity schowanej w szafie pancernej na akta. - Na początku, wiesz goście wstrzykują mu takie gówno na rozluźnienie i podłączają mu takie wihajstry. Koleś od razu zaczął pieprzyć o jakiejś dziewczynie Łucja czy Joanna. Mówił, że ją kocha, że jest aniołem i tym podobne bzdury. I tu od razu ciekawostka podaje też ksywę Łata. Łata albo ta Joanna dali mu pieniądze. Smaczku dodaje, że wspomina coś o jakichś antymonarchistycznych terrorystach. Już robi się ciekawie. Cały czas twierdzi, że nic nie pamięta. Co do kumpla Krystiana Jakowlewa, to twierdził, że on nie ma z tym nic wspólnego.
-A wiadomo coś na temat zatrzymania Jakowlewa. Chłopaki od Mierzejskiego mieli obserwować jego mieszkanie. - Wtrącił Bolec.
-Wygląda na to, że Krystian rozpłynął się w powietrzu. Ale słuchaj dalej. Jak Okrutnicy zobaczyli, że więcej nie pogada, to mu przywalili z grubszej rury. Ten ich szef to fachowiec. Jakiś doktor podobno. Ja go wcześniej u nas nie widziałem. On mówi, że po tej drugiej metodzie to klient mówi nawet to, czego sam nie wie, że wiedział.
-No to już trąci gusłami. - Ironizował Bolec.
-Wszystko będzie w opinii, ale chodzi o to, że umożliwia to uzyskanie informacji w jakiś sposób niedostępnych dla świadomości przesłuchiwanego. Zdarza się, że wiedza ta jest fragmentaryczna lub częściowo zafałszowana ale wydaje mi się, że nie w tym przypadku. -Klepka opisał naszego Łatę. Powiedział, że gość miał wytatuowane na szyi noże. Stwierdził, że Łata zrobił coś bardzo złego a on chciał go powstrzymać. Szarpali się. Złapał go za koszulę i roztargał. Na piersi miał spore ciemne znamię.
-Janusz Biter pseudonim Łata. - Bolcowi opadła kopara.
-Janusz Biter, ponad wszelką wątpliwość. Sprawdzałem jego zdjęcia w POSIGRAFIE. Gość ma taką plamę prawie czarną wielkości ręki. -Nieźle się posrałem prawdę powiedziawszy jak to wyszło.
-Naczelnik już o tym wie? - Zaciekawił się Bolec.
-Jeszcze nie ale prędzej, czy później to wyjdzie. Mieliśmy człowieka a on śmiał się nam w twarz. Mógł być to przypadek, że na niego wtedy wpadłem ale teraz myślę, że ktoś nas nieźle robi w chuja. Biter musiał załatwić Błauta tuż przed zatrzymaniem. - Bolec był zmieszany nie na żarty.
-Musimy go prędziutko dorwać alby faktycznie wypierdolą nas do najdalszej kolonii. Zacząłeś już namierzanie jego implantu.
-Za kogo ty mnie kurwa masz. Paweł Byczenko zna się na komputerach. Jest silny sygnał w rejonie ul. Starej – to jest Dzielnica Dziewiąta.
    Bolesławskiemu i Byczence zeszło jeszcze kilka minut na roztrząsaniu kwestii czy informować o akcji Naczelnika. Doszli jednak do konsensusu, że lepiej załatwią to samemu. Było już po 21:00 jak, wykorzystując pełną moc litowo-berylowego akumulatora Warszawy 12T, mknęli ekskluzywnymi ulicami Dzielnicy Dziewiątej. Drogie domostwa, w sporej części zamieszkane przez szlachtę lub bogatą burżuazję, stały dumnie w otoczeniu drzew i równo przystrzyżonych żywopłotów.
-Nie wyglądał Biter na taką okolicę. - Zastanawiał się Bolec.
-Zbrodnia nie popłaca, co? - Z ironią skomentował Byku.
Zatrzymali się kilka domów, przed miejscem wskazanym przez mobilny lokalizator.
-Coś mi się tu nie podoba. - Gapił się w ekran tableta Byczenko. - Zwykle wskazanie nie jest tak precyzyjne.
-Może po prostu raz gówno dobrze zadziałało. - Bolesławski nie był fanem nowoczesnej techniki.
-Implant jest mały i musi przez określony czas znaleźć się w bliskim sąsiedztwie stacji przekaźnikowej telefonii komórkowej. Tutaj nie ma blisko żadnego BTS-u. - Byku przebierał palcami po interfejsie programu.
-Starczy tego gadania. - Niecierpliwił się Bolec.
    Pół godziny poświęcili na obserwację domu, gdzie miał znajdować się Biter. Piętrowa willa w stylu „pudełkowatym” charakterystycznym dla lat siedemdziesiątych XX wieku. Na pierwszym piętrze świeciło się światło. Następnie przygasło i widoczna była niebieskawa poświata telewizora.
-Dzisiaj grają Nasi z Austro-Węgrami. - Byczenko interesował się sportem.
-Pewnie znowu dostaniemy w dupę. - Bolesławski chciał podkurwić kolegę. Drużyna Polski była mistrzem europy a południowy sąsiad miał słabe notowania.
W milczeniu podeszli do ogrodzonej tylko żywopłotem posesji. Nie było bramy. Na podjeździe nie paliło się światło. Przy drzwiach Byku przystawił skaner tableta do elektronicznego zamka.
-A jak nie zadziała. - Powątpiewał Bolec
-Nie sraj żarem. Da radę.
Faktycznie dało radę i siłownik otworzył drewniane drzwi. W przedpokoju dało się słyszeć głos komentatora sportowego i za chwilę dostojne takty hymnu Rzeczpospolitej sławiącego wieczny sojusz trzech wielkich narodów. Telewizor rąbał na full. Weszli schodami na górę i kierowali się w stronę jedynego oświetlonego pomieszczenia z którego dochodziły odgłosy meczu. Tuż przed drzwiami Byczenko dał znak Bolcowi, że teraz to on pierwszy wchodzi. Z uwagi na akcję na Fabrycznej nie mogło być inaczej. Bolesławski powoli wsunął się przez drzwi. Spodziewał się wielu rzeczy ale nie tego, że Biter strzeli do niego bez ostrzeżenia. Kryminalista miał broń przy sobie. Pomimo głośno włączonego telewizora usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Nie był zwykłym obwiesiem ale dobrze wyszkolonym w swoim fachu zabójcą. Inaczej nie pracowałaby dla swych wysoko postawionych mocodawców. Tym bardziej zdziwiony był faktem, że nie trafił w stojącego w drzwiach psa. Rozważania, w rzeczywistości niezwykle krótkie, przerwał drugi huk wystrzału. Izyda Częstochowska odwaliła swoją robotę. Biter dostał prosto w środek „łaty” na swej lewej piersi a teraz leżał na plecach i charczał dławiąc się krwią. Bolec miał nogi jak z waty. Podszedł do umierającego kryminalisty, wyjął z kieszeni srebrną ćwierćzłotówkę i wsadził mu do ust.
-Tego zdaje się kolego kiedyś chciałeś.

    Jeszcze przed przyjazdem naczelnika i ekipy oględzinowej Byczenko stwierdził, że Biter miał usunięty implant lokalizacyjny. W miejscu jego wszczepu, na przedramieniu była świeża blizna. Takie operacje chociaż drogie i zagrożone wysoką karą stosunkowo często były przeprowadzane. To znaczyła, że Biter podobnie jak Klepka zostali wystawieni. Policjanci zostali zrobieni w chuja podwójnie. Zagadką pozostawało włamanie do systemu Policji i aplikacji nawigacyjnej.
-Przyjechaliśmy na miejsce, bo taki dostaliśmy cynk od informatora. Ani słowa o szalonej lokalizacji. Mamy zabójcę. Podczas zatrzymania stawiał opór i dostał kulę. - Bolesławski miał wątpliwości, czy jego uczciwy kolega pójdzie na taką ściemę.
-Przez ciebie nas zamkną. - Byczenko nie był zadowolony ale się zgodzi. - Z drugiej strony nie uśmiecha mi się Madagaskar a nagroda na pewno wpadnie.


    Wysoka kobieta o długich zgrabnych nogach i nieprzyzwoicie wysokich obcasach, która czasami nazywała siebie Joanną, siedziała w pokoju drogiego hotelu w kurorcie Nowy Gdańsk nad Morzem Czarnym. W tym samym pokoju, zapatrzony w czarną taflę morza stał starszy mężczyzna.
-Uważam, że powinnaś zabić jakiegoś psa dla przykładu. - Poważnie stwierdził starszy mężczyzna.
-Zaufaj mi tak jest lepiej. Dostali wystarczająco do myślenia.
-A czemu sprzedałaś Łatę. - Mężczyzna nie zmienił swojego protekcjonalnego tonu.
-Łata okazał się amatorem. Miał za duży bagaż w postaci swojej przeszłości. To, że został wtedy zatrzymany o mało nie narobiło nam poważnych kłopotów. - „Joanna” była pewna swojej racji.
-Niech cie będzie. - Mężczyzna na tym skończył rozmowę. - Możesz odejść.
-Pozdrawiam cię Panie – Kobieta nisko się kłoniła i wyszła.

Epilog
    Janusz Biter nagi stał na brzegu podziemnej rzeki. Z drugiego brzegu nadpłynęła drewniana łódź. Stał na nim starszy mężczyzna w potarganej szacie.
-Czy masz czym zapłacić. - Zapytał przewoźnik.
-Mam srebrną monetę. - Odparł Biter
-Przewoźnik zważył monetę w kościstej dłoni.
-Nie jesteś pierwszy u mnie, którego zdradziła kobieta. Na pociechę powiem ci, że jest też tutaj ten, którego twarz jest na twoim srebrniku. Twa dusza jest młoda a to się jemu podoba.
Kiedy płynęli na drugi brzeg we mgle roznosił się sardoniczny śmiech przewoźnika.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.odrodzeni-cabal.pun.pl www.benedictus.pun.pl www.lightteam.pun.pl www.ana-with-me.pun.pl www.wrs-og.pun.pl